Mój kolega, Francuz, jest więc z krwi i kości matematykiem, i perfekcyjnie uwodzi kobiety. Jest przy tym chuderlakiem, ma odstające uszy i większość brunetek, blondynek i szatynek, które sprowadzał do biura, była wyższa od niego. Jean-Pierre butnie twierdzi, że tylko Francuzi opanowali sztukę flirtu do perfekcji i on jest tego najlepszym dowodem. Uzasadnia to ich narodową mentalnością. Gdy flirtuje Niemiec lub Polak to jego zdaniem robi to tak, jakby programował komputer lub inwestował w akcje na giełdzie: najważniejszy jest dla niego cel. Gdy mu się nie uda osiągnięć celu, jest rozgoryczony i obrażony jak chłopiec, którego zawstydzono przed całą klasą. Francuzi z kolei flirtują inaczej. Gdy upatrzona kobieta za trzecim razem mówi nie, to próbują czwarty raz. Po prostu! Celem jest sam flirt, a nie to, co ma z niego wynikać. Niemcy lub Polacy zainteresowani są jedynie premierowym przedstawieniem. Francuzi w trakcie każdego, nawet ostatniego, przedstawienia grają tak, jakby to była premiera. Poza tym dla Francuzów żadne przedstawienie nie jest ostatnim. Hołdują oni bowiem założeniu, że mężczyzna powinienem zdobywać kobietę, ale nigdy nie powinien jej zdobyć. Gdy zdobędzie, to znaczy, że czas skończyć spektakl. Chyba że w międzyczasie stracił dla niej rozum (co mu zdarzyło się w życiu tylko dwa razy, był wtedy bardzo młody i niedoświadczony). Zdolność do utraty rozumu jest dla Jean-Pierre'a także powiązana z cechami narodowymi. Niemiec na przykład o wiele częściej traci rozum dla swojego mercedesa niż dla swojej kobiety.
Dokończę ten e-mail pojutrze. Proszę o wybaczenie. Jean-Pierre wszedł właśnie do mojego biura i stoi za moimi plecami. Widocznie jego brunetka musiała już pójść do domu. Na ekranie monitora mojego komputera jest Pani fotografia. Gdy do Pani piszę, chcę często spoglądać na Pani fotografię. Lubię patrzeć na Panią. To taka imitacja intymności, która ma mi pomóc w rozmowie z Panią. Jean-Pierre wszedł bez pukania do mojego biura, musiał spojrzeć na mój monitor i bez chwili wahania zapytał, czy Pani jest moją… kochanką. W jego świecie (i takie myślenie przenosi na świat wszystkich pozostałych heteroseksualnych mężczyzn) wszystkie niespokrewnione z nim kobiety należą do trzech zbiorów rozłącznych (zostanę przy teorii mnogości i terminologii matematycznej). Pierwszy zbiór to kobiety, które już miał, drugi to kobiety, których jeszcze nie miał, ponieważ jeszcze się z nimi nie zetknął. Trzeci zbiór jest jednoelementowy i należy do niego Matka Teresa z Kalkuty. Trudno mu uwierzyć, że ktoś może posługiwać się inną teorią zbiorów, mieć inne podziały i myśleć inaczej.
Pozwoli Pani, że przerwę pisanie i dokładnie wytłumaczę mu naszą relację. Tym bardziej że jest zachwycony Pani urodą i z pewnością zapyta, czy mam Pani numer telefonu…
Serdeczności,
JLW
PS Pytanie #4: Za czym ostatnio tęskni Pani najbardziej?
Warszawa, piątek
Panie Januszu,
nie cierpiałam wszystkich swoich matematyków i matematyczek. W dniu, w którym zdałam maturę z królowej wszystkich nauk na piątkę, wraz z przyjaciółkami spaliłam odpowiednie podręczniki w lesie. Być może był w tym jakiś zamysł, bo wkrótce zrozumiałam, że tak naprawdę większość nas, kobiet, po zapoznaniu się z tabliczką mnożenia matematykę przekłada na praktyczną stronę życia. Policzalne albo niepoliczalne. Żeby była para, musi być ona i on. Do rodziny brakuje jednego lub dwojga dzieci i wówczas jest trójka albo czwórka. Pozorny spokój. Mniej więcej w ten sposób rozwiązujemy pierwsze, a bywa że i dla wielu z nas to najważniejsze zadanie. Matematyczne. Dom i święty spokój, tak żeby się wszystko zgadzało. W naszym wyobrażeniu o życiu poukładanym. Szczęśliwe czy też nie, najważniejsze że statystycznie policzalne. Do tego naturalnie dochodzą pensje, niezaplanowane wydatki i niezapłacone rachunki. Gdy w sumie wszystko co najmniej wychodzi na zero, to wówczas życie wydaje nam się w miarę bezpieczne. Poza tym w wolnych chwilach kobiety liczą lata i zmarszczki, i kolejne rocznice. Ile lat minęło od ślubu i ile jeszcze zostało do śmierci. To cała matematyka. Trochę więcej matematycznych problemów my, kobiety, mamy ze skonstruowaniem wzoru na to, kiedy nie zachodzić, a kiedy zajść w ciążę. Kiedy urodzić pierwsze dziecko, a kiedy dać sobie spokój z macierzyństwem.
O takiej matematyce, która wyznacza i reguluje relacje między kobietą a mężczyzną François Ozon nakręcił świetny, bo prawdziwy, film „5x2”. Oto pięć razy towarzyszymy dwójce ludzi, którzy spotkali się po to, żeby się kochać przez całe życie. Żeby jednak tak się stało, ktoś z kimś musiał się rozstać, ktoś kogoś musiał zdradzić, zakochać się w kimś innym, a potem uwierzyć, że tym razem stał się prawdziwy cud. Miłość na całe życie. Przesłanie równie dramatyczne, co mało odkrywcze. Zwłaszcza że rozwody nie są dla kawalerów, a tych, którzy wolą życie w pojedynkę, stale przybywa. Na spędzenie ze sobą całego życia mają tak naprawdę tylko szansę ci, którzy spotkają się odpowiednio późno, czyli tak późno, żeby się sobą nie zdążyć znudzić. Czyli kiedy? To cała arytmetyka.
Jak więc w takim świecie nie mogą czuć się osamotnieni wielcy matematycy, którzy dla nas, zwykłych śmiertelników, są kimś na pograniczu magii? Bo jakże może być inaczej, gdy oni rozprawiają o całkach, a kobiecie spędza sen z powiek wiadomość, że skoki poziomu testosteronu powodują, że jej mężczyźnie co 20 minut wszystko kojarzy się z tym, na czym siedzi Maryna, czyli podobno z miłością. To prawda, że wieczorem, gdzieś tak przed ósmą, przechodzi mu ochota na miłosne figle, ale około czwartej nad ranem testosteron domaga się swego. Nawet wyspać się z mężczyzną porządnie nie można. I czy mamy do czynienia z macho, czy z miłym facetem, to i tak i jeden, i drugi chorują na to samo. Testosteron. Może więc powinna zrobić na nas wrażenie informacja w jakiś sposób wyliczona, czyli matematyczna, że kobiety przeżywające orgazm spalają niewiele ponad 100 kalorii. Te zaś, które koncentrują się na jego udawanym odgrywaniu, pozbywają się przeszło 300 kalorii. Jaskiniowiec naszych czasów, czyli nasz mąż czy też narzeczony, wypowiada dziennie tylko 2 tys. słów i nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego jego partnerka wypowiada ich aż 7 tys. Co zrobić z pozostałymi 5 tys.? Wypowiadać je w kierunku kogoś innego, kto przynajmniej na początku będzie udawał, że się w nie wsłuchuje, czy od razu dać sobie spokój i godzinami gadać z koleżankami przez telefon?