Myśli Pani, że mam rację?
Myślałem dzisiaj o tym, stojąc w księgarni przy ruchliwej ulicy we Frankfurcie. Przeglądałem książki na półce z nowościami i wpadła mi w ręce książka Bettiny von Kleist pt. „Mein Mann liebt einen Mann” (Mój mąż kocha mężczyznę). Planowałem spędzić w tej księgarni nie więcej niż 15 minut. Zaparkowałem swoje auto „niepoprawnie”. Założyłem, że przez 15 minut będzie to tolerowane przez policję. Zostałem z tą książką ponad godzinę.
Jak to jest, gdy mężczyzna ma kochanka, a nie kochankę? Jak można konkurować z takim rywalem? Bettina von Kleist nie odpowiada na to pytanie na 182 stronach swojej książki. Sama zadaje takie pytanie. I wiele innych. Czy to moja wina? Czy cała moja przeszłość z tym mężczyzną to jedno wielkie oszustwo? Co robiłam źle? Te pytania przy kochanku męża mają inną skalę złożoności niż przy „zwykłej” kochance. O wiele wyższą. To, co przeżywają w takiej sytuacji kobiety, to o wiele więcej niż poczucie zdrady. Kobiecie zdradzonej przez męża (z inną kobietą) najczęściej się współczuje, a często bagatelizuje jej cierpienie. Doradza cierpliwość, powołuje na tysiące podobnych sytuacji, minimalizuje lub trywializuje skutki takiej zdrady. Poklepuje po ramieniu i mówi: „nie on jeden i nie ty jedna”. Gdy kochankiem jest mężczyzna, to kończy się skala tolerancji, a pojawia odrzucenie, odraza, pogarda i izolacja.
Kupiłem tę książkę. Była warta nawet mandatu za wycieraczkę mojego samochodu…
Serdecznie,
JLW
Kos, Grecja, czwartek
Nareszcie nieco krótszy mail. Za każdym razem, gdy otwieram komputer, z lękiem zerkam na długość odrobionej przez Pana lekcji. Tym razem jest w sam raz i mogę się wykazać. W całkiem niedalekim otoczeniu wydarzyła się przed laty historia, która moim najbliższym i przyjaciołom zburzyła codzienny spokój.
Byli małżeństwem kilkanaście lat. Wszyscy już chyba wiedzieli, że jej mąż jest gejem. Miał dobry gust i dlatego najczęściej widywano go w towarzystwie młodych mężczyzn o dużej urodzie. Spotykał się z nimi, bo żona, która spędzała całe dni w szpitalu, nie miała czasu ani na pójście do kina, ani na spacer, ani na trzymanie się za ręce. Wszyscy wiedzieli. Ona nie. Chociaż dziś, po wielu latach od jej samobójczej śmierci prawie nikt z jej otoczenia nie ma wątpliwości, że była zbyt inteligentna, by nie wiedzieć. Nie chciała więc wiedzieć? Z jakiegoś powodu to jej odpowiadało. Była świetnym lekarzem. Podobała się innym mężczyznom. Miała kochanków. Lubiła się śmiać i rewelacyjnie jeździła na nartach. A do tego wszystkiego miała męża i nie musiała się bać samotnych weekendów. Zaproponowano jej kilkumiesięczną praktykę lekarska za granicą. Za duże pieniądze. Pojechała. Wiedziała? Nie wiedziała? Na pewno nie chciała wiedzieć. Wróciła niespodziewanie. Nie mogła już nie wiedzieć. On wpadł w rozpacz. Przecież na swój sposób ją kochał. Nie chciał jej stracić. W moim życiu także była kimś niezwykłym. Nigdy mnie nie okłamała. „Będzie bolało?” – pytałam. „Będzie” – odpowiadała. Bolało, a mimo to dłoń kilkuletniej dziewczynki zaciskała się w jej dłoni. Nigdy mnie nie okłamała. Czemu okłamała siebie?
Pozdrawiam,
MD
Frankfurt nad Menem, piątek wieczorem
19 listopada jest świętem kościelnym w Niemczech. W niektórych landach (odpowiednich polskich województw) na tyle ważnym, że uczyniono z niego dzień wolny od pracy. 19 listopada jest Dniem Pokuty i Modlitwy. Nie było wprawdzie tłumów w kościołach – w Niemczech tłumów nie ma nawet z okazji Bożego Narodzenia czy Wielkanocy – ale media, relacjonując obchody tego święta, skupiły się na temacie pokuty i modlitwy. W ulicznej sondzie pytano ludzi, czy pokutują i czy się modlą. Okazało się, że nie pokutują zupełnie, a jeśli się modlą, to głównie ze strachu. Na pytanie czego boja się najbardziej, padała odpowiedź: samotności. Boja się jej bardziej niż końca świata, termonuklearnej katastrofy czy AIDS.
