- Czy zaglądał pan do niej od wtorku rano?
- Nie. To nie było konieczne.
- Mógł pan go przeoczyć.
- Powtarzam panu, że to niemożliwe.
- Nie jestem tego pewien. Słyszałem już o takich przypadkach. Podejrzewam,
że w środku są inne papiery. List mógł wsunąć się pomiędzy nie.
- Leżał na wierzchu.
- Ktoś mógł potrząsnąć teczką i, on się przesunął.
- Nie, nie, wyjąłem wszystko ze środka.
- Łatwo to sprawdzić, Hope - powiedział premier. - Niech pan każe przynieść teczkę.
Sekretarz zadzwonił po służącego.
- Jacobs, przynieś moją teczkę. To absurdalna strata czasu, ale skoro tak się pan tego domaga, proszę bardzo. Dziękuję, Jacobs, połóż ją tutaj. Przez cały czas nosiłem klucz na dewizce. Proszę bardzo, oto papiery. List od lorda Merrow, raport od sir Charlesa Hardy’ego, memorandum z Belgradu, notatka o rosyjsko-niemieckim podatku na zboża, pismo z Madrytu,
liścik od lorda Flowersa... Wielkie nieba! A to co? Lordzie Bellinger! Lordzie Bellinger!
Premier wyrwał mu z ręki niebieską kopertę.
- Tak, to ten list, i to nietknięty. Hope, gratuluję panu.
- Dziękuję! Dziękuję! Kamień spadł mi z serca. Ale to niewiarygodne, niemożliwe! Panie Holmes, jest pan czarodziejem! Skąd pan wiedział, że list jest właśnie tam?
- Wiedziałem, że nie ma go nigdzie indziej.
- Nie wierzę własnym oczom! - popędził do drzwi. - Gdzie moja żona? Muszę powiedzieć jej, że wszystko w porządku. Hildo! Hildo! - Usłyszeliśmy jego głos na schodach.
Premier spojrzał na Holmesa z błyskiem w oku.
- Proszę pana - stwierdził. - Nie powiedział nam pan wszystkiego. W jaki sposób list znalazł się z powrotem w teczce?
Holmes z uśmiechem odwrócił się od badawczego spojrzenia tych przenikliwych oczu.
- My także mamy swoje dyplomatyczne sekrety - odpowiedział, wziął kapelusz i skierował się ku drzwiom.
KONIEC
9 teczka z czerwonej skóry, używana w Wielkiej Brytanii do przekazywania dokumentów rządowych ministrom (przyp. tłum.)
PIES BASKERVILLE’ ÓW
Rozdział pierwszy
Sherlock Holmes, który zazwyczaj wstawał bardzo późno - z wyjątkiem tych dość licznych sytuacji, gdy nie spał przez całą noc - siedział przy stole i popijał poranną kawę. Stałem na dywaniku przy kominku i trzymałem w rękach laskę, którą poprzedniego wieczoru zostawił tu nasz gość. Wykonana była z dobrego, mocnego drewna i zakończona okrągłą gałką, pod którą umieszczono szeroką niemal na cal srebrną obrączkę z wygrawerowanym napisem: „Jamesowi Mortimerowi, M.R.C.S., od przyjaciół z C.C.H.” oraz datą „1884”. Dokładnie takie same laski
nosili lekarze domowi starej daty - pełne godności, solidne i budzące zaufanie.
- I cóż, Watsonie, o tym myślisz? - odezwał się Holmes.
Siedział odwrócony do mnie plecami, a ja w żaden sposób nie zdradziłem, czym się
zajmuję.
- Skąd wiesz, co robię? Czyżbyś miał oczy z tyłu głowy?
- Nie, ale stoi przede mną dobrze wypolerowany, posrebrzany dzbanek do kawy - odparł.
- Powiedz mi, Watsonie, co myślisz o naszym gościu na podstawie tego przedmiotu? Niestety, rozminęliśmy się z nim i nie poznaliśmy celu jego wizyty, toteż ta przypadkowa pamiątka nabiera dla nas znaczenia. Ciekaw jestem, co możesz mi powiedzieć o tym człowieku.
- Sądzę - odpowiedziałem, stosując na tyle, na ile potrafiłem, metody mojego przyjaciela
- że doktor Mortimer jest świetnie prosperującym starszym lekarzem, szanowanym przez ludzi, którzy podarowali mu tę laskę w dowód uznania.
- Dobrze - powiedział Holmes. - Wyśmienicie!
- Sądzę również, iż to bardzo prawdopodobne, że jest wiejskim lekarzem, który często udaje się do swych pacjentów pieszo.
- A to dlaczego? - zapytał Holmes.
- Cóż, choć kiedyś musiała być bardzo ładna, ta laska jest tak poobijana, że trudno mi sobie wyobrazić, by mógł ją nosić jakiś lekarz z miasta. Żelazne, masywne okucie na końcu jest mocno zniszczone, a z tego jasno wynika, że nasz doktor często jej używał.
