Выбрать главу

JLW

Warszawa, środa

Szklanka wody zamiast – najbardziej ośmieszony pomysł antykoncepcji po polsku. Zaprosiłam kiedyś do jednego ze swoich programów pary, które przysięgały sobie czystość przedmałżeńską i ku obopólnej radości słowa dotrzymały. Przez blisko godzinę przekonywały zgromadzonych w studio o tym, że bez większego wysiłku można powściągnąć naturalne chucie i że z tego bierze się jeszcze większa miłość.

Co ciekawe, w imieniu par najchętniej wypowiadali się mężczyźni. Głowy rodziny. Ich kobiety tylko skinieniem głowy potwierdzały, że za zupełnie naturalne i słuszne uważają cnotliwe narzeczeństwo. Zostałam kiedyś zaproszona przez Roberta Tekieli do Radia Plus. Weszłam do studia jako grzesznica – takie było na mnie zapotrzebowanie prowadzącego, a wyszłam jako kandydatka na nawróconą. Ku zaskoczeniu, ale i niekłamanej radości prowadzącego. Upraszczam, ale niespodziewanie okazało się, że pobożni koledzy po fachu chcieliby rozmawiać nie o tym, co nas ludzi łączy, ale o różnicach, o potrzebnych do zachowania porządku moralnego barykadach.

Najwyraźniej zaskoczeni moją Komunią Świętą i tym, że nie zgrzeszyłam śmiertelnie rozwodem, bo nigdy nie brałam kościelnego ślubu. Niestety, ani oni, ani inny ksiądz w innym programie nie potrafili albo nie bardzo chcieli wyjaśnić mi, jak to możliwe, że Kościół przeszedł do porządku dziennego nad tym, że do ślubu kościelnego idą panny w zaawansowanej ciąży i z wiankiem na głowie? Że nikomu to nie przeszkadza.

To jakaś obłuda czy wygodne przymknięcie oka na niewygodne fakty?

Wreszcie spotkałam księdza (tak, to mój ulubiony), który w taki oto sposób odpowiedział na moje wątpliwości. Gdy pytałam, skąd to milczące przyzwolenie Kościoła na to, że większość młodych ludzi idzie do ołtarza, gdy ta pierwsza noc jest już za nimi, odpowiedział, że: owszem, są i takie osoby, które idą do ołtarza w ciąży, ale może lepiej, żeby dziecko urodziło się w rodzinie niż poza nią. I chociaż niewątpliwie dziewictwo jest ważne, jednak ślub kościelny to przede wszystkim sakrament. Najważniejsza jest przysięga.

Sakrament małżeństwa jest jedynym sakramentem, którego małżonkowie udzielają sobie nawzajem. Czyli jeśli zgrzeszyli nieczystością przedślubną, to jedynie w stosunku do samych siebie? A to, jak rozumiem, jest już ich sprawę…

Pozdrawiam,

MD

Frankfurt nad Menem, czwartek w nocy

W domach z betonu jest dużo wolnej miłości…

Szczególnie tej pozamałżeńskiej. Ostatnio tygodnik „Stern” nazwał seks pozamałżeński „sportem narodowym” Niemców i w kilkustronicowym artykule uspokajał, że może być to bardzo zdrowy sport, jeśli uprawiać go z umiarem i trzymać się określonych reguł. Autorka artykułu na poparcie swojej tezy powoływała się na szczegółowe ankiety przeprowadzone przez uznany niemiecki instytut badania opinii publicznej „Gewis”, wypowiedzi utytułowanych seksuologów, psychologów oraz socjologów. Nie pominięto także pikantnych wypowiedzi samych zainteresowanych uprawiających ten sport od dawna. Wyszło na jaw, że w betonowych blokach postsocjalistycznych dzielnic w Rostocku oraz w dekadenckich willach na przedmieściach Hamburga lub Monachium jest bardzo dużo wolnej miłości. Niekoniecznie z mężem lub żoną. Chroniczny brak uczucia w małżeństwie jest zresztą głównym powodem, dla którego szuka się miłości gdzie indziej. Zapamiętałem dość dramatyczną wypowiedź 38 – letniego nauczyciela uzasadniającego swój romans z matką jednej z jego uczennic. Zapytany przez dziennikarkę, dlaczego zdradza swoją żonę, powiedział:

„Cztery lata związku i od dwóch lat żadnego seksu. Jak długo można uprawiać samogwałt przy nocnym programie RTL2? Moją propozycję, abyśmy podjęli psychoterapię, moja żona Elena odrzuciła bez słowa komentarza. Gdyby były piżamy z drutu kolczastego, to jestem pewny, że ona zakładałaby taką”.

Cytowany nauczyciel nie jest żadnym wyjątkiem. Ze szczegółowej tabeli drukowanej przez „Stern” wynika, że najczęstszym motywem zdrad (61% kobiet, 47% mężczyzn) jest zanik zainteresowania seksem u partnerów. W drugiej kolejności (statystycznie) wymieniana jest „ochota na coś nowego”. Ma to według socjologów i biologów społecznych (ostatnio powstała, najpierw w USA, a ostatnio także w Europie Zachodniej, bardzo modna grupa biologów mianujących się „biologami społecznymi”) swoje uzasadnienie. Dzisiaj małżeństwo – jeśli dotrwa do śmierci partnerki/partnera – trwa około 43 lat. Dla wielu zbyt długo. Albo wystarczająco długo, aby małżeńskie łoże zamarzło w bryle lodu. 43 lata tego samego seksu z tą samą osobą? Te same westchnienia, te same ooo – taaak? Jak powiedział cynicznie jeden z ankietowanych, po pewnym czasie przychodzi taki moment, że bardziej niż seks z własną żoną podniecające jest wertowanie najnowszego katalogu IKEI. Inni z kolei wolą koleżankę z działu księgowości albo tego faceta z okrągłymi pośladkami kupującego regularnie jogurty Danone w spożywczym na rogu.

