Выбрать главу

5. Bo ona może się zemścić…

W ankietach przeprowadzanych przez Instytut Kinseya około 36% kobiet przyznaje, że zdradza swojego męża w odwecie za jego zdradę lub zdrady. On nigdy się o tym, niestety, nie dowie. Po pierwsze, jest zbyt mało czujny (już w drugim roku związku, średnio po 18 miesiącach) i zbyt leniwy, aby wykonać wszystkie czynności sprawdzające, a po drugie (albo jednak chyba po pierwsze), żaden tzw. szanujący się mężczyzna nie jest nawet w stanie założyć, że jego kobieta mogłaby go zdradzać. Myśli, że jeśli on pożąda jej tylko incydentalnie, to dotyczy to także wszystkich pozostałych mężczyzn. A tymczasem kobieta wyrównuje rachunki ze zdradzającym mężem Najpierw słodka jest tylko zemsta. Potem słodszy staje się kochanek.

Z pewnością powyższa lista wyda się Pani niepełna. Ciekawe, co Pani mogłaby do niej dorzucić?

Dobranoc,

JLW

PS Pytanie #3: Czy jest coś, czego się Pani w swoim życiu wstydzi?

Warszawa, środa

Panie Januszu,

os czy muszek?

64 lata temu niemiecki filozof Ernst Jünger zapisuje w swoim dzienniku: „Rozmowa o mężczyźnie, który jest dobrym mężem, ale kiepskim kochankiem. W takich wypadkach kobiety zwykły się pocieszać: zawsze prowadziłam drugie życie. Zastanawiałem się nad przyczyną takich zwierzeń, jest nią chyba samotność, w której dwoje ludzi przebywa obok siebie i która ma w sobie coś przerażającego. Mężczyźni żyją tam jakby nad przepaściami, które są niedbale zasłonięte kwiatami i w których głębi kryją się węże i małe szkielety. Ale dlaczego? W końcu tylko z tego powodu, że budzą lęk i nieufność. Przy całkowitym, boskim zrozumieniu nasi najbliżsi wyjawiliby nam swoje tajemnice ufnie jak dzieci”.

Pan, do czego już przywykłam, opiera się na danych i obliczeniach, ja bardziej wierzę w spostrzeżenia, których dostarcza samo życie. Wynika z nich między innymi, że my kobiety najbardziej cenimy sobie tych mężczyzn, o których trzeba stale zabiegać. Mężczyzn niepokornych. Trudnych. Takich, którym nie do końca i bezkarnie można skakać po głowie. Deklarujemy, że potrzebujemy poczucia bezpieczeństwa w związku, ale gdy tylko takie posiądziemy, zaczyna nas ono nudzić. Oczyma wyobraźni rozglądamy się w najbliższym otoczeniu i kreujemy partnera idealnego. Jakże odmiennego od tego, który siedzi obok nas na kanapie. Ten wyśniony ma być szalony, nieszablonowy i koniecznie powinien podobać się innym kobietom.

Dlaczego tak się dzieje? Bo kobiety nadal mają kłopoty z poczuciem własnej wartości. Zwyczajny mężczyzna nie daje im najlepszego świadectwa. Dlatego tak ważne jest bycie nadzwyczajną w oczach wymarzonego. Zaś samo rozumowanie w tym przypadku nie ulega zmianom. Podoba mu się moja pupa, to znaczy, że jestem coś warta. Gdy przestanie być jędrna, to i ja stanę się dla ukochanego przezroczysta. Przeceniona. W przeciwieństwie do mężczyzn, dla których pożądanie przez kobietę jest tylko kolejnym dowodem i potwierdzeniem jego nadzwyczajności i wyjątkowości. To nie żadna nagroda, to się należy jak psu kość. Miałam, co prawda, kiedyś koleżankę, która przed pójściem do łóżka z chłopakiem nastawiała budzik i jeśli, jak Pan to nazywa, bzykanie trwało mniej niż 45 minut (zalecenia Michaliny Wisłockiej), wówczas w zeszycie w kratkę wciągała go na listę kochanków z nagłówkiem; impotent. Koniec znajomości. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że to ona mogłaby mieć jakiś wpływ na miłosną klepsydrę. Podczas rozmów z przyjaciółkami, znajomymi i obcymi kobietami dostrzegam, że najbardziej na krytykę własnych żon narażeni są mężowie rytualni: w łóżku wszystko tak samo od lat. Żadnej niespodzianki. Rach! Ciach! I po wszystkim. Atrakcyjność obcych mężczyzn bierze się także stąd, że kobiety nie przyjmują do wiadomości, że ich wyidealizowany kochanek też robi skwaszone miny i głupie uwagi, tyle tylko, że przed kim innym. Do upadłego wierzą, że pożądany nie chrapie, nie poci się i nie chodzi po domu w gaciach i skarpetkach.

