Syndrom bolącej głowy nadal trzyma się mocno, a firmy farmaceutyczne tylko zacierają ręce. Z pomocą seksualnym kłamczuszkom i erotycznym udawaczkom miała przyjść Viagra dla kobiet, ale jak właśnie orzekli amerykańscy lekarze, nie tylko nie skłania kobiet do harców, ale i nie wiadomo, jakie ma działanie uboczne.
Rozmawiałam dosłownie przed chwilą z jedną z koleżanek, która stanowiła całkowicie przemeblować, a dokładniej rozwalić swoje życie, ponieważ spotkała mężczyznę, który okazał się bardzo dobrym kochankiem. Lepszym niż jej mąż, z którym jest już ćwierć wieku. Jak łatwo więc obliczyć, koleżanka także ma już za sobą pól wieku życia. Wydawało mi się, że nie jestem moralizatorką, ale gdy słucham, że można wszystko zakończyć dla kogoś, kto nie jest tego wart, to szlag mnie trafia. Sztuka kochania wyparła tu sztukę myślenia. Jeśli nie dopadła nas amnezja i jesteśmy w stanie cofnąć się pamięcią do byłych związków, to jakże możemy przeoczyć fakt, że na łóżku związku nie da się zbudować. Bo seks nudzi się ludziom najszybciej. A wtedy zaczyna się dostrzegać nie tylko niedoskonałości ciała kochanka, ale i poważne rysy na jego charakterze. Czasami myślę sobie, że marny jest los mężczyzny, który trafia na kobietę nienasyconą. Tu mu coś strzyka, tam go coś łamie, z zainteresowaniem zaczyna przyglądać się reklamom środków na bóle w krzyżu, a tu każdej nocy musi udowadniać, że ta, z którą uprawia seks, jest najbardziej pożądaną kobietą na świecie. Ona zaś, zagłuszając swój lęk przed tym, że może wybrała niefortunnie, domaga się upojnych nocy na dowód, że jednak nie wybrała źle. Nie rozumiem kobiet, które nie potrafią pogodzić się z tym, że życie prowadzi je tylko w jednym kierunku. Do starości. To musi być straszne, gdy nieprzygotowani na spotkanie z mijającym czasem, podejmujemy z nim walkę, w której wygrany jest zawsze czas. Uświadomiłam sobie, że w moim domu ani babcia, ani mama nigdy nie mówiły o tak zwanym zagrożeniu zmarszczkowym. Dla babci kobieta 50-letnia to sam kwiat, a i tej 60-letniej, jej zdaniem, nic nie brakowało. Przypominam także sobie, że każda z nich miała taką koleżankę jak moja, oszalałą dla faceta, który bardzo szybko miał dosyć odgrywania Casanovy. Jedna z nich była właścicielką zakładu fryzjerskiego – a on był jego menedżerem i czekał tylko, gdy ukochana pojedzie odmładzać się do sanatorium. Wtedy wszystkie klientki były jego. Uwodził skutecznie.
Druga była żoną zdolnego filmowca, byłego więźnia Oświęcimia. Gdy ją poznał, to na wszystkim mu w życiu bardzo zależało poza seksem. Dlatego ze spokojem i swego rodzaju radością przymykał oko na wszystkie skoki w bok żony. Jemu się nie chciało, a jej aż nadto. Jedna była notorycznie zdradzana, a druga notorycznie zdradzała. W sumie wyszło na zero?
Pozdrawiam,
MD
Frankfurt nad Menem, piątek po południu
Małgosiu,
proszę zwróć uwagę na nagłówek. Prawda, że ciepły i bardzo osobisty? I na dodatek mam całkowite przyzwolenie Twojego męża Dirka. I tak nikt nie nazywa Cię tak jak on. Nie musi – nawet tym – z nikim się dzielić. Przeszliśmy na ty. Przyznaj, że bardzo późno. Ile to dni? I ile nocy?
Cały akt okazał się prostszy, niż sobie to wyobrażałem. Twój ciepły uśmiech na korytarzu w pałacyku Sobańskich w Warszawie, kieliszki wina w Twojej i mojej dłoni i nagle to zdanie wychwycone uważnie ze zgiełku rozmów wokół nas: „Panie Januszu, mam na imię Małgosia…”. Pamiętam, że dotknąłem Twojej dłoni…
W dzisiejszych czasach dla wielu, szczególnie bardzo młodych ludzi, nie ma to znaczenia. Przejście od formy „pani/pan” do formy „ty” nie jest żadną formalnością, a utrzymywanie tej pierwszej wydaje się im staroświeckie i sztuczne. Wiem coś o tym. Po wydaniu moich książek otrzymałem ponad 17 tysięcy e-maili. Większość piszących zwraca się do mnie na ty. Gdy zdarzy się, że im odpowiadam, zawsze zwracam się do nadawcy per pani/pan. Nie potrafię i nie chcę inaczej. Wydaje mi się, że robiąc inaczej, nie okażę im należytego szacunku. Potrzebuję przekroczenia pewnej granicy bliskości i bardzo wyraźnego przyzwolenia, aby zwrócić się do kogoś na ty.