Ostatnio seksuolodzy radzą przyjmować zdradę ze spokojem. Jako naturalną kolej rzeczy. Według ich ostatnich badań (prof. Izdebski) stan cywilny niewiele tutaj zmienia: procent mężczyzn żyjących równolegle z dwiema partnerkami jest taki sam wśród kawalerów, co żonatych. Inaczej jest u kobiet. Trzykrotnie mniej mężatek niż panien chodzi do łóżka z dwoma partnerami jednocześnie.

Specjaliści od psychologii par uważają, że każdy, kto decyduje się na długoletnie małżeństwo, powinien przygotować się także na ryzyko zdrady, tak jak należy przygotować się na ryzyko stłuczki swojego mercedesa. Ci, co nie wiedzą, jak się do tego przygotować, mają tutaj, w Niemczech bogatą ofertę w postaci książek i poradników o jednoznacznych tytułach takich jak „Bez ryzyka. Poradnik dla niewiernych i dla tych, którzy chcą nimi zostać” lub „Skrywana miłość. Dlaczego dobry związek i zdrada nie muszą się wykluczać”.

Znam tylko pobieżnie treści tych książek, ale i to mi wystarczy, aby zauważyć pewną niepokojącą prawidłowość. Zdrada, jeśli nie znajduje na początku XXI wieku pochwały, z pewnością znajduje przyzwolenie. Według tabeli w „Sternie” ponad 41% ankietowanych kobiet nie widzi żadnego powodu, aby traktować zdradę męża jako powód do rozwodu, jeśli została on wyznana i mężczyzna traktował ją jako incydentalną i deklarował poprawę. Co ciekawe, aż 66% mężczyzn jest gotowych pozostać w małżeństwie z niewierną żoną. Co więcej, około 16% (w porównaniu z 10% mężczyzn) kobiet uważa, że seks pozamałżeński partnera przyczynił się do polepszenia ich własnego małżeńskiego seksu.

Zastanawiałem się, dlaczego tak jest. Starałem się przez chwilę utożsamić z 41% kobiet, które tolerują zdradę. Mężczyźni są w tym wypadku mniej interesujący ponieważ traktują zdradę dość sportowo, a ja mało interesuję się sportem. Dla wielu mężczyzn, tak jak w sporcie, liczy się tylko wynik. Często nie pamiętają nawet, z kim grali. Wiedzą tylko, że były pośladki, biust, uda.

Ale dlaczego kobiety?! Doszedłem do wniosku, że być może wynika to z przewrotnej mądrości tych kobiet Ogólne mniemanie, iż mężczyźni mają wyrzuty sumienia, jest oparte na bardzo śmiałej tezie, że mężczyźni w ogóle sumienie posiadają. Wyznanie zdrady przez mężczyznę (osobiście uważam, że to w każdym wypadku jest błąd) dowodzi, że niektórzy z nas sumienie jednak mają i że ono czasami gryzie. Zgodzi się Pani, że nie można mieć wyrzutów sumienia bez sumienia. Gdy nagle się okazuje, że mężczyzna, z którym mieszkam i na którym już tyle razy się zawiodłam, okazuje sumienie, to znaczy, że nie jest taki zły, za jakiego go ostatnio uważałam i dlatego może warto mu przebaczyć. Ten ostatni raz. Szczególnie, gdy on kłamie, tak jak to lubię najbardziej: „no wiesz, to było wieczorem w hotelu, minuta słabości, 3,5 promila alkoholu we krwi…”. Wyznał „kiedy”, wyznał „gdzie”, wyznał „jak”. Lepiej przebaczyć i nie drążyć „dlaczego” – dla własnego komfortu. Może stąd bierze się te (aż) 41%?

Powyższe dane dotyczą wyłącznie zdrad, które (już) wyszły na jaw. Całe „podziemie” zdrad skrywanych ciągle czeka na swoich ankieterów. Z danych zebranych ostatnio w Polsce wynika, że regularne podwójne życie prowadzi w Polsce 25% populacji, ale tylko 4% tej populacji ma poczucie bycia zdradzanym. Najlepiej dla wszystkich byłoby, gdyby te zdrady pozostały do końca tajemnicą. Według psychoterapeutów zajmujących się terapią par wyznanie zdrady przynosi o wiele więcej strat niż jej konsekwentne skrywanie. W związku z tym – dla dobra zainteresowanych – nawołują do stosowania konsekwentnie „wszelkich możliwych metod”, aby zdradę zatuszować. Powołują się przy tym na dane ze swoich gabinetów: przeciętny związek przetrwa we „trójkę z zatajeniem” o wiele dłużej niż we „trójkę odtajnioną”. Autor wymienionej wyżej „Skrywanej miłości”, psychoanalityk i psychoterapeuta z Monachium, Wofgang Schmidbauer, zachęca wręcz do okresowego stosowania – w przypadku wątpliwości i ewentualnych podejrzeń partnera – kłamstw i oszustw, tak „jak stosuje się penicylinę przy zapaleniu płuc”. Moim zdaniem jest to dziwna recepta jeszcze bardziej dziwnego lekarza. Ale ostatnio w domach z betonu jest dużo dziwnej miłości. Nie sądzi Pani?