Siedzę sobie na ławeczce obok ludzi schorowanych, kuśtykających i tych, którym życie w dużej części już przeleciało. Ze szczątków rozmów, które do mnie dochodzę, wyłania się powszechne zdziwienie faktem, że to wszystko potoczyło się tak szybko. Było i już nie zamierza wrócić. Stąd pewnie biorą się te, często tak desperackie, próby zatrzymania na sobie wzroku zbyt opiętą bluzką, krzykliwym makijażem i głośnym śmiechem. Nie podoba mi się to, ale jestem w stanie to zrozumieć. Gorzej z widokiem przyduszonych prozą życia myśliwych, którzy nie dają za wygraną i mimo że koniec polowania już dawno odtrąbiono, oni nadal wypatrują zwierzyny. Jest coś upokarzającego w tym przedstawieniu i zarazem coś bardzo przygnębiającego. W przeciwieństwie do godności starych ludzi, których tu tak wielu. To właśnie wśród nich odczuwam spokój. Bo wiem, że wszystko ma swój czas i miejsce.
Takie właśnie jest to życie, takie przemijające. Dlatego raz w roku, zawsze w połowie czerwca, przyjeżdżam tutaj, gdzie rytm dnia wyznaczają nie tylko zwyrodnienia, ułomności, ale i pogodzona ze wszystkim starość. To tutaj, gdyby komuś zaburzyła się emocjonalna perspektywa, szybko prostują się życiowe hierarchie. A na ich straży stoją nawet bezpańskie psy skryte przed słońcem, w cieniu rzucanym przez kolejną samotną staruszką. Na tańcujące wieczorki nie chadzam, bo jak Pan już wie, kocham piłkę.
Poza tym rodzina i pies w Warszawie.
Pozdrawiam,
MD
PS Nie znam bielizny feministycznej, tak samo jak nie potrafię znaleźć różnicy między kobietą nowoczesną, która jak rozumiem, jest wersją bardziej strawną dla mężczyzn, a tą, która przy okazji swojej nowoczesności jest feministką. Przypomniał mi się dowcip o blondynce. Co robi blondynka kiedy się obudzi? Ubiera się i wraca do domu. Nowoczesna czy feministka? Gdyby jednak w dalszym ciągu całą rzecz traktować humorystycznie, to można by pofantazjować, że oto udało się Panu rozebrać feministkę, ale dopiero po złożeniu przyrzeczenia, że nie będzie Pan na nią patrzył jak na dwugłowe cielę, tylko jak na…
Frankfurt nad Menem, środa rano
Pani Małgorzato.
chciałbym usiąść przy Pani na tej ławce… Tam w Busku.
Wydaje mi się, że Domagalik w T-shircie odbarwionym przez siarkę i niedbale spiętych włosach, Domagalik uwolniona sama przez siebie, bez ciśnienia pośpiechu, bez kortyzolu we krwi, bez telefonu komórkowego w pobliżu, bez myśli krążących po stronach właśnie zamykanego numeru gazety, bez gorączki właśnie kręconej „Gorączki”, bez astmatycznego oddechu Warszawki na plecach, ta Domagalik jest zupełnie inna. Dotychczas – tak mi się wydaje -nieodkryta. I dlatego chciałbym przysiąść się do Pani na tej ławce i porozmawiać. Bez dyktafonu i bez notatnika. Czy chciałaby Pani wiedzieć, jakie pytania zadałbym Pani, z obietnicą, że natychmiast zapomnę odpowiedzi?
Mam kolegę, Niemca, który dzieli kobiety na dwie kategorie: te, które interesują się piłką nożną i te, które są brzydkie. Gdybym ja był kobietą, to nigdy by na mnie nie spojrzał. Nie uważam, że jako kobieta byłbym szczególnie ładny, ale interesuję się piłką. Tyle tylko, że zupełnie nie interesuje mnie, kto wygrał, kto przegrał, kto zremisował, kto strzelił, kto nie strzelił, a kto przestrzelił. Wynik meczu jest mi zupełnie obojętny (chyba że gra Polska, wtedy staje się na krótko telewizyjnym ortodoksyjnym szalikowcem). Nieobojętne mi jest jednak, co z tego wyniku wynika dla ludzkości. Ostatnio późnym wieczorem, po meczu Niemcy-Holandia (1:1) jechałem samochodem ulicami opustoszałego Frankfurtu. Billboardy na ścianach miasta pełne są reklam nawiązujących do odbywających się właśnie mistrzostw Europy. Najczęściej reklamują piwo, bez którego „piłka nożna nie ma smaku”, lub ciekłokrystaliczne – ciągle jeszcze bardzo drogie – telewizory, bez których „piłka nożna jest nie do poznania”. Tak jakby na ekranach tradycyjnych telewizorów ci faceci grali w piłkę ręczną. Szczególnie reklamy telewizorów zwróciły moją uwagę. Billboardy układają się w historię opowiedzianą w trzech obrazach. Na pierwszym po wyświetlanym wyniku 1:0 (w tle jest niemiecka flaga) atrakcyjna dziewczyna ma w ręku stanik, który z siebie zdjęła, na drugim (2:0) ma w dłoni koronkowe stringi, a na trzecim (3:0) klęczy z głową pomiędzy udami mężczyzny siedzącego przed telewizorem. Na razie nie przeczytałem, aby jakaś niemiecka feministka podniosła alarm i zaczęła nawoływać do bojkotowania firmy produkującej te telewizory i zrywania plakatów z billboardów.
A jeśli już mówimy o telewizji, piłce nożnej i kobietach, to nie mogę się powstrzymać przed podzieleniem się z Panią -prawdziwym kibicem – informacją, którą wyczytałem wczoraj w jednej z brytyjskich gazet. Okazało się, że ponad 4o% mężczyzn najchętniej oglądałoby telewizyjne transmisje ze spotkań piłkarskich w samotności lub z kolegami i chętnie pozbyłoby się swoich i w ogóle wszelkich kobiet w tym czasie. Okazało się, że kobiety po prostu im przeszkadzają i w najwyższym stopniu denerwują. Z ankiety przeprowadzonej na zlecenie gazety wynikają następujące – w porządku od najważniejszych do najmniej ważnych (procentowo) – powody, dla których mężczyźni wolą oglądać piłkę nożną bez kobiet:
– kobiety przytulają się w trakcie transmisji
– nieustannie pytają, co to jest spalony
– chwalą wygląd graczy drużyny przeciwnej
– pytają o powód rzutów karnych
– przekręcają nazwiska piłkarzy
– w trakcie meczu chcą rozmawiać na tematy niezwiązane z piłką nożną
– przez pomyłkę krzyczą z radości, gdy bramkę zdobywają przeciwnicy
– nawet w drugiej połowie potrafią zapytać: w jakich kolorach grają nasi?
– w czasie przerwy przełączają telewizor na inny kanał, zamiast słuchać komentarzy ze studia
– na zarejestrowane na kasecie wideo najlepsze fragmenty meczu nagrywają, już po tygodniu, jakieś bezsensowne seriale.
Przyzna Pani, że są to bardzo ważne powody, prawda?
Piłka nożna, a przede wszystkim jej aktorzy, są w Niemczech ozdobnym i nakręcającym sprzedaż tematem mediów. Publikuje się chętnie ich rozliczenia podatkowe (w milionach euro), zamieszcza zdjęcia ich domów w najlepszych dzielnicach niemieckich metropolii i najnowszych modeli Ferrari lub Maserati (Mercedesy są dla tych z ławki rezerwowych) parkujących przed tymi domami. Bardzo rzadko zwraca się uwagę – mam wrażenie, że nawet celowo przemilcza – na to, że są to milionerzy bez matury. Specjalne zainteresowanie poświęca się kobietom, z którymi akurat sypiają „nasi chłopcy”. Prasa stara się odzwierciedlać przekonania „narodu” i oburza się wraz z „narodem” (czytającym najczęściej SMS-y i „Bild” – gazetę-matkę polskiego „Faktu”), gdy piłkarze narodowej dwudziestki dwójki (bo przecież już od dawna nie jedenastki) nie sypiają w swoich małżeńskich łóżkach. Dzięki piłce nożnej poznajemy prawdziwe wartości moralne wyznawane przez społeczeństwo. Ktoś, kto biega po boisku w koszulce z narodowymi symbolami i ma dokopać – ma dokopać, bo to za nasze podatki! – Holendrom, Francuzom, Portugalczykom, a najbardziej Anglikom, powinien być wierny swojej żonie. Okay, gdy dokopie, to przymknie się na to oko, ale gdyby, broń Boże, nie dokopał, biada mu.
Pamiętam nagłówki gazet (nie tylko „Bilda”) sprzed kilku miesięcy, gdy Oliver Kahn (z Bayern Monachium), bramkarz narodowej niemieckiej drużyny, został przyłapany na zdradzie. Jeśli zdrady mogą mieć w ogóle jakiś ranking, to na tej liście rankingowej zdrada Kahna ma najwyższy wskaźnik mojej dezaprobaty. Kahn zdradzał swoją żonę z naćpaną bywalczynią nocnych klubów w Monachium na dziewięć dni przed narodzinami swojego drugiego dziecka. Moim zdaniem nawet zdradzać trzeba z poczuciem godności i odpowiedzialnością. Jak Pani myśli? Może gdy ma się maturę, zdradza się z większą klasą?