- To, co mówisz, brzmi bardzo rozsądnie - stwierdził Holmes.
- No i jest jeszcze ten napis: „Od przyjaciół z C.C.H.”. Przypuszczam, że może tu chodzić o jakieś lokalne koło łowieckie. Doktor Mortimer zapewne kiedyś udzielał jego członkom pomocy medycznej, oni zaś w podzięce podarowali mu ten drobny prezent.
- Doprawdy, Watsonie, przechodzisz samego siebie - powiedział Holmes, odchylając się głębiej w fotelu i zapalając papierosa. - Muszę powiedzieć, że zawsze, gdy byłeś tak miły i opisywałeś moje skromne dokonania, z reguły nie doceniałeś swych własnych zdolności. Być może nie świecisz jak słońce, ale potrafisz wyprowadzić z mroku. Niektórzy ludzie, sami pozbawieni geniuszu, posiadają niezwykłą moc budzenia go w innych. Chcę powiedzieć, drogi przyjacielu, że jestem ci bardzo zobowiązany.
Nigdy dotąd nie zwracał się do mnie w ten sposób i przyznaję, że jego słowa sprawiły mi ogromną przyjemność. Często nie okazywał nic więcej poza obojętnością, zarówno wtedy, gdy wyrażałem mój podziw dla niego, jak i kiedy starałem się przedstawić innym skuteczność jego metod; niejednokrotnie czułem się tym dotknięty. Dlatego teraz dumą napawała mnie myśl, że zasłużyłem na uznanie mojego przyjaciela, stosując sposób jego rozumowania, który tak dobrze opanowałem.
Holmes wziął z moich rąk laskę i przez kilka minut uważnie jej się przyglądał. Następnie odłożył papierosa i z wyrazem ożywienia na twarzy podszedł z nią do okna, gdzie ponownie zaczął jej się przypatrywać, tym razem używając do tego celu lupy.
- To interesujące, ale sprawa jest prosta - stwierdził, siadając na kanapie. - W tej lasce z całą pewnością kryje się niejedna wskazówka, która może nas doprowadzić do ciekawych wniosków.
- Czyżby coś mi umknęło? - zapytałem lekko urażony, nabrałem już bowiem przekonania o własnych umiejętnościach dedukcji. - Nie wydaje mi się, bym przeoczył jakiś istotny detal. A może jednak?
- Obawiam się, mój drogi Watsonie, że większość twoich wniosków była błędna. Gdy mówiłem, że pobudziłeś mnie do myślenia, miałem tak naprawdę na uwadze twoje pomyłki. Przypadkiem naprowadziły mnie na właściwy trop. Nie w tym rzecz, że zupełnie byłeś w błędzie. Ten człowiek jest z całą pewnością wiejskim lekarzem. I często chodzi pieszo.
- Miałem zatem rację.
- W tej kwestii, tak.
- I to by było wszystko.
- Nie, nie, mój drogi Watsonie, nie wszystko. Z całą pewnością nie wszystko. Sugerowałbym na przykład, że podarunek dla lekarza prawdopodobnie nie pochodzi od koła łowieckiego, lecz od pracowników szpitala. Jeśli litery „C.C.” umieści się przed literą
oznaczającą szpital, słowa „Charing Cross” nasuwają się same.
- Być może masz rację.
- Wydaje mi się to wysoce prawdopodobne. I jeśli przyjmiemy to za roboczą hipotezę, mamy nowe podstawy, aby dowiedzieć się czegoś więcej o naszym nieznajomym.
- Cóż, w takim razie zakładając, że „C.C.H.” rzeczywiście oznacza „Charing Cross Hospital”, jakie wnioski moglibyśmy jeszcze wyciągnąć?
- Żaden ci nie przychodzi do głowy? Znasz przecież moje metody działania. Zastosuj je!
- Jedyne, co mi przychodzi na myśl, to oczywisty wniosek, że człowiek ten, nim przeprowadził się na wieś, prowadził praktykę w mieście.
- Uważam, że tym tropem możemy pójść o krok dalej. Pomyśl. Z jakiej okazji wręcza się komuś taki prezent? Kiedy jego przyjaciele mogli wspólnie postanowić, że w taki sposób okażą mu swoją sympatię? Oczywiście w chwili gdy doktor Mortimer odchodził z pracy w szpitalu, żeby otworzyć własną praktykę. Wiemy już, że laskę otrzymał na pamiątkę. Przypuszczamy, że zrezygnował z pracy w szpitalu, by podjąć praktykę na wsi. Czy posunęlibyśmy się zatem zbyt daleko, gdybyśmy stwierdzili, że upominek wręczono na pożegnanie z tej właśnie okazji?