Dlatego też niektórzy, zadufani w sobie i przekonani o własnej nieomylności, chcą przekonać innych, że to nie jest żadna skaza i że nie ma czego przykrywać, pudrować lub tuszować. Nieistniejącej skazy nie trzeba przecież ukrywać. Wystarczy po prostu przekonać innych, że to natura tak chce. Ale to ma swoje wyraźne granice. Gdy większą wartość chce się udowodnić nie tym, że zrobiło się lepszą siatkę na zające lub zaprojektowało lepszy system operacyjny dla komputera, a wmawia się jedynie, że jedna rasa jest lepsza od innej, to nie jest to żaden postęp. To jest zwyczajna niegodziwość. Nie mam tu namyśli żadnych postnazistowskich oszołomów tworzących sofizmaty. Mam na myśli tych, którzy pod sztandarami nauki i używając swojego autorytetu, starają się stworzyć i uzasadnić teorie na bazie naciąganych danych. Jedną z takich osób jest William Shockley. Jako fizyk był dla mnie Shockley – zmarł w 1989 roku – w pewnym sensie autorytetem. W 1956 otrzymał Nagrodę Nobla za odkrycie tranzystora, który zrewolucjonizował elektronikę. Bez tranzystora i wszystkiego, co po tym odkryciu nastąpiło, nie byłoby układów scalonych, Internetu i globalnej komunikacji. Ale nie o tym chcę tutaj.
Owiany chwałą, sławą i szacunkiem, z pewnym miejscem na wpis do encyklopedii i na dodatek bardzo bogaty Shockley pod koniec życia całkowicie porzucił fizykę i zajął się genetyką. I to genetyką bardzo specyficzną. Po krótkich i niepełnych badaniach, których nie potwierdził nikt poza nim Shockley ogłosił mianowicie, że czarni mieszkańcy Stanów Zjednoczonych mają współczynnik inteligencji IQ o wiele niższy niż biali. Krótko mówiąc, jako laureat Nagrody Nobla, wykorzystując bez skrupułów swoją sławę i „uświęconą wiarygodność”, publikował, gdzie się tylko dało, informację, że Murzyni są mniej inteligentni niż biali i że jest to uwarunkowane genetycznie, czyli zdaniem Shockleya wpisane przez Naturę lub Stwórcę w ewolucyjny program rozwoju człowieka. A tym samym nieuniknione. Jako że czarnoskóra część społeczeństwa USA rozmnaża się o wiele liczniej niż białoskóra, Shockley zasugerował, że społeczeństwo amerykańskie z czasem drastycznie obniży swój poziom inteligencji jako całość. Czyli mówiąc krótko i dosadnie, stanie się społeczeństwem głupców. Jako antidotum Shockley zasugerował utworzenie specjalnego państwowego funduszu, który miałby finansować każdego Murzyna jeśli powstrzyma się on przed spłodzeniem potomka! Poza tym już z własnych funduszy sfinansował utworzenie specjalnego wzorcowego banku spermy (tylko dla białych) przechowującego nasienie mężczyzn o wysokim współczynniku IQ.
Teorie Shockeya, żywcem przypominające bredzenie nazistowskich eugeników, były tak drastycznie rasistowskie, że doprowadziły do demonstracji i burzliwych rozruchów na wielu campusach amerykańskich uniwersytetów. W 1980 roku w Atlancie w lokalnej gazecie „The Atlanta Constitution” ukazał się ponadto artykuł porównujący teorię Shockleya do teorii nazizmu. Shockley oskarżył gazetę o zniesławienie, zadając 1 250 000 dolarów odszkodowania. Wyrok sądu przyznał mu tylko symbolicznego jednego dolara, a sąd wyższej instancji utrzymał ten wyrok. Koledzy naukowcy zdecydowanie odcięli się od Shockleya, wielu zerwało z nim nawet kontakty. Niezależne badania przeprowadzone na reprezentatywnych grupach pochodzących z tych samych warstw społecznych całkowicie zaprzeczyły wynikom i teoriom Shockleya.
Ostatnie lata życia spędził Shockley w zupełnym osamotnieniu. Część jego byłych przyjaciół uznała go za wariata, część za niebezpiecznego psychopatę z Nagrodą Nobla, a część za histerycznie dążącego do sławy nawiedzonego starca. Jedynie jego żona Emmy trwała przy nim, twierdząc, że genetyczne teorie męża są cenniejsze niż to, co zrobił dla fizyki. Kobiety często kochają nie tylko swoich mężów, ale także ich teorie… Nawet wtedy, gdy są one bezsprzecznie fałszywe.
Noblista William Shockley to jeden z przykładów tych, którzy przekonani o swojej wyższości, nie chcą mieć żadnej skazy. Dążenie do doskonałości potrafi czasami pokazać, jak bardzo jesteśmy niedoskonali.
Serdecznie,
JLW
Warszawa, czwartek
Panie Januszu,
leżę na kanapie, słucham berlińskiego Radia Jazz i dochodzę do wniosku, że takich żon jak ta profesora Shockleya świat jest pełen. Z tysiąca powodów, z własnej wygody i ze zwyczajnego strachu, nie chcą zobaczyć swoich mężów takimi, jakimi są oni naprawdę. Dlatego w sytuacjach konfliktowych wszystkie ich wady zamieniają w indywidualność, oryginalność charakteru i przyklepują słowami: no cóż, mój mąż jest inny. Bywa, że dodają: wybitny. Znam wokół siebie wiele kobiet, które każdego dnia zadręczają najbliższe otoczenie własną frustracją spowodowaną trwaniem w nieudanych i od dawna już martwych związkach. Zadręczają? Tak, bo w toczących się w nieskończoność rozmowach telefonicznych, w najdrobniejszych detalach, od nowa i od nowa „przerabiają” charaktery mężczyzn, z którymi są.
Mój telefon milczy tylko wówczas, gdy ci mają akurat dobry dzień dla swoich kobiet i wyjątkowo nie obrzucają ich nienawistnymi spojrzeniami, nie wychodzą z domu bez telefonów komórkowych i nie dali przyłapać się na kłamstwie.
To zdumiewające, jak często w tym względzie kobiety okłamują same siebie. Nawet wówczas, gdy ślepiec nie miałby problemów z zobaczeniem, że miłość, do której się tak przyzwyczaiły, dawno już została wyprana ze wszelkich kolorów.
I kiedy w codziennym geście rozpaczy znowu podnoszą słuchawkę, żeby zwierzyć się, a tak naprawdę poskarżyć na niewiernego, nieczułego, niedobrego, to i tak robią to tylko po to, aby z drugiej strony kabla usłyszeć: daj spokój on nie jest wcale taki zły. Nie jest? pytają wtedy z nadzieją w głosie.
W tym momencie chciałoby się zawołać: „Czy ty zwariowałaś, dziewczyno? Pakuj walizki, uciekaj z tego związku, gdzie pieprz rośnie. Nie marnuj życia. Szanuj samą siebie”.
Napisz na kartce, jaką kobietą, jakim człowiekiem byłaś, zanim go poznałaś.
Innym. Co stało się z tymi kobietami, że przestały widzieć, z kim spędzają noce i dni, że ten ktoś ich nie szanuje, nie kocha i traktuje gorzej, niż na to naprawdę zasługują?
Dzwoni telefon, ta sama historia, ten sam scenariusz. Nie dzwoni, właśnie zadzwonił. Wczoraj był cudowny, dziś jest łajdakiem, a jutro… Łatwo się domyślić. Czasami zastanawiam się, czy gdybym była na miejscu takiego faceta ze skazą nie do zniesienia, to czy nie zachowałabym się podobnie jak on? Czy szanowałabym kobietę, która jest tak przewidywalna w swojej emocjonalnej ślepocie? Czy jej bezwolność i uległość nie powodowałaby we mnie agresji, chęci do kolejnych skoków w bok, a przede wszystkim wszechogarniającego znudzenia układem, w którym trwam? Układem ze skazą…
Kupiłam sobie wreszcie telefon, który wyświetla numer tego, kto dzwoni…
Pozdrawiam,
M.
Jebel Ali, Zjednoczone Emiraty Arabskie, piątek wieczorem
Pani Małgorzato,
są kraje, gdzie nie musiałaby Pani kupować takiego telefonu. I nie tylko dlatego, że od dawna telefony niewyświetlające numeru tego, kto dzwoni, są dostępne – dla upartych tradycjonalistów -wyłącznie w sklepach ze starociami. W tych krajach kobiety nie opowiadają „tych samych historii, z tym samym scenariuszem”. Nie oznacza to wcale, że mężczyźni w tych krajach nie mają „skazy nie do zniesienia”. Niepogodzenie się na trwanie w układzie ze skazą, bo przecież tak naprawdę z tego niepogodzenia się wynika frustracja Pani koleżanek, jest dla kobiet w kraju, w którym teraz jestem, czymś tak abstrakcyjnym jak ośmiowymiarowa zakrzywiona czasoprzestrzeń. Przy tym mężczyźni tutaj mają z pewnością – ale patrząc tylko z perspektywy naszej zachodniej kultury i tradycji oczywiście – o wiele więcej skaz niż partnerzy Pani koleżanek dzwoniących wieczorami.