Przez chwilę dałaby mu Pani pomilczeć i zanurzyć się we wspomnieniach, ale potem „przeszyłaby” mu Pani serce pytaniem o Lou Salomé. Musiałaby Pani o nią zapytać, ponieważ Salomé była jedyną – tak orzekli biografowie – miłością Nietzschego w jego życiu. Miłością niespełnioną, nieskonsumowaną, nieszczęśliwą. Tylko raz w życiu Nietzsche pragnął się ożenić. Właśnie z Lou Salomé. I to nie bacząc na to, że była w tym czasie żoną innego filozofa (i jego przyjaciela) Paula Rée. To dla młodziutkiej 21 – letniej Lou Salomé Nietzsche porzucił przekonanie, że „jeśli niewiasta posiada rozwinięty intelekt, to coś nie jest w porządku z jej seksualnością”. Nie wystarczało mu „spotkanie dusz”, nie wystarczał mu jej podziw dla jego mądrości, uczucie pełnego zrozumienia i „pobudzenie geniuszu”. Pani oczywiście wiedziałaby o tym, przygotowując się do programu i wyciągnęłaby asa Lou Salomé z rękawa. Tym bardziej, że Salomé to Pani – przepraszam za być może zbyt daleko idące porównanie – feministyczna siostra: ubrana w piękne ciało kobieta o androgenicznej duszy i mózgu. Jedna z największych feministek przełomu XIX i XX wieku. To o niej mówiono, że „Lou zakochuje się w jakimś mężczyźnie, a w dziewięć miesięcy później mężczyzna ten wydaje jakąś książkę”. Nietzsche potwierdza tę regułę. Po rozstaniu z Salomé w tęsknocie i nienawiści napisał słynne dzieło „Tako rzecze Zaratustra”. Nietypowy dla Nietzschego przykład rozprawy o uczuciu i nastroju. To przy Salomé Nietzsche przestawał być Bogiem i stawał się mężczyzną…
Czytanie filozofów w listopadowe wieczory potrafi przynieść wiele niespodzianek. Polecam.
Pozdrawiam,
JLW
Warszawa, niedziela
Panie Januszu,
myli się Pan, ponieważ tym wielkim zadałabym zgoła inne pytanie: Panowie, dlaczego mieliście tak mało kobiet? Z drugiej strony, gdybyśmy się spotkali, oczywiście teoretycznie, to między moimi gośćmi byłaby olbrzymia różnica wieku uniemożliwiająca tę rozmowę, chociażby z powodów natury merytorycznej. W najlepszym razie Nietzsche miałby 16, a Schopenhauer, tuż przed śmiercią, 72 lata. Czyli chłopiec i bardzo dojrzały mężczyzna. To, co ich łączyło, oprócz pogardy dla kobiet, to syfilis, z powodu którego obaj opuścili nasz padół. Schopenhauer, który sam o sobie mówił: nie jestem święty, sypiał z wieloma kobietami i nic więcej. Nietzsche miał ich zdecydowanie mniej, co jednak nie przeszkadzało mu autorytatywnie wypowiadać się na ich temat. Tak czy inaczej, to wręcz wymarzeni interlokutorzy dla każdej szanującej się feministki. O wiele ciekawiej rozmawia się z szowinistą niż z wielbicielem słabej płci. Za każdym takim mężczyzną stoi kobieta, która mu nie uległa, której kiedyś nie pokonał i ta, która w taki czy inny sposób nadwątliła jego ego. Mężczyźni tego wybaczyć nie potrafią. Już słyszę pytanie: a kobiety potrafią? Tak, i to dlatego, że nadal o wiele mniejszą wagę przywiązują do tego, co mężczyźni robią, i ciągle bardziej wierzą w ich słowa niż czyny. Niestety.
Schopenhauer przyznawał kobietom jedną zaletę: „erotyczny powab młodości, który niestety znika po zamążpójściu”, aby tuż przed śmiercią zaskakująco wyznać: „im więcej poznaję mężczyzn, tym mniej ich lubię. Gdybym tak mógł powiedzieć to samo o kobietach, wszystko lepiej by się układało?”. Aż ciśnie się na usta pytanie: komu? W przypadku Nietzschego interesujące pytania mogłyby się koncentrować wokół archetypowego wątku – syna i matki. Jak mógł pan aż tak oszaleć na punkcie Lou Salomé? To pytanie też byłoby na miejscu. Bo chociaż nie olśniewała urodą, to jednak była błyskotliwa i niezależna?! Niezależna kobieta, czy może być coś okropniejszego, panie Nietzsche? Czy dlatego ten wasz związek nigdy nie został skonsumowany? Warto także byłoby się dowiedzieć, co sprawiło, że najpierw mówił o niej, iż jest najinteligentniejszą z kobiet, a po latach pisał, że to koścista, plugawa małpa z przyprawionymi cyckami? Tako rzecze Zaratustra.
Już w domu dla obłąkanych, gdzie trafił pod koniec życia, przyznał: „W moim życiu były cztery kobiety. Te z nich, które dały mi trochę szczęścia, były prostytutkami. Elisabeth była piękna, lecz była moją siostrą. Lou była inteligentna (czasami za mało inteligentna), lecz odmówiła poślubienia mnie”. Panowie dlaczego mieliście tak mało kobiet?
Przypominam sobie czasy „Męskiego striptizu” – wszystko, co było w życiorysie gościa poprawne politycznie i uładzone – stawało się dopiero wówczas ciekawe, gdy na uświęconym wizerunku pojawiały się niespodziewane rysy.
Właśnie przyszło mi do głowy, że gdyby było to możliwe, to chętnie zaprosiłabym do tego towarzystwa Bronisława Malinowskiego i że ten dziwnie pasowałby do pozostałych panów. Nie żyje od ponad 60 lat, a na kulturoznawstwie, które studiowałam, był dla nas na równi z Ruth Benedict postacią kultową. Ona dała nam wzory kultury, a on rozpalił naszą wyobraźnię Wyspami Trobrianda. No i ten tytuł „Życie seksualne dzikich”. Malinowski to naukowy śledczy, ale i mężczyzna, który w relacjach z kobietami przypomina neurastenicznych bohaterów literackich. Zakochiwał się na śmierć i życie. Najczęściej w kobietach uwikłanych w związki z innymi mężczyznami, co rodzi podejrzenie, że bał się kobiet wolnych. „Nie mogę jej kochać tylko zmysłami, w kobiecie, która daje mi rozkosz, muszę widzieć też i duszę” – notował Malinowski w wieku 25 lal. Gdy jednak górę nad platonicznym uczuciem brały fizyczne żądze, mitygował się słowami: „A cóż, u diabła, ażebym dla skrupułów nie potrafił kobiety zerżnąć? O co chodzi? O gorączkowe poszukiwanie muzy: potrzebuję kobiety z talentem, ażeby się przez nią przeżywać?”.
Egoistycznie, ale i szczerze. Jest kwiecień, gdy 30 – letni Malinowski notuje w swoim dzienniku: „Ciągła walka z kobietą niewidzialną, nieobecną, nieuchwytną, ale i paraliżującą we mnie prawdziwą zdolność, radość życia, stwarzającą jakąś pustkę, która mnie wciąż absorbuje, przepaść, która mnie wciąż pociąga, siła nicości. Wyraźnie rozumiem teraz, dlaczego kobieta jest symbolem zła, zniszczenia, podkopania mężczyzny. To jest walka między człowiekiem naprawdę twórczym a spokojnym członkiem stada”. W zeszycie trobriandzkim zapisanym między październikiem 1917 a lipcem 1918 w życiu badacza pojawia się Elsie Masson, przyszła żona. Malinowski narzeka: „Ile czasu zmarnowałem na pół – miłość i dlatego parę gwałtownych popędów kurwiarskich tłumię poczuciem i uświadomieniem, że to do niczego nie prowadzi, że nawet gdybym miał tamte kobiety pod takimi warunkami, to by było tylko chlapaniem się w błocie (onania, kurwiarstwo) itp.?”. I jeszcze jedno, panie Januszu, Schopenhauer zerwał kontakty ze swoją matką z zazdrości. Nie mógł znieść stałej obecności jej młodego kochanka. Chciał, żeby dokonała wyboru. Zrobiła to, a on jej tego nigdy nie wybaczył.
Pewnie się Pan zdziwi, ale w tak ponurych miesiącach jak ten listopad – odżywam. Kiedy w okna zacina deszcz, jest szaro i beznadziejnie – fruwam. Jestem w tym samopoczuciu tak bardzo odosobniona, że zaczynam podejrzewać, iż niejeden lekarz miałby na określenie mego stanu odpowiednią jednostkę chorobową.
Pozdrawiam,
MD
Frankfurt nad Menem, poniedziałek przed południem
Obydwaj są świetnymi chemikami (z doktoratem; jeden ma doktorat z prestiżowego Uniwersytetu Harvarda), obydwaj mają niezwykłe (jak na Niemców) poczucie humoru, obydwaj są prawie zawsze (także w poniedziałek rano) uśmiechnięci i obydwaj pachną – zdaniem moich koleżanek z pracy – najbardziej wykwintnymi perfumami. Jeden ma na imię Bernd, drugi Ralph. Obydwaj są homoseksualistami, którzy ze swojej orientacji seksualnej nie robią żadnej tajemnicy.