Genetyka poszła na rękę temperamentowi. Na dowód doktor Judson przytacza opowieść o lwach kopulujących z dwiema partnerkami 157 razy w ciągu 55 godzin. Niektóre zwierzęta do perfekcji opanowały łączenie seksu z jedzeniem – samiec na randkę przychodzi już z zakąską. Jak widać, miłość to nie tylko ściąganie spodni – konkluduje Judson. Radzi także, żeby nigdy nie dać się zjeść podczas gry wstępnej, zwłaszcza że niektórzy faceci-zwierzęta nie mogą się pogodzić z odmową. Co ciekawe, samice rzadko walczą o swoich partnerów na śmierć i życie. A jeśli, to tylko wówczas, gdy są zdesperowane, bo podaż samców jest zbyt mała. Nie dają także za wygraną, gdy akurat ten, a nie inny reproduktor może dać jej tyle dzieci, ile by chciała. A co z naszą człowieczą zazdrością o monogamiczne życie łabędzi? Nie zadręczajmy się, według badaczy monogamia w świecie zwierząt zdarza się tylko tam, gdzie odpowiada obu stronom. Gdy brak skoków w bok gwarantuje, że pozostawią po sobie więcej potomstwa, niż gdyby zdecydowali się na niewierność. W świecie zwierząt występuje nawet Teoria Dobrej Żony – czyli jestem monogamiczna, bo sama nie dałabym sobie w życiu rady. Ale od każdej reguły i każdego wyrachowania jest wyjątek. Samce myszaków kalifornijskich nie opuszczają swoich żon, choćby te były nie wiadomo jak stare i brzydkie. To oni, a one? Jestem modliszką europejską i zauważyłam, że seks jest dla mnie znacznie bardziej pociągający jeśli wcześniej odgryzę głowę memu kochankowi? Że brzmi tak jakoś uniwersalnie…? A poza tym, że to tylko strachy na lachy?
Pozdrawiam,
MD
Frankfurt nad Menem, piątek nocą
Godzinę temu zastanawiałem się, czy nasz los jest przypadkiem, czy przeznaczeniem. A jeśli przeznaczeniem, to kto pisze jego scenariusz? Kto dostał takie prawo? I od kogo? Jeśli Bóg, to od jakiego innego Boga je dostał?
Wracając wczoraj późnym wieczorem do domu, jechałem samochodem pustą ulicą w jednej z miejscowości pod Frankfurtem. Żadnych skrzyżowań. Lekki łuk oświetlony lampami żółtych lamp. Dobrze widoczna biała przerywana linia na dobrym asfalcie. Co 100 metrów znaki przypominające, że dopuszczalna prędkość wynosi 40 km/h. Pustka ulicy w wypieszczonym niemieckim miasteczku około dziesiątej wieczorem. Nagle zatrzymują mnie fioletowe światła migoczące na dachu policyjnego auta. Za czerwonym szlabanem zamykającym ulicę karetka pogotowia, obok mercedes, którym przyjechał lekarz (w niemieckich karetkach są sanitariusze, ale nigdy lekarz; lekarz jest przywoływany tylko, gdy zajdzie taka potrzeba). Arogancki policjant w czarnej skórzanej kurtce nakazuje mi zaparkować na poboczu. Parkuję i podaję dokumenty policjantowi. Kontroluje moje dokumenty. Sprawdza ich prawdziwość w komputerze w swoim samochodzie. Mam polskie nazwisko. Mówię z akcentem. Korzystając z nieuwagi policjanta, podchodzę bliżej karetki. Na poboczu ulicy wbity w przydrożne drzewo stoi czarny vw golf z dachem wgniecionym od strony pasażera do wysokości klamki. Na asfalcie ciało przykryte czarną folię. Dwóch młodych mężczyzn wydobywa metalizowaną trumnę ze srebrnego mercedesa stojącego naprzeciwko wraka. Jeden z nich ma papierosa w ustach. Stawiają trumnę na asfalcie obok ciała leżącego pod folią. Podnoszą ciało, nie zdejmując z niego folii. Folia przesuwa się. Dostrzegam białe buty z ostrym szpicem kończące się 10 cm za kostkę. Takie same kupowałem ostatnio z moją młodszą córką. Wpychają ciało do trumny. Zatrzaskują ją i wstawiają do mercedesa. Znajduję telefon w kieszeni kurtki. Dzwonię do córki. Odbiera.
– Ada, do cholery gdzie jesteś?! – krzyczę do telefonu.
– W domu, a gdzie mam być? – odpowiada spokojnie. – Czemu tak wrzeszczysz?
W tym momencie policjant w skórzanej kurtce wraca z dokumentami. Z krzykiem każe mi natychmiast wrócić do samochodu i odjechać. Nie rozumie polskiego. Nie ruszam się z miejsca. Zaczyna mi grozić. Przywołuje do pomocy kolegę. Odchodzę.
„W domu, a gdzie mam być…”. Jej głos, jej własny. Boże…
Przed godziną pojechałem w to miejsce. Do drzewa przybity drewniany krzyż. Świece. Pluszowe misie. Kwiaty. Miała na imię Sabrina. Na przybitej do drzewa fotografii postać młodej uśmiechniętej dziewczyny. W styczniu miała skończyć 17 lat. Przy drzewie młodzi ludzie, jechała ze swoim chłopakiem z tego samego gimnazjum, z maturalnej klasy. Nikt nie wie, jak doszło do tego wypadku. Chłopakowi, oprócz zgniecionej stopy, nic się nie stało. W karetce pobrali mu tylko krew do analizy. Nie stwierdzili obecności alkoholu. Jest w szpitalu psychiatrycznym.
