Выбрать главу

Było w biologii miejsce na pionierski romantyzm tuż po odkryciu przez Cricka i Watsona tajemnicy dziedziczenia oraz replikacji za pomocą mistycznej dwuniciowej struktury DNA. Jest w niej miejsce na ekscytującą przygodę, jaką było rozszyfrowanie kodu genetycznego w genomie, zakończone oryginalną propozycją Jerzmanowskiego – do której się z przekonaniem dołączam – aby dzień 26 czerwca (tego dnia w 2000 roku ogłoszono zakończenie sekwencjonowania genomu ludzkiego) ogłosić Światowym Dniem Biologii.

Mimo, że biologia molekularna, genetyka i genom są osią tej książki, dla Jerzmanowskiego – specjalisty od biochemii – samo DNA nie jest najważniejsze. Nie uważa on, że wszystko da się we współczesnej biologii wyjaśnić mechanizmami na poziomie molekuł. Sam autor stara się obronić przed przyklejaniem mu etykiety redukcjonisty, pod tym względem książka Jerzmanowskiego przypomina mi trochę bestseller „O muchach, myszach i ludziach” uhonorowanego Noblem francuskiego genetyka François Jacoba, który także zastanawia się nad ograniczeniami biologii molekularnej w procesie wyjaśniania mechanizmów życia i ewolucji.

„Biologia nie jest fizyką z jej historycznymi prawami i nigdy mą nie będzie” – pisze Jerzmanowski. Bowiem biologia to życie, a życie to nie równanie.

Nie oparłem się pokusie i dokończyłem książkę Jerzmanowskiego w samochodzie na parkingu przy autostradzie. To naprawdę świetny romans. Polecam Pani.

Serdecznie,

JLW

Warszawa, wieczorem

Im dłużej czytałam ostatniego maila od Pana, tym bardziej ten cały, w sumie ujmujący w swej prostocie, wywód o genomie oddalał mnie od romansu z biologię, a coraz bardziej zbliżał do wspomnienia pewnej rozmowy, w jakiej uczestniczyłam parę dni temu. Ja, niepraktykująca, ale mimo to katoliczka, chciałam się dowiedzieć u źródła, czyli od księdza, dlaczego nawet tak mądry i oświecony człowiek jak on (tyle że w koloratce) potrafi być w zgodzie z doktryną Kościoła, która zabrania używania prezerwatyw. Nie mogliśmy się porozumieć w tej kwestii ani wówczas, gdy argumentowałam, że przecież ten kawałek lateksu może uchronić przed AIDS, ani kiedy wysunęłam kwestię, iż prezerwatywa zapobiega niechcianej cięży. Wiem, ciąża według Kościoła nie może być niechciana. Przed AIDS nie zabezpiecza prezerwatywa, ale inny styl życia, usłyszałam. Ten w Afryce Południowej właściwie jest nie do zreformowania, po co więc zachęcać do używania prezerwatyw. Szybko zrezygnowaliśmy z szukania kompromisu. Za bardzo się lubimy, żeby przed sobą udawać, że w tej sprawie jest on możliwy. W każdym razie publicznie. Mimo to zapytałam, a co z używaniem prezerwatywy w dni bezpłodne, kiedy nie ma mowy o zapobieganiu zapłodnienia? Mój ksiądz był najwyraźniej niezadowolony z takiego postawienia sprawy. Żachnął się i usłyszałam, że różnica między mną a człowiekiem głęboko wierzącym jest taka, że ten nie zadaje sobie w ogóle takich pytań. Wiara wymaga i w naturalny sposób zamyka cię na jakiekolwiek wątpliwości. w takim kontekście poznanie ludzkiego genomu zaczyna uwierać, bo prowokuje do wielu pytań, na które odpowiedzi nie tylko się nie oczekuje, ale i nie powinno się ich znać. Przeszedł mnie dreszcz niepokoju, ale i – przyznaję – poczucie trudno definiowalnej zazdrości. Jak to jest nie mieć wątpliwości, rozterek i nie mnożyć ich we własnej głowie? Czy to wtedy doświadcza się tego, o czym tak bardzo marzymy, spokoju? Czy wówczas rodzi się w nas głębokie przeświadczenie, że w tym wszystkim jest jakaś ekonomia Boża? Niemożliwa do zrozumienia, ale i do wyliczenia? Wierzysz, to nie pytasz.

Próby rozszyfrowania czegokolwiek, co dotyczy sprawiedliwości czy też niesprawiedliwości wyroków boskich mijają się wtedy z celem. Rozmawialiśmy z księdzem przez telefon. Widziałam go poprzedniego dnia w telewizji.