Pozdrawiam,

MD

PS Czy jest coś, czego się wstydzę? – pyta Pan. Tak, chociaż rozczaruję Pana, bo nie o seks tu idzie. Kiedy byłam nastoletnia panienką każdego roku odkładałam zaskórniaki na prezenty dla bliskich. Akurat zbliżały się imieniny mamy, więc wybrałam się do zaprzyjaźnionej księgarni. „To może Dumas?” – usłyszałam pytanie ekspedientki, ale i nazwisko pisarza po raz pierwszy. Odpowiedziałam – a skąd pani wie, że mama to ma? Nie muszę tłumaczyć, jak czułam się, gdy pani wyjaśniała mi, że „dima” to fonetyczne brzmienie nazwiska autora i ona nie wie, czy moja mama ma już ten tytuł, czy też nie. Najwidoczniej uraz do Aleksandra Dumasa ojca pozostał mi do dziś, bo gdy czytam, że „małżeńskie jarzmo jest tak ciężkie, że potrzeba dwóch, a nawet trzech osób, żeby je udźwignąć”, to zamiast pochwały cudzołóstwa, na myśl o tej trzeciej do głowy przychodzi mi teściowa.

Frankfurt nad Menem, czwartek wieczorem

Pani Małgorzato,

os owocówek. To w odpowiedzi na pytanie, czyim bzykaniem na początku swojej kariery zajmował się Kinsey…

Jest późny wieczór, początek lata. Lubię ciszę i spokój pustego piętra wyludnionego biurowca, gdy (prawie) wszyscy pójdą już do domu. Nie dzwonią telefony, nie ma ad hoc zwoływanych zebrań, nie ma spraw do załatwienia „na wczoraj” i można nie reagować na przychodzące e-maile, zostawiając je z czystym sumieniem na jutro. Amerykanie w Kalifornii (tam mieści się centrala i główna część mojej firmy), którzy właśnie zaczynają pracę, wiedzą przecież, że we Frankfurcie nie ma już nikogo. Jedną z licznych zalet zglobalizowanej firmy funkcjonującej na kilku kontynentach jest usprawiedliwiające nieobecność pracowników prawo ruchu planet. Kiedy w Kalifornii wschodzi słońce, we Frankfurcie zachodzi i można iść spokojnie do domu, nie bacząc na to, że dyrektor dopiero co usiadł za biurkiem.

Niektóre firmy sprytnie wykorzystują astronomię do swoich celów pomnażania zysków. Na przykład koncern Daimler-Chrysler (ten od Mercedesa) wpadł na prosty w swojej istocie pomysł. Dział badań i rozwoju – tam między innymi projektuje się nowe modele aut – rozmieszczono w Japonii, Stuttgarcie i w San Francisco. Prace nad projektami zaczynają Japończycy w Tokio. Wyniki swojej pracy, przed pójściem do domu, przesyłają Intranetem (bezpieczna lokalna sieć komputerowa koncernu) do swoich kolegów w Stutgarcie. Niemcy przez kolejne osiem godzin kontynuują pracę Japończyków i gdy kończy się ich dzień pracy, przesyłają swoje wyniki do filii Daimler-Chrysler w San Francisco, gdzie czekają na nie rozpoczynający właśnie pracę Amerykanie. Gdy ci po całym dniu pracy stoją w gigantycznych korkach, próbując wrócić do swoich domów na przedmieściach San Francisco, ponownie zjawiają się w pracy Japończycy. W ten sposób prace nad projektami w Daimler-Chrysler trwają przez 24 godziny na dobę.

Heliocentryczny układ planet odkryty przez znanego powszechnie toruńczyka napędza w ten sposób zyski niemiecko-amerykańskiemu koncernowi. Nic dziwnego więc, zważywszy, jak bardzo Niemcy dumni są ze swoich samochodów, że Kopernik, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu i oburzeniu, znalazł się na ekskluzywnej liście (dane za rok 2003 rok) 100 Niemców najbardziej znaczących w historii tego kraju. Niemcom do dzisiaj wydaje się, że jeśli ktoś urodził się w Toruniu i mieszkał we Fromborku, a przy tym piszą o nim w encyklopediach, to musi być Niemcem. Podobnie zresztą myślą o Mozarcie (także na bardzo wysokiej pozycji tej listy), który za życia sam zawsze podkreślał, że jest Austriakiem. Jedynym Austriakiem (z urodzenia), którego Niemcy bardzo chętnie pozostawiliby w historii Austrii i wymazali ze swojej, jest niezmiennie Adolf Hitler. Hitlera nie ma na tej liście. Chociaż być powinien. To on właśnie, moim zdaniem a nie Dieter Bohlen (założyciel zespołu Modern Talking, który swego czasu swoim kiczem katował między innymi także Polskę; jest w pierwszej dwudziestce listy) zmienił historię Niemiec. Historia jest historią. Ma blaski, ale ma także ponure cienie. W historii Niemiec, moim zdaniem, jest bardzo dużo mroku. Uważam, że nie powinno się mówić tylko o tych, którzy odsłaniają kurtynę.