Przypadek czy przeznaczenie? Na ten temat powstały książki, naukowe i pseudonaukowe rozprawy: filozofów, teologów, matematyków, astrologów lub szamanów. Niektórzy są na tyle aroganccy, że z przewidywania przeznaczenia, bądź jak kto woli przypadku, zrobili sobie zawód i za ustaloną stawkę wróżą z linii dłoni, układu gwiazd lub kart. Ja jestem wierzącym w Boga fizykiem, informatykiem, a ostatnio także chemikiem i wiem, że odpowiedź na to pytanie jest uzależniona od chwili. Są takie momenty, gdy wierzę, że coś zostało mi przeznaczone, aby tydzień lub godzinę później być pewnym, że to nic innego jak tylko przypadek. Życie to swoista realizacja Programu Losu. Nikt tak naprawdę nie wie, kto jest jego Programistę. I może na tym polega magia życia. Nie uważa Pani? Dla jednych zbiegi okoliczności to wynik z rachunku prawdopodobieństwa, dla innych to sposób Boga na to, aby pozostać w cieniu. I jedni, i drudzy mogą mieć rację. Mogą.
Zapalę jutro świecę przy drzewie Sabriny.
Pozdrawiam,
JLW
Warszawa, sobota
Panie Januszu,
ile razy zdarzyło się Panu zdjąć nogę z gazu, gdy mijał Pan wrak rozbitego samochodu? Wiele, prawda? W tym momencie coś chwyta nas za gardło, robi nam się sucho w ustach. Bezgłośnie zadajemy sobie pytanie – to tak wygląda śmierć? Przez dłuższą chwilę jedziemy zgodnie z obowiązującymi przepisami, aby już po kilku kilometrach wrócić do życia. Przekroczyć dozwoloną prędkość. Ale być może i my nie znaleźliśmy się w tym miejscu przez przypadek? Mieliśmy coś zrozumieć, mieliśmy się przestraszyć. Ucieszyć się, że żyjemy. Dlaczego więc tak szybko wracamy do świata żywych i przy najbliższej okazji przekraczamy dozwoloną prędkość? Wygramy – przegramy? Dlaczego tych, którym się tym razem udało, nie stać na głębszą refleksję? Dlaczego tak szybko zapominamy, że znowu wygraliśmy los na loterii? Czy dlatego, że tak naprawdę w tym względzie prędzej czy później przegramy wszyscy? Ironia to czy przestroga? Mój ojciec był świetnym kierowcą. Zginął w wypadku samochodowym, gdy siedział obok kierowcy. Czasami zastanawiam się, co czuł, gdy już wiedział, że z tego zakrętu nie wyjdą?
Pozdrawiam,
MD
Frankfurt nad Menem, niedziela wieczorem
Światu znowu obwieszczona kto jest w tym roku najmądrzejszym fizykiem, chemikiem, lekarzem lub ekonomistę. Zaraz potem zdecydowano, kto napisał najważniejszą książkę i wybrano tego (w tym roku kobietę), który najwięcej zrobił dla pokoju na świecie. Prawie wszystkie gazety, począwszy od bulwarówek aż po te z tzw. górnej półki, pasjonowały się tegorocznymi Nagrodami Nobla.
Te bulwarowe (takie jak np. niemiecki „Bild”) zachęcały do bycia mądrym głównie wysokościami sum przeznaczonych na nagrody. A w komentarzach redakcyjnych wpadały w podniosłą patriotyczną nutę, gdy z biografii noblisty okazywało się, że „to przecież nasz człowiek”, ponieważ jego babcia ze strony ojca urodziła się w Niemczech i spędziła tam trzy miesiące, zanim wyemigrowała w kołysce ze swoimi rodzicami np. do USA. Pod względem natrętnego i czasami śmiesznego uporu w dopatrywaniu się narodowych korzeni u wszystkich ludzi, którzy osiągają jakiś ogólnoświatowy sukces (sportowcy, aktorzy, muzycy, pisarze lub naukowcy), Niemcy dorównują lub nawet prześcigają Polaków. Na ostatnio opublikowanej liście 100 najważniejszych Niemców nawet Mozart jest Niemcem. Nie wspomnę Kopernika, który w podręcznikach niektórych niemieckich landów jest „wybitnym niemieckim astronomem urodzonym w Thorn”. czyli Toruniu. Adrianna, moja młodsza, 17-letnia córka, urodzona we Frankfurcie nad Menem – siostra Joanny urodzonej w Toruniu -wstała podczas lekcji fizyki w swoim gimnazjum im. Alberta Einsteina i oburzona wyjaśniła klasie (i nauczycielowi), że Kopernik nie mógł być Niemcem, jeśli urodził się tam, gdzie jej prababcia, babcia i ojciec, bo „przecież wszyscy oni są Polakami”. Może to dość dziecinna i naiwna argumentacja, ale odczuwałem rodzaj dumy, gdy mi to relacjonowała.