Wielu mężczyzn nie radzi sobie z samotnością. Ani z tą zwykłą, ani tym bardziej z tą zwielokrotnioną. Statystycznie samotni mężczyźni wybierają samobójstwo czterokrotnie częściej niż samotne kobiety.
Piszę ten e – mail ze swojego biura. Późnym wieczorem. Strażnik z nocnej zmiany poszedł sobie przed chwilą. Ma na imię Jürgen. Zwracamy się do siebie po imieniu. Od dwóch lat…
Pozdrawiam,
JLW
Kos, Grecja, sobota
Nie znam nikogo, kto chociaż raz nie przestraszyłby się własnej samotności, a nawet jej perspektywy. Wizji życia w pojedynkę. Bez względu na to, czy oznacza ono samotność z wyboru, z przypadku, czy tę naznaczoną zakrętami losu. Gdy pierwsza z nich daje wielką siłę na przemyślane biografie, jej przyrodnie siostry dla większości oznaczają udrękę. Boimy się zwłaszcza samotności definiowanej jako swego rodzaju kary za grzechy. Najczęściej niepopełnione. Jesteś sam, bo trudno z Tobą wytrzymać, jesteś sama, bo masz za duże wymagania, jesteśmy sami, bo nie nosimy się modnie. Słyszymy od rana do wieczora. I jeszcze bardziej wzdragamy się przed pustymi dniami i cichymi godzinami o zmroku. Samotną ciszą. To w lęku przed nią robimy wszystko, aby jak najprędzej znaleźć drugą połowę własnej duszy i ciała. Gdy trzeba, łamiemy własne charaktery, oczekiwania redukujemy do minimum, a ostatni grosz wydajemy na to, co modne. Żeby tylko nie być solo. Odrzucamy refleksję, że i tak w chwilach ostatecznych każdy z nas jest sam ze sobą.
Na poczekaniu więc układamy listę osób i zdarzeń, które mogłyby nas przed tą samotnością uchronić. Strach przed jedną poduszką w sypialni, przed pojedynczym kubkiem do kawy i losem niechcianej przez nikogo panny, odrzuconej kochanki i porzuconej żony mobilizuje nas do działania. Szybkie narzeczeństwa i szybkie śluby. Zdarza się, że tak zatracamy się w tej walce o stadne życie, że milczenie we dwoje wydaje nam się lepsze od tego w pojedynkę. Myślą tak zwłaszcza kobiety. Trwają i znoszą wszystko, byle było dla kogo ugotować zupę. Bez wymagań, pozbawione ambicji i marzeń o lepszym, godniejszym życiu, zagłuszają łkanie własnego ego. Najważniejsze, że nie są same. Ale w życiu są i radosne dni. Bywa, że w najmniej spodziewanym momencie samotność nie oznacza już udręki, lecz prawdziwe wybawienie, że pomiędzy samotnością a wolnością stoi znak równości. Wolności dla własnych uczuć, myśli i marzeń. Także ambicji. Nie znam nikogo, kto by ich nie miał.
Dlatego, gdy zdarzy się nam zanurzyć w samotności, choćby i nie z własnego wyboru, tylko od nas zależy, co zrobimy z tym niespodziewanym podarkiem od losu. Zamkniemy przed nim serca i myśli czy też dostrzeżemy, że ta chłodna dama, jaką wydaje się być samotność, zawitała do naszego życia nie przez przypadek, ale po coś. Według filozofów jest jedynym sprawdzianem naszego istnienia. Dzięki niej uspokajamy duszę i karmimy ją tym, co w nas najpiękniejsze, najważniejsze i najlepsze. Wymaganiami wobec samych siebie i innych, potrzebą bycia kimś lepszym i dojrzalszym. A gdy już zaspokoimy uczuciowy głód, to samotność znudzi się naszym towarzystwem i odejdzie w poszukiwaniu kogoś innego, komu z lękiem przed nią też będzie do twarzy. Chwilowo.
Pozdrawiam bardzo…
MD
Frankfurt nad Menem, niedziela wieczorem
Zaletą pracy w zglobalizowanej firmie takiej jak moja jest globalizacja poglądów i postaw. Jako Polak pracuję w niemieckiej filii (niemieckie podatki i niemieckie prawo pracy) amerykańskiej firmy (amerykański dyrektor i angielski język) podlegającej holenderskiemu konsorcjum (moje wynagrodzenie przelewane jest z Amsterdamu). Codziennie spotykam ludzi przyznających się do 14 krajów pochodzenia i wyznających cztery różne światowe religie. Czasami gdy spotykam ich przy automacie do kawy, mam wrażenie, że pracuje w ONZ. W firmie mówię po angielsku, na ulicy po niemiecku, a w domu po polsku.
