Pozdrawiam,
MD
Słupsk, poniedziałek wieczorem
Małgorzato,
jestem w Słupsku…
Przyjeżdżam tutaj przeważnie (czasami po drodze zahaczam o rodzinny Toruń) samochodem prosto z Frankfurtu, aby uczyć informatyki studentów kierunku nauk matematycznych i przyrodniczych (tak naprawdę to w 90% studentki). Na drzwiach mojego małego biura, które dzielę z trzema innymi osobami, wisi naklejka z napisem „dr hab. Janusz L Wiśniewski, profesor nadzwyczajny Pomorskiej Akademii Pedagogicznej”. Wcale nie uważam że jestem nadzwyczajny, ale bardzo się staram przybliżyć studentom nowoczesną informatykę. Wiele lat temu „wydrenowano” mnie i mój mózg z Polski. Od pięciu lat wracam do Polski, do Słupska i opowiadam, czego się nauczyłem w Niemczech, w USA czy w Wielkiej Brytanii. Nie jest to może spłata całego długu, ale przynajmniej mam miłe mi uczucie, że spłacam chociaż procenty Mój kolega z warszawskiego banku przekonywał mnie, że dla instytucji kredytowych spłata procentów jest ważniejsza niż spłata długów. Chętnie mu uwierzyłem…
Mała, a dla Warszawy, Poznania, Wrocławia lub Krakowa skrajnie prowincjonalna uczelnia w pewnym mieście blisko Ustki kojarzonej z urlopami. To w pewnym sensie prawda. Ustka jest bardzo blisko i czasami nawet wieczorami po dziewięciu czy dziesięciu godzinach wykładów jadę tam i spaceruję wzdłuż plaży ciesząc się, że nie muszę nic do nikogo mówić. Nie mam wcale Judymowego poczucia jakiejś misji, ale uważam, że tzw. prowincjonalni studenci nie są w niczym gorsi od studentów z uczelni notowanych na szczytach rankingów. Może są tylko biedniejsi i bardziej chcą się czegoś nauczyć, aby wydostać się z tej biedy. Poza tym Słupsk wybrałem także z innych powodów, także osobistych. Otoczony jestem tutaj opieką, docenia się moją obecność, zapewnia mi się pracownię komputerową, w miarę skromnych możliwości kupuje najnowocześniejszy sprzęt. Poza tym wiem, że studenci czekają tutaj na mnie i chcą słuchać tego, co im opowiadam. To chyba najlepsza zapłata za to, co robię. Inna zapłata, przelewana na moje konto co miesiąc, jest taka, jaka jest, bo,jaki jest koń, każdy widzi”. Szczególnie jeśli jest to koń z budżetówki. Uczyłem w swoim życiu w kilku szkołach w różnych krajach. W Toruniu (Uniwersytet Mikołaja Kopernika), w Moguncji (Mainz Universitaet), w Nowy Jorku (City University of New York). Teraz uczę w Akademii w Słupsku. Gdybym miał oceniać studentów, to musiałbym przyznać, że nie zauważam prawie żadnej różnicy Może tylko to, że studentki są tutaj wyjątkowo atrakcyjne. Ale to chyba nie jest obiektywne. Być może po prostu się zestarzałem… Teraz już wiesz, dlaczego czasami pisuję ze Słupska.
W Słupsku „czytają Wiśniewskiego”. To w komentarzu do Szczuki. Wiem to także od moich studentów. Często najpierw podpisuję ich indeksy, a potem swoje książki. Stąd wiem. Zastanawiałem się także, ile ze studentek, którym te książki podpisuję, to feministki. Kiedyś w czasie przerwy nawet zapytałem. Nie uzyskałem żadnej konkretnej odpowiedzi. Te młode kobiety (ale już nie naiwnie młode: prowadzę zajęcia dla studentów IV roku) po prostu nie interesują się feminizmem. Tylko jedna z nich (na 56) zadeklarowała głośno, że jest feministką. Ale nie utożsamia się ani z Tobą, ani z Dunin, ani z Graff, ani ze Szczuką. Ponieważ się „opowiedziała”, wykorzystałem ją (intelektualnie) i zacząłem drążyć temat Powiedziała coś bardzo charakterystycznego: feministki w Polsce przypominają jej małe dziewczynki, które zamknięto na klucz w komórce. Tupią nóżkami, wrzeszczą, kopią w drzwi, ale nic oprócz stłumionego wrzasku spoza drzwi z tego nie wynika. Są jedynie infantylne, a momentami nawet żenujące, zachowując się jak rozdrażniona „sufrażystka przed okresem”. Szczególnie te, które będąc już feministycznymi matronami, „pozują na wieczną młodość w T-shirtach z podobizną Madonny”. Poza tym, też mi to powiedziała, feminizm nie potrzebuje przywódczyń, bo staje się wtedy podejrzanie elitarny i przeradza się w coś, co można postrzegać jako politykę. A polityka jest niewiarygodna w Polsce i kojarzy się jej wyłącznie z „brudem i komisjami”. Ona sama jest feministką, ale mimo to lubi, gdy jej mężczyzna całuje ją w rękę na powitanie i nie widzi nic złego w tym, że będzie prasować jego koszule. Pod warunkiem że on będzie gotowy jeśli zajdzie taka potrzeba, wziąć urlop na opiekę nad ich chorym dzieckiem, a jej pozwoli robić tzw. karierę. Dla wspólnego dobra
Wiem, że moje książki czytają w większości kobiety. Wiem to z ponad 17 tysięcy e-maili, które do mnie napisano. Ponad 72% z tych e-maili napisały kobiety Starsze, młodsze, z Polski i z zagranicy, kobiety z tytułami naukowymi uniwersytetów i politechnik urzędniczki, ale także fryzjerki, kucharki, sprzątaczki, gospodynie domowe sprzedawczynie w sklepach, studentki i uczennice. Każdy z tych e-maili był rodzajem recenzji. Niektóre były jednozdaniowe, inne na cztery bite ekrany komputera. Nie znajduję żadnego racjonalnego powodu, aby opinia „pani krytyk z telewizora” była w czymkolwiek ważniejsza lub cenniejsza niż opinia każdej z tych kobiet Gdybym tak ważył te opinie, byłbym antyfeministą. A przecież, jak sama dokładnie wiesz, nie jestem. Zbadałaś to dokładnie w naszym wywiadzie dla „Pani” (styczeń 2004), który prowokacyjnie zatytułowałaś „Rozebrać feministkę”. Od dzisiaj wiem, że są także takie feministki, które chciałbym ubierać. Najlepiej w grube kaftany