Выбрать главу

Z obydwoma realizuję pośrednio mój własny projekt i dlatego często mam okazję spędzać z nimi więcej czasu niż z innymi kolegami z firmy. Gdybym miał na skali sympatii od 1 do 10 określić mój wskaźnik, to bez wahania, w przypadku Bemda i Ralpha, zakreśliłbym 10. Przy tym – jak na razie – jestem zdecydowanie heteroseksualny. Ralph dostałby nawet 10,5, odkąd wita mnie na korytarzu zabawnie wymawianym „dzień dobry”, który kojarzy mu się, jak wyznał, z „gin amp;tonic”.

Ralph i Bernd, żeby było jasne, nie są ze sobą. Każdy z nich ma swojego partnera poza firmą i przypadkiem połączyła ich (informatyczna) chemia. Według moich koleżanek z firmy R amp;B są „najsympatyczniejszymi mężczyznami na terenie budynku”. Muszę przyznać, że czułem się trochę pominięty. Zastanowiło mnie, cóż takiego mają w sobie homoseksualni mężczyźni, że kobiety tak ich lubię. Zapytałem o to i inne znajome kobiety i na podstawie ich wypowiedzi udało mi się zestawić listę pięciu (lista jest ustawiona według skali ważności) powodów, dla których może się tak dziać:

1. Oni widzą kobiecą duszę.

Nie patrzą w twój dekolt, nie przyciskają twoich bioder do swoich w tańcu. Nie mówią nic „miłego”, żeby zaciągnąć cię do łóżka. To, co ci mówią, dotyka naprawdę twojej duszy, a nie tylko twojego ciała.

2. Pocieszają bez dwuznaczności.

Jeśli mówią, że ci współczują, gdy cierpisz – to dokładnie to mają na myśli. Nie chcą cię rozczulić swoją empatią, aby na końcu próbować zdjąć ci majtki.

3. Można z nimi naprawdę rozmawiać.

Świat R amp;B jest podobny do świata kobiet. Podobnie jak kobiety chcą (i muszą) być atrakcyjni, zadbani i podwójnie dobrzy, aby coś w życiu osiągnąć. Rozumieją cię w 100%, gdy mówisz o zakupach i maseczce ogórkowej na twarz. Przy tym ciągle pozostają mężczyznami, wiedzą, co mężczyźni myślą oraz jak i dlaczego cierpią.

4. Rozumieją tęsknotę za bezinteresowną bliskością.

Można się w nich wtulić, dotykać ich, czuć ich ciepło w tańcu bez ryzyka, że zrozumieją tę bliskość jako sygnał do czegoś więcej.

5. Ich komplementy są prawdziwe.

Głównie dlatego, że nie są wynikiem sterowanej seksualnością gry. Liczą się co najmniej podwójnie. Jeśli homoseksualny mężczyzna zachwyci się twoimi oczami, to masz pewność, że są dla niego naprawdę zachwycające i z pewnością nie odurzyły go twoje piersi, a oczu tak naprawdę nie widzi.

Pani lista jest pełniejsza, prawda?

Serdecznie,

JLW

Warszawa, wtorek

Panie Januszu,

pamięta pan Rocco Buttiliogne? Homoseksualizm jest grzechem. Tak uważa. Co więc nim jest w tym wypadku? Czy homoseksualizm, to przewinienie wobec Boga, nas heteroseksualnych, natury czy też przede wszystkim wobec tradycji i obywatelskiej przyzwoitości? Ta wielowątkowość w definiowaniu homoseksualnego grzechu to jeden z powodów, dla których tak mocno trzyma się ten, jeden z ostatnich obyczajowych bastionów, homofobia. Nie chcę mieć sąsiada, nauczyciela, przyjaciela – homoseksualisty. Określenia tego po raz pierwszy użyto w 1868 roku i według Michela Foucaulta mniej więcej w tym samym czasie nadano mu kategorię seksualną i prawną. Kobiecość i homoseksualizm to plemienne tabu Polaków? – pisze w jednym z rozdziałów wydanej właśnie książki „Homofobia po polsku” Tomasz Kitliński. Skąd w nas nienawiść do kobiet i gejów? Skąd zło? Jak pisał wychodzący poza heteroseksualizm Witold Gombrowicz: w tym sęk, że ja wywodzę się z waszego śmietnika. We mnie odzywa się to, co w ciągu wieków wyrzucaliście jako odpadki. Geje w Polsce to ciągle odpadki, podsumowuje Kitliński. Czy przesadza? Nie ma racji, gdy pisze, że w Polsce nadal obowiązuje podział na obcych (Żydzi, Romowie, kobiety, geje, bezrobotni i bezdomni) i swoich – wszystkowiedzących, sprawiedliwych i żeby wrócić do meritum, bezgrzesznych? Co więcej, nazwanie kogoś homoseksualistą nadal nie jest etycznie neutralne. Gej – grzesznik, rozpustnik. Homoseksualista jest grzeszny, bo jego seksualne inklinacje nie są uwarunkowane genetycznie, bo w jego miłości chodzi tylko o seks, bo jego orientacja to swego rodzaju moda na rozpustę. Mary McIntosh, brytyjska socjolog, uznała etykietę „homoseksualista” za narzędzie kontroli społecznej umożliwiające oddzielenie skażonych dewiantów od nieskażonej większości. I dlatego jedynym remedium na homofobię jest wyjście z ukrycia obcych i rozpoczęcie przez nich życia u boku swoich. Wiem jedno, gejowi nie z każdą kobietą jest po przyjacielskiej drodze. Nie znoszą zwłaszcza tych, które obnoszą się ze swoją kobiecością. Tą zewnętrzną. Nie lubią unoszących się piersi w mocno rozpiętej bluzce.