Dzisiaj przy automacie do kawy spotkałem mojego francuskiego kolegę. Ma na imię Jean – Pierre, ma 35 lat i pracuje w dziale sprzedaży. Ostatnio wrócił ze Stanów Zjednoczonych, gdzie sprzedawał oprogramowanie, które produkujemy (bazy danych chemicznych) w amerykańskiej firmie farmaceutycznej Eli Lilly (tej od Prozaku). Jean – Pierre jest kawalerem, od czterech lat ma polską narzeczoną, w związku z czym wie, że w Polsce obchodzi się imieniny. Dzisiaj są moje imieniny, więc Jean – Pierre zaskoczył mnie swoimi życzeniami (na zachód od Odry z reguły imienin się nie obchodzi). Wręczył mi także mały prezent. W małym ozdobnym pudełku przypominającym jubilerskie opakowania na pierścionki znajdowały się dwie tabletki. Każda zawierała 20 mg tadalafilu. W świecie bardziej znana jest handlowa nazwa tej substancji: Cialis. Konkurent Viagry, ostatni hit farmaceutycznego boomu na „spełniony romans bez obaw”. Prosto „z fabryki”, z Eli Lilly.
Cialis w pudełku na pierścionek zaręczynowy wyglądał dostojnie. Jean – Pierre uśmiechał się przewrotnie, gdy zdumiony rozpakowałem prezent.
– Dobrego weekendu – powiedział, szczerząc zęby.
Cialis jest od niedawna na rynku i już ma pseudonim: „weekender”. Pozostaje w krwiobiegu przez 36 godzin. Połknięty w sobotę wieczorem po kolacji działa do poniedziałku rano. Niebieska Viagra działająca maksymalnie do czterech godzin powinna się w tym momencie zaróżowić. Podobnie jasno – pomarańczowa Levitra, kolejny współczesny afrodyzjak z tej samej „stajni”. Działa tylko przez pięć godzin.
Cialis, Levitra, Viagra: święta trójca wystraszonych mężczyzn. Telefon komórkowy, karta kredytowa i środek na „dysfunkcję erekcji”. Antidotum na „syndrom Samanthy”, nimfomanki z serialu „Seks w wielkim mieście”? Coraz więcej mężczyzn, nie tylko na Manhattanie, ma problemy z pożądaniem. I myśli, że kolorowymi tabletkami rozwiąże problem. Żaden z tych środków nie przywraca pragnienia. Pomaga jedynie napełnić krwią i zatrzymać krew na dłużej w ciele jamistym prącia, gdy to pragnienie się pojawi. Pragnienie jest warunkiem wstępnym. Gdy nie ma pragnienia, to nie pomoże żaden „weekender”. Wiem, że przemysł farmaceutyczny pracuje intensywnie także nad tym problemem. Wygenerowanie pragnienia za pomocą tabletek to tylko kwestia czasu. Bardzo bliskiego czasu. Będąc w pobliżu – z racji zawodu – przemysłu farmaceutycznego, wiem doskonale, że wyścig po taką tabletkę już od dawna trwa.
Mężczyźni z kolorowymi tabletkami w kieszeniach padli ofiarą nieprawdziwego moim zdaniem mitu wykreowanego przez kobiety: „mężczyźni myślą tylko o jednym”. Aby spełnić ten mit, około 1,6 miliona Amerykanów poniżej 39. roku życia (dane producenta Viagry, firmy Pfizer) zgłasza się do lekarza po receptę, nie mając żadnych objawów dysfunkcji erekcji. Wolą po prostu czuć się pewnie w świecie – jak to ujął lapidarnie jeden z zainteresowanych – „w którym należy wyglądać dobrze, mieć pieniądze i pewność, że nie sprawi się zawodu najpierw w windzie, a potem kolejny raz w sypialni”. Mężczyźni wiedzą, że ten mit o mężczyznach w pełnym sformułowaniu brzmi tak: „kobiety narzekają, że mężczyźni myślą tylko o jednym, a kiedy oni przestaję o tym myśleć, to one czują się urażone”.
Myślę, że przemysł farmaceutyczny zna pełną wersję tego mitu.
Serdecznie,
JLW
Kos, Grecja, poniedziałek
Gdy nie ma pragnienia, to nie pomoże ulepszacz? No cóż, rzeczywiście mężczyźni dostali od naukowców nie tylko afrodyzjak, ale i lekarstwo na najtrudniejsze oszustwo świata. Nie kocham cię, nie pożądam, ale długo jeszcze się tego nie domyślisz, kochanie. Wystarczy mała pastyleczka w kolorze blue. Gwarantuje seksualna gotowość przez prawie sześć godzin. Jeśli w opakowaniu znajduje się trzydzieści tabletek, łatwo obliczyć, że z łóżka można praktycznie nie wychodzić przez siedem i pół dnia. Jeśli się tylko chce. Ciężki jest los kobiety. Być może dlatego nauczyły się w tej sprawie kłamać interesownie i od zawsze. Gdy już nie wystarczy ból głowy, często trzeba uczynić z siebie najbardziej wyspecjalizowaną udawaczkę świata.