Ta granica może dla różnych osób znajdować się w zupełnie różnych miejscach. Przypomina mi się w tym momencie opowiadanie Tomasza Jastruna pt. „Morderca i dziecko” ze świetnego tomiku „Gorący lód”. Para bohaterów tego opowiadania, którego akcja rozgrywa się w wagonie sypialnym pociągu, po bardzo krótkiej kilkuminutowej znajomości ląduje w łóżku (a raczej w kuszetce). Tuż po intensywnym i bardzo wyrafinowanym zbliżeniu, mężczyzna ciągle nie czuje się uprawniony do zwracania się na ty do kobiety, którą przed chwilą penetrował. Zostaje za to jednoznacznie skarcony słowami: „I mów mi na ty, to nieładnie zaglądać komuś w tyłek, a potem nadal mówić pani…”.
W Niemczech jest to nawet bardziej przestrzegane niż w Polsce. Czasami do granic absurdu. Z wieloma moimi koleżankami i kolegami do dzisiaj, po ponad 17. latach prawie codziennych spotkań i rozmów, zwracamy się do siebie, wciąż używając formy „sie” (pan/pani). Na formę „du” (ty) odważyłbym się wyłącznie po wyraźnej propozycji z ich strony. Pamiętam charakterystyczny, dla mnie niezrozumiały i jednocześnie zabawny, incydent sprzed kilku lat. Podczas dyskusji na temat projektu, który realizowaliśmy w grupie, doszło do ostrej sprzeczki pomiędzy dwoma kolegami z naszego zespołu. To, co miało być merytorycznym „brain storming”, wydostało się spod kontroli i przerodziło w typowe „blame storming” (musisz to znać ze swojej zawodowej praktyki), czyli siedzenie przy stole i usilne poszukiwanie winnego (angielskie „blame” to polskie „wina”). Nie prowadzi to do niczego, jest bezsensowną stratą czasu i projektowi w żadnym wypadku nie pomaga. Podczas poszukiwania winowajcy jeden z kolegów posunął się zbyt daleko, podniósł głos i, tak uważali wszyscy obecni na sali, obraził tego drugiego. Oprócz gwałtownej riposty usłyszał w obecności wszystkich także to: „Od dzisiaj, proszę, aby pan to zapamiętał, przestajemy być na ty”. Do dzisiaj ci dwaj koledzy trwają przy formie „pan”.
Niemcy bardzo często wypowiadają bliskość i wracają do formy oan/pani”. gdy poczują się dotknięci, zdradzeni lub uznają, że spotkał ich brak lojalności. Znam nawet jedną eksparę małżeńską, która po 22 latach małżeństwa (sic!) i bardzo brudnej sprawie rozwodowej, wróciła do formy „pan/pani”. I to wcale nie z inicjatywy adwokatów. Nie mogę sobie wyobrazić (mają dwóch kilkunastoletnich synów) reakcji ich dzieci, gdy słyszą, jak matka zwraca się do ojca „proszę pana”…
Jesteśmy w końcu na ty i zrobiło się cieplej. Cieszę się bardzo i dziękuję za zaufanie. Będę długo pamiętał okoliczności tego wydarzenia. Także przez wyjątkowe ambiente i niecodzienny powód naszego osobistego spotkania. Uroczystość wręczania Srebrnych Jabłek 2004 przyznawanych przez Twój miesięcznik. Czułem się wyróżniony zaproszeniem. Naukowców rzadko zaprasza się do świata „pięknych i bogatych”, których fotografie ukazują się później w błyszczących, kolorowych magazynach. Może seksuologów (uroczy prof. Zbigniew Izdebski, z którym posadziłaś mnie przy jednym stole) tak, ale informatyków lub chemików chyba bardzo rzadko…
Spędziłem niezapomniany wieczór. Zapraszając, wprowadziłaś mnie do innego świata. Większość ludzi, których spotkałem, znam z okładek miesięczników lub ekranu telewizora. Interesujące było poznać ich osobiście. Prof. Izdebski opowiadał frapujące historie o seksie, Grażyna Szapołowska zmieniła perfumy (gdy nagrywałaś nas do „Gorączki” pachniała zupełnie inaczej) i stała się bardziej refleksyjna. Majka Jeżowska, która dotąd kojarzyła mi się wyłącznie z dziecięcymi piosenkami moich córek, zaśpiewała, ku mojemu zdziwieniu, porywająco bluesa. Poza tym trudno było oderwać wzrok od jej biustu. Podobnie jak trudno było mi oderwać wzrok całej Joanny Brodzik, która podeszła do mnie, aby powiedzieć, że napisałem ważne dla niej książki. Marcin Daniec z kolei opowiadał przezabawne historie przy papierosie. Rozbawia ludzi, będąc po prostu sobą. Nie tylko za pieniądze. Skromność, byłem tym zaskoczony, panowała na tej sali zaprojektowanej przez rozrzutnych architektów. Większość zaproszonych to ludzie sukcesu. Wiem, jak ciężko pracuje się na sukces. Ile rzeczy traci się przy tym i jak często trzeba dokonywać bardzo trudnych wyborów w dążeniu do niego. Zachowanie przy tym skromności jest miarą prawdziwej wielkości.