Tłumaczył się, że musiał kluczyć, bo każde wypowiedziane przez niego słowo mogło być opacznie zinterpretowane. Bardzo lubię księdza. Dwa dni wcześniej jego hiszpański kolega wystąpił w mediach z informacją, że jest szansa na przyzwolenie Kościoła na używanie przez wiernych prezerwatyw. Wybuchł skandal. Duchowny wszystko odwołał. No to, jak jest z tymi prezerwatywami w dni bezpłodne, zastanów się? Małgosiu, daj spokój, wolę się nie zastanawiać – usłyszałam.

Pozdrawiam,

MD

Frankfurt nad Menem, czwartek nocą

Czy starość to choroba, a jeśli tak, to czy można ją leczyć?

Mam na północy Niemiec koleżankę, która uważa, że ci, co zgadzają się na starzenie się, sami są sobie winni. Jej zdaniem zmarszczki i cellulitis u kobiet są jak obgryzione lub brudne paznokcie i świadczą wyłącznie o zaniedbaniu. To dość brutalne stwierdzenie. Nie zgadzam się z nim. Trudno mi jest jednak z nią dyskutować, bowiem ma tę przewagę nade mną, że pracuje w klinice, w której wykonuje się operacje plastyczne i w związku z tym ma dostęp do danych z tzw. pierwszej ręki. Jako przełożona pielęgniarek w tej ekskluzywnej klinice ma naprawdę dobre dane. I to nie tylko statystyczne. Ona opatruje rany powiększonych piersi, odessanych brzuchów i ud, wyliftowanych powiek i ust, wyprostowanych i zmniejszonych nosów, ukształtowanych uszu. Głównie u kobiet, ale -jak mówi – ostatnio coraz częściej także u mężczyzn. To ona, jako jedna z pierwszych, widzi ich reakcje tuż po zdjęciu bandaży. Widzi zagojone rany na ciele, nie tylko po nacięciach skalpelem, ale także te zagojone na duszy i mózgu po nacięciach kompleksami, wstydem i niepogodzeniem się z deformacją. Widzi także zagojone rany po „nacięciach” spowodowanych starzeniem się. Potrafi poruszająco i z entuzjazmem opowiadać o odzyskanej radości tych ludzi.

Jest Polką, przyjechała do Niemiec jako atrakcyjna blondynka w wieku 28 lat i pozostaje atrakcyjną blondynką w wieku 44 lat. Ubrana w wieczorową suknię z głębokim dekoltem i rozcięciami na nogach jest „niebezpieczna” dla większości żon niemieckich lekarzy zaproszonych na to samo przyjęcie. Jej piersi sterczą spod sukni, szerokość jej ud dopasowana jest do szerokości jej talii, jej oczy przykrywają gładkie powieki. Nie jeździ na urlopy na Bali i na narty w Chamonnix. Nie wzięła kredytu ma nowy samochód, bowiem spłaca kredyty za swoje operacje. Dwa razy odessany brzuch i uda, dwa razy podniesione piersi. Raz własnym tłuszczem odessanym z ud, drugi raz poduszkami silikonowymi po 200 gramów każda. Ostatnio też wyrównanie skóry w okolicy oczu. Z poprawiania ust na razie zrezygnowała. Zawsze miała pełne wargi i jeszcze z tym poczeka. Oprócz kredytu wydała wszystkie swoje oszczędności na nową bieliznę i wymianę odzieży. Nosi tylko LaPerle, więc każdy komplet to co najmniej 300 euro. Przy nowych piersiach, nowych udach i biodrach oraz przy 15 kompletach bielizny to około 4500 euro. Do tego dochodzą nowe sukienki, żakiety i spódnice. Na szczęście – śmieje się, gdy to mówi – butów nie musiała wymieniać. Nie żałuje ani plaż na Bali, ani śniegu w Alpach. Z tego pozostają tylko opalenizna i kolejne fotografie w albumie. Opaleniznę można mieć z solarium przy klinice, a albumów i tak nikt nie chce oglądać. Natomiast w lustro trzeba patrzeć każdego dnia. Poza tym, gdy podsumowała wszystkie pieniądze, które wydawała na kremy, toniki, mleczka, tonery, peelingi, maseczki i zabiegi u kosmetyczek, to wyszło jej, że tylko niewiele przepłaciła.

Zrobiła to głównie dla siebie. Z pewnością nie dla swojego męża, który był temu zdecydowanie przeciwny, szczególnie gdy dowiedział się, ile to kosztuje. Tłumaczyła mu, że wszystkie deski surfingowe, które kupił w czasie, gdy ona robiła swoje zabiegi, kosztują ich o wiele drożej, więc nie powinien narzekać. Po zabiegach sypiają ze sobą tak samo rzadko jak przed zabiegami. Nie zauważyła także, aby jej nowe piersi oraz nowe biodra i uda w jakikolwiek sposób wpłynęły na urozmaicenie ich pożycia.