Czy Dekalog, gdy nakazuje „nie pożądaj”, nie stawia przypadkiem przed człowiekiem niewyobrażalnie wielkich wymagań?
Z jednej strony – pozostając na gruncie kreacjonizmu, bo przecież mówimy o Dekalogu – Bóg wyposaża ludzi we wszystko, co ma wzmagać pożądanie: hormony, neuroprzekaźniki, neuropeptydy, jednym słowem w całą chemię pożądania, a z drugiej strony wciąż strofuje człowieka i nakazuje mu, aby używał tej chemii tylko dla potrzeb jednej reakcji (prokreacji) i to tylko w jednym laboratorium. To musi prowadzić do buntu ciała wobec ducha. Nie uważa Pani?
Szczególnie teraz, gdy nagość jest wszechobecna i na każdym kroku, nieustannie prowokuje ciało do takiego buntu. Nagość jest w mediach i nagość jest w reklamie. Także tej na ulicach. Nagością sprzedaje się bieliznę, ale także nagością w reklamie (np. w Norwegii) sprzedaje się nawozy sztuczne. Nagość – trudno będzie z pewnością Pani w to uwierzyć – została ostatnio jako reklama, odkryta przez… Kościół. W obliczu ucieczki wiernych od religii na zlecenie jednej z parafii w Wiirzburgu (w Niemczech przynależność do wiary to akt nie tylko duchowy, to także akt finansowy: będąc katolikiem w Niemczech, płacę specