Выбрать главу

Lista z książeczki do niewierności egocentryka, kłamcy i łajdaka, myśli teraz Pani, prawda? I ma Pani rację. Ale jestem pewien, że ogromna większość 70% statystycznie przyznających się do niewierności mężczyzn mniej lub bardziej kieruje się tym swoistym oktalogiem. I nie mam tutaj wcale na myśli tych chronicznie, patologicznie i nieuleczalnie niewiernych, którym się wydaje, że urlop „all inclusive” obejmuje także dziewczynę, która przychodzi co rano sprzątać pokój w hotelu.

Pozwoli Pani że moją „listę przyczyn”, dla których niewierne staja się (coraz częściej) kobiety przedstawię w moim kolejnym liście.

Tak jak Pani, obawiam się proroctw, tarotów, przepowiedni i ogólnie wszelkiego rodzaju okultyzmu rozumianego jako doktrynę ezoteryczną zakładającą istnienie w człowieku i przyrodzie sił tajemnych. Zawsze uciekałem i broniłem się przed uczestnictwem we wszelkich praktykach magicznych, czy to była Cyganka, która koniecznie chciała zbadać moją linię życia, czy bezrobotny astrofizyk, który przemianował się na astrologa i który chciał w swoim laptopie policzyć mój „prawdziwy horoskop”. Nigdy nie chciałem, aby ktoś wymyślił i za pieniądze opowiedział mi moją przyszłość. A o swojej przeszłości wszystko i tak sam wiem najlepiej. I nie ma to (ta obawa) nic wspólnego z moim wykształceniem. Znam kilku fizyków, chemików i informatyków, którzy wierzą w kabały. Szczególnie te, które zapowiadają ich niebywałe sukcesy w przyszłości. Obawiałem się, że każda przepowiednia mogłaby wprowadzić zakłócenie do świata moich marzeń. Można bowiem próbować przewidywać czyjąś przyszłość, ale nie da się przepowiedzieć niczyich marzeń. A dla mnie przyszłość to przede wszystkim marzenia. A tych nie mogą znać ani Cyganka, ani numerolog z laptopem, ani nawet ja sam. Tego nie obejmuje żaden okultyzm. Ani numeryczny ani tantryczny.

„Marzy Pan?” – pyta Pani. Oczywiście, że marzę. Żeby coś się zdarzyło, najpierw trzeba to sobie wymarzyć. Duża część mojego życia jest utkana z marzeń, które na początku wydawały mi się zupełnie nierealne. Będę marzył na minutę przed śmiercią, wierząc, ze nawet i to ostatnie marzenie, także mi się spełni. Ostatnio marzę niepoprawnie. Większość moich marzeń żyje ze mną długo, Powraca, krystalizuje się i po jakimś czasem zamienia w „projekty”. Choć ostatnie marzenia nie są z „tej półki”, bowiem marzę o czymś, co nie może się spełnić. Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku. To wynik chyba starzenia się. Jedną, a dla niektórych jedyną, zaleta starzenia się jest nabieranie mądrości i tak zwanego doświadczenia. Czasami wcale nie jestem jednak pewny, czy to doświadczenie się do czegoś przydaje. I tak popełniamy błędy, tyle że mając doświadczenie, natychmiast wiemy, że je popełniliśmy…

Za dwa miesiące, dokładnie za dwa miesiące skończę 50 lat Przyjmie Pani moje zaproszenie i przyjedzie 18 sierpnia do Torunia, aby spędzić ze mną, moją rodziną i moimi przyjaciółmi kilka godzin tego dnia? Do Torunia. Tam, gdzie się urodziłem. To takie niesprawiedliwe, że żyjemy ku końcowi, a nie ku początku. Kiedyś napisałem o tym w swojej książce „Zespoły napięć”. Pozwoli Pani, że przytoczę ten fragment tutaj:

„Kiedyś powiedział mi, że Bóg się chyba pomylił i ustawił wszystko w przeciwnym kierunku wobec upływu czasu. Że, według niego, ludzie powinni rodzić się tuż przed śmiercią i żyć od śmierci poprzez urodzenie do poczęcia. W drugą stronę. Bo według Jakoba proces umierania – biologicznie – jest równie aktywny jak życie. Dlatego śmierć nie różni się od narodzin. I dlatego ludzie, teoretycznie, mogliby rodzić się na milisekundy przed zgonem. Mieliby już na początku życia tę swoją życiową mądrość, doświadczenia i cały ten przychodzący z wiekiem spokój i rozsądek. Popełniliby już te wszystkie swoje błędy, zdrady i życiowe pomyłki. Mieliby już te wszystkie blizny i zmarszczki, i wszystkie wspomnienia i żyliby w drugą stronę. Ich skóra stawałaby się coraz gładsza, każdego dnia budziłaby się w nich większa ciekawość, włosy byłyby coraz mniej siwe, oczy coraz bardziej błyszczące i serce coraz silniejsze i coraz bardziej otwarte na przyjmowanie nowych ciosów i nowych miłości. I potem na samym końcu, który byłby początkiem, znikaliby z tego świata nie w smutku, nie w bólu, nie rozpaczy, ale w ekstazie poczęcia. Czyli w miłości”.

Nie uważa Pani, że życie od końca do początku byłoby lepszym pomysłem Programisty?

Serdecznie,

JLW

PS Nie ma już Pani pewnie w Busku i nie przesiaduje już Pani na sanatoryjnej ławce w T-shircie odbarwionym przez siarkę i niedbale spiętych włosach. Warszawa wezwała Panią, przywołała do porządku, prawda? Ale pytania mogę przecież zadawać, prawda? Jedno pytanie na jeden dzień lub jedną noc? Z pełnym prawem odrzucenia wszystkich lub wybranych pytań. Mogę, prawda?

Pytanie #1. Który raz był dla Pani ważniejszy: ten pierwszy czy ten ostatni?

Busko, piątek

Panie Januszu,

ma Pan rację. Jest takie jedno pytanie, na które odpowiadam zawsze, chociaż uważam, że nikt nie powinien i nie ma prawa mnie o to pytać, a jednak. Pytanie dotyczy dziecka.

„Pani Małgorzato, dlaczego nie chce pani mieć dziecka?” – pyta siedząca przede mną młoda dziennikarka i świdruje mnie przymrużonymi oczyma: „Nareszcie mam ją. Wreszcie wyjdzie na wierzch cała prawda. Domagalik nie chce mieć dziecka, bo jest wstrętną karierowiczką i dla pisania felietonów, i pokazywania się w szklanym okienku rezygnuje z macierzyństwa”.

Zawsze wtedy sugeruję, że pytanie to powinno zostać pozbawione czasownika: „nie chce” na rzecz: „nie ma”. Jeśli już. Kiedyś na to pytanie odpowiadałam szczegółowo, że tak ułożyło mi się życie, że posiadanie dziecka to coś najwspanialszego na świecie. Odpowiedź odfajkowywano i po jakimś czasie znowu padało z tym samym obowiązkowym czasownikiem: nie chce. Przed moim wyjazdem do Buska wzięłam udział w pewnym programie, który miał ujawnić ukryte zakamarki mojej kobiecej osobowości.

Już po pierwszym pytaniu wiedziałam, ja stara wyjadaczka. w jakim kierunku idziemy: zaborcza w miłości, próżna w swojej niezależności, roztargniona, a gdzieś tam przy okazji jakieś studia, jakieś programy i książki. Pod koniec programu padło wreszcie pytanie: pani Małgorzato, a co pani może wiedzieć o miłości, skoro nie doświadczyła pani tej macierzyńskiej? Już chciałam zapytać: jakie ma pani prawo do zadawania mi takich pytań, a dlaczego sama zdecydowała się na posiadanie dziecka dopiero po trzydziestce, a dlaczego ma pani tylko jedno dziecko, czy to aby nie egoizm? Szykowałam się już z tym ciosem, a jednak odpowiedziałam jak zawsze, że najpiękniejszy stan na świecie to macierzyństwo, że tak mi się ułożyło życie i… Wywiad się skończył, dziennikarka jeszcze coś mówiła, że jest bardzo zadowolona, że będzie montowała za dwa tygodnie, a ja wsiadłam do taksówki, wracałam do redakcji i tylko sobie pomyślałam, że znowu nie było można pogadać inaczej i o czymś innym. No cóż, chcieć a mieć to rzeczywiście dwie różne sprawy.

Pozdrawiam,

MD

PS W pytaniu o to, czy ktoś miał wiele kobiet, nie widzę nic niestosownego, chociażby z tego powodu, że można na nie odpowiedzieć na kilka sposobów.

a) w sam raz

b) nie – to odpowiedź wskazana dla zazdrosnych partnerek i chyba prawdziwa o wiele częściej, niż się nam wydaje

c) tak – odpowiedź w jakimś sensie teoretyczna, zwłaszcza, że tak naprawdę zdarza się niewielu z nas

d) co to znaczy wiele?

Jeśli dobrze pamiętam, wybrał Pan literkę „d”, co przy Pana inteligencji nieco mnie zaskoczyło, ale na szczęście dla programu szybko wrócił Pan „na drogę cnoty” i zaczął mówić prawdę. Zwłaszcza że przecież nie o liczby chodziło, ale o tak zwaną znajomość rzeczy. Oczywiście przed ślubem. „Lista z książeczki do niewierności egocentryka, kłamcy i łajdaka, myśli teraz Pani?” – pisze Pan. A skąd Pan wie?