Poza tym Polacy nie chcą i nie potrafią rozmawiać o umieraniu. W Polsce śmierć to temat tabu. I w myślach, i w rozmowach. Większość z nas (74%) myśli na ten temat bardzo rzadko lub w ogóle tego nie robi. Polacy bardzo szybko przesiąknęli typowo zachodnią kulturą człowieka sukcesu, który wspinając się do góry po drabinie kariery, nie ma czasu i ochoty na refleksję o cierpieniu i śmierci. Gdy świat wokół nas agresywnie afirmuje zdrowie, urodę i zabawę, to nie wypada myśleć o swojej starości, a tym bardziej o swoim pogrzebie. Wyobrażenie gnijącego ciała w grobie jest czymś z pogranicza choroby psychicznej lub perwersyjnej fascynacji. Społeczeństwa konsumpcyjne – Polacy niczym się tutaj nie różnią – przegnały śmierć, z wyjątkiem oczywiście śmierci wielkich ludzi. My i nasi bliscy nie umrzemy. Śmierć przydarza się tylko ludziom z telewizji i pierwszych stron gazet. Publicznie istnieli, to niech za karę także publicznie umierają. To taka moja refleksja na marginesie rozważań o eutanazji…
O momencie naszego przyjścia na świat decyduje wybór dwójki innych ludzi, ale moment odejścia powinniśmy mieć prawo ustalać my sami lub ktoś, kto występuje w naszym imieniu. Także na tym polega dla mnie godność i wolność człowieka.
Pozdrawiam,
JL
PS Wolna wola to temat pasjonujący, przynajmniej dla mnie, nie tylko ze względu na kontrowersje, które budzi. Jeśli pozwolisz, wrócę jeszcze do niego później w naszych rozmowach.
PPS Wyjeżdżam jutro. Bardzo daleka Z własnej wolnej woli i z radością. Będę pisał do Ciebie…
Warszawa, środa
Januszu,
dwa lata temu, kiedy bliski mi człowiek niespodziewanie stracił przytomność i wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że już się nie obudzi, a jeśli nawet to w charakterze roślinki, przypomniałam sobie jego słowa: „pamiętaj, żebyś nigdy nie dopuściła do tego, żebym wegetował, zanim umrę”. Mój ojczym jest lekarzem i doskonale wie, co oznacza taki stan. Stał się „cud” i po 48 godzinach obudził się i już wkrótce wrócił do pełnej formy. Gra w brydża, przyjmuje pacjentów, a cholesterol ma jak osiemnastolatek. Jednak nieraz zastanawiałam się nad tym, co by było, gdyby cała historia skończyła się inaczej. Gdyby mój mądry ojczym miał być roślinką… Wiem jedno, gdyby eutanazja była u nas dozwolona i gdybym w pewnym momencie musiała nacisnąć czerwony guziczek z napisem „wegetacja” albo ten zielony z napisem „śmierć”, to najpierw pocałowałabym mego ojczyma w rękę, a potem nacisnęłabym ten zielony Gdyby było inaczej, czy miałabym odwagę patrzeć mu prosto w oczy i przekonywać, że tak jest dla niego lepiej. Bo chociaż już nie wyzdrowieje, to sobie jeszcze pożyje. Dla nas? W uszach z pewnością dźwięczałyby mi jego słowa: „ale po co?”.
Pozdrawiam,
Małgosia
Beau Vallon, wyspa Mahé, Seszele, czwartek wieczorem
Bycie niewidomym jest tragedią sarną w sobie. Bycie niewidomym na Seszelach jest niewyobrażalną tragedią…
O tym miejscu na ziemi powinno się opowiadać kolorowymi obrazami. Same słowa są niewystarczające. Archipelag 115 wysp na Oceanie Indyjskim położony na czwartym stopniu szerokości geograficznej południowej, tylko dziewięć i pół godziny lotu z Frankfurtu nad Menem. Najbliżej z Seszeli jest paradoksalnie na… kolejne wakacje. Tak przynajmniej wydaje się Europejczykom: na Mauritius, Malediwy, Madagaskar i safari w Kenii. Gdy na Seszelach jest zimno, to temperatura w dzień spada do 26 stopni Celsjusza. Około 650 milionów lat temu dwie płyty kontynentalne zetknęły się ze sobą i w wyniku tektonicznej eksplozji wypchnęły z dna oceanu wyspy momentami tysiąc metrów ponad poziom morza. Tak pojawił się na ziemi (geograficzny) raj – Seszele.