„Całkowita samotność jest, być może, największą karą, jakiej możemy doznać. Wszelka przyjemność słabnie i znika, gdy jej doznajemy w odosobnieniu, a wszelka przykrość staje się bardziej okrutna i nie do zniesienia…”. Tak o samotności pisał jeden z najwybitniejszych filozofów David Hume (1711 – 1776) w swoim dziele „Rozprawa o ludzkiej naturze”. Samotność okazała się dżumą naszych czasów. Potrafi być przerażająca i porażająca. Poza tym jest nieunikniona. Każdy tak naprawdę jest sam. Nieważne, czy ma kogoś bliskiego, czy nie. Sam przeżywa swoje lęki, nawet gdy ktoś inny w tym czasie trzyma go za rękę. Sam płacze nawet, gdy ten drugi ktoś ociera mu łzy. Druga osoba może być powiernikiem największych tajemnic, ale wcale nie ma się gwarancji, że tak będzie do końca. A na końcu i tak odchodzi się w samotności…
Przed 40 laty samotność kojarzyła się Niemcom z takimi określeniami – według badań tygodnika „Stern” – jak tragiczna, głęboka, odważna, wielka. Teraz na początku XXI wieku według tego samego tygodnika kojarzy się ze: smutna, stara, tchórzliwa, brzydka lub odrażająca. Samotność nie jest już podziwianym wyborem heroicznych pustelników, filozofów, artystów i myślicieli szukających niezakłóconej obecnością innych nirwany. Zresztą pustelnictwo według ostatniej klasyfikacji Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego to jednostka chorobowa. Taka sama jak psychoza lub depresja. Samotność dzisiaj nie jest postrzegana jako wybór intelektualnej lub religijnej elity, lecz jako dotkliwe cierpienie. Niektórzy cynicy uważają, że świat istnieje jedynie dlatego, że Bóg nie chciał czuć się samotny.
Pani wie lepiej niż ja, że kobiety są częściej samotne. Bardzo wyraźnie pokazują to statystyki, na które także i Pani powoływała się w swoich książkach i felietonach. Ale kobiety o wiele lepiej radzą sobie z samotnością. A bywa, że muszą sobie z nią radzić wielokrotnie. Najpierw opuszczają je mężczyźni odchodzący dla młodszej. Potem opuszczają je dorosłe dzieci. Dla niektórych bowiem to także oznacza porzucenie i zdradę. Mimo to radzą sobie. I w czasie Wigilii, i podczas Wielkanocy, i w maju, gdy kwitnący bez bardzo przypomina o samotności (to nie szary, zimny, zamglony listopad jest miesiącem najliczniejszych samobójstw; ludzie odbierają sobie życie najczęściej właśnie w ciepłym, słonecznym maju zwiastującym odrodzenie).
Samotni mężczyźni są jak rozjuszone samce zamknięte w klatkach swoich pustych mieszkań. Ci samotni z powodu zdrady miotają się w swoim cierpieniu najbardziej. I to nie z powodu jakiejś tam banalnej niewierności, którą zazwyczaj sami wielokrotnie praktykowali. Cierpią głównie z powodu miłości. I wcale nie tej utraconej. Najbardziej cierpią z powodu urażonej miłości… własnej. Nie ma nic gorszego dla (zdradzonego) mężczyzny niż paraliżująca myśl, że jego kobieta uległa fascynacji innym mężczyzną. Tym bardziej, że doskonale wiedzą, iż ta fascynacja jest u kobiet zazwyczaj emocjonalna. Jak to, kurwa?! Ktoś jest lepszy ode mnie?! Ode mnie?!!! Tak mają i piłkarze, i tak mają profesorowie trafiający do encyklopedii (piłkarze też tam czasami trafiają).
Nie chcą wyjść z klatek i dzielić swojej samotności z innymi, bo to przecież nie wypada i byłoby dowodem słabości. Nie podniosą słuchawki telefonu, aby nie wyszło na jaw, że wcale nie są męscy i silni. Nigdy też nie wpadnie im do głowy, aby np. umyć okna i oprócz chwili zapomnienia, i wysiłku fizycznego mieć poczucie natychmiastowego sukcesu z powodu czystych szyb. Jeśli już wychodzą z domu, to po to, aby się upić w najbliższym barze na rogu, a jeśli podnoszą słuchawkę telefonu, to głównie po to, aby zamówić pizzę lub taksówkę z dostawą kolejnej butelki alkoholu. Pozornie silni na zewnętrz, w środku są jak rozbita i nieposklejana porcelana.
Nieraz ich klatką nie jest wcale mieszkanie, w którym nie ma nic oprócz materaca, kilku fotografii dzieci, ciągle jeszcze spakowanej walizki i telewizora, który włączają tuż po przebudzeniu. Tak naprawdę mieszkają w biurach. Dali się, niektórzy bardzo dawno temu, uwieść myśli, że miłość do własnej pracy stanowi najlepsze zbliżenie do szczęścia na ziemi. Nie znoszą piątków, znają wszystkich nocnych ochroniarzy po imieniu, cieszą się z powodu nadchodzącego poniedziałku. Samotność tych mężczyzn ma już swoje zwielokrotnienie na początku. Na ogół bowiem zostają opuszczeni nie tylko przez kobietę, ale i przez dzieci. Bywa, że na nowo nawiązują kontakt z dziećmi dopiero kiedy te są już dorosłe i potrafią zrozumieć, co i dlaczego się stało.