Brzydzą się ostentacyjną seksualnością. Nie denerwuje ich kobieca dusza, bo w tej równie wiele dramatu, co w ich codziennych lękach. Największy problem mają ci spośród nich, którzy mimo wszystko robią dobrą minę do złej gry.

Odpowiadają na zachęty i komplementy kobiet, którym się podobają, ale potem gdy mają im dać swój numer telefonu, to w ostatniej chwili zmieniają w nim ostatnią cyfrę. Bardzo męczą się także ci, którzy udają heteroseksualnych mężów i ojców. Co dzieje się z ich życiem? Wystarczy obejrzeć serial telewizyjny „Anioły w Ameryce”. Pewnie dlatego tych, którzy zdecydowali się na życie otwarte, zwłaszcza w Polsce, jest tak niewielu.

Kumpluję się z jednym z tych, którzy nie zdecydowali się na outgoing.

Przystojny, męski i nikt nigdy nie widział go w klubie dla gejów. Spotykamy się dość często i rozmawiamy o jego życiu utajnionym, o tym, jak trudno mu je sobie ułożyć. Bo z kim i gdzie? Wiem, jacy mężczyźni mu się podobają, i łapię się na tym, że gdy o nich rozmawiamy, to tak, jakby robiły to dwie kobiety. O ten… to ma coś w sobie itd. Nigdy nie precyzujemy co, choć pewnie okazałoby się, że każde z nas, mówiąc o tym czymś, ma co innego na myśli. Gdy się poznaliśmy, mój dzisiejszy kumpel już w trzecim zdaniu powiedział, bo wie pani ja… Tak, wiem – zakończyłam. Skąd?

Być może z powagi, jaką usłyszałam w jego głosie. Nie ma co ukrywać, ale należę do tych, którym lepiej się żyje z wyidealizowaną wizją świata gejowskiego. Tolerancyjni, niezawistni, pogodzeni z własnym wyborem. Pełen zakres praw (oprócz adopcji) i nie ma sprawy. O „Lubiewie” Michała Witkowskiego zrobiło się głośno. Mój inny gejowski znajomy podarował mi tę książkę ze słowami: musisz przeczytać. Cudowne, choć są w niej i mocne sceny To prawda. Są brudne, turpistycznie fizjologiczne. Wstrętne.

Witkowski oprowadza nas po świecie pedałów i ciot. Zmusza do wizyt w blaszanych szaletach miejskich i do wysłuchiwania, no właśnie czego? Gejowskich historii. Ludzkiego upodlenia. Kangurzyca, Cyganka, Paula. Z wierszy Flory Restauracyjnej taki cytat:

Ja Ciota będę się przejmowałaukrywałaprosiła o akceptacjęćwiczyła na ulicy męski krokznosiła przytykipodkulała ogon, gdy krzyknęrobiła minę zbitego psa, gdy zagwiżdżęgarbiła się i przyspieszała kroku, gdy beknę,ubierała się po męsku, żeby przypadkiem się nie obejrzelipłaszczyła się przed tym całym heterycznym sanepidem

Niespodziewanie nieznośne stało się dla mnie to, że książka Witkowskiego i jej akcja dzieje się we Wrocławiu. Pamiętam te miejsca, które mijałam w drodze na uczelnię, ten słynny gejowski pisuar tuż obok kościoła Bożego Ciała i tę małą kawiarenkę na przeciwko gmachu Opery, gdzie z apetytem pożeraliśmy wuzetki. A więc ten świat istnieje naprawdę? A może by tak bez zbędnego patosu, ale w imię zwyczajnej przyzwoitości pochylić się nad słowami Leszka Kołakowskiego, który powiada, że marsz ku społeczeństwu otwartemu, gdzie w każdym widzi się człowieczeństwo i gdzie wszyscy są równi w moralnych powinnościach i roszczeniach, zapoczątkowały różne cywilizacje: mędrcy greccy, prorocy żydowscy, święci buddyjscy i chrześcijańscy torowali drogę ku moralności uniwersalnie ludzkiej. A przecież tam też byli obcy.