W 1756 roku wylądowała na wyspie Mahe flotylla statków pod dowództwem irlandzkiego zawadiackiego kapitana Corneille'a Nicolasa Morpheya, który przybył tutaj na polecenie (i za pieniądze) francuskiego króla Ludwika XV Natychmiast po przybyciu ogłosił przynależność tych wysp do korony francuskiej i nazwał – historycy do dzisiaj nie potrafią tego racjonalnie uzasadnić – je nazwiskiem ministra finansów na francuskim dworze Jeana Moreau de Sechelles. Nie ma żadnych dokumentów potwierdzających, że de Séchelles kiedykolwiek postawił stopę na tych wyspach. Jest bardzo prawdopodobne, że Irlandczyk musiał w ten sposób odpłacić się „za coś” ministrowi. Ale to wyjaśnić mogłaby tylko jakaś (polska) komisja do spraw Seszeli.
W 1811 roku Francuzi stracili Seszele na rzecz Brytyjczyków, którzy rządzili i bez skrupułów wyzyskiwali te wyspy (niewolnictwo znieśli dopiero w 1839 roku) do 1976 roku, kiedy to Seszele przestały być brytyjską kolonią, ogłosiły swoją niepodległość i w demokratycznych wyborach ustanowiły swojego pierwszego prezydenta Jamesa Manchama. W 1977 roku pojechał w swoją pierwszą podróż zagraniczną. I to był błąd. Podczas jego nieobecności wykształcony na uniwersytetach w Szwajcarii i Angli socjalista Albert René zorganizował skuteczny pucz i przejął władzę. On i jego socjalistyczno-lewacka partia sprawują ją do dzisiaj. Wprawdzie René od kwietnia 2004 nie jest już prezydentem (Seszelanie twierdzą, że po tym jak rozwiódł się ze swoją starą żoną i zamieszkał z młodą kochanką – obecnie nową żoną – nie ma na to czasu), ale w jego imieniu sprawuje władzę jego lojalny zastępca. Na Seszelach funkcjonuje system socjalistyczny w postaci, którą pamiętam z czasów sprzed 1989 roku w Polsce. Przewodnia rola (partii oczywiście), czarny rynek walutowy (ale Peweksów nie ma) i praktycznie jedna gazeta. „Trybuna Ludu” na Seszelach nazywa się „Nation”, ma zielony kolor w tytule zamiast czerwonego, a w miejsce hasła „proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”, ma w podtytule chwytliwe wezwanie rewolucji francuskiej: „wolność, równość, braterstwo”. René i jego następca są ulubieńcami dyktatorów. Jeśli tej dwójki nie ma na Seszelach, to albo są na Kubie, albo w Korei Północnej, albo w Chinach. Seszelanie wybrali partię René, ponieważ zapewnia im bezpłatną służbę zdrowia, płacę minimalną, dogadał się z Kościołem (katolickim, papież był tutaj dwa razy, raz z pielgrzymką, a raz przejazdem) i zapewnił zasiłki dla bezrobotnych. Opłaca swój socjalizm twardymi dewizami (miejscowa rupia jest traktowana tak jak nic niewarta złotówka tuż przed planem Balcerowicza w Polsce). które przywożą turyści. Aby tych dewiz było więcej, ceny na Seszelach rosną regularnie. Na raj trzeba albo zasłużyć, albo zaoszczędzić. Na raj na Seszelach trzeba oszczędzać o wiele dłużej niż na ten na pobliskim Mauritiusie lub Malediwach.
Seszele od prawie 30 lat nie znalazły się w nagłówkach gazet To stabilna, egzotyczna – także politycznie – demokracja pod przywództwem sprytnego katolicyzującego, lewackiego, opalonego neojakobina, który przekonuje (skutecznie) swój naród, że bez socjalizmu na Seszelach zawita głodująca Afryka ze swoją chudą do kości bieda i przerażającym AIDS. Ponieważ Seszelanie mogą podróżować – do Kenii, Somalii, Tanzanii jest najbliżej – wiedzą doskonale, co to znaczy „głodująca Afryka”.
Tylko raz w ciągu ostatnich 30 lat groziło Seszelom „niebezpieczeństwo”. W 1981 na Seszelach wylądowali (samolotem) najemnicy z południowej Afryki. Było ich niewielu, a po wylądowaniu przedstawili się jako drużyna rugby Tylko dzięki uwadze jednego z celników udało się odkryć broń ukrytą w ich sportowych torbach. Po krótkiej wymianie strzałów najemnicy zajęli przygotowany do startu samolot i odlecieli w nieznanym kierunku. Najciekawsze jest to, że na Seszelach zupełnie nie grywa się w rugby (chociaż to była angielska kolonia), a sportem narodowym jest piłka nożna, w którą grają (najczęściej na plażach) z równą pasją zarówno kobiety jak i mężczyźni. Nawet do puczu trzeba się starannie – przygotować, jak to pokazuje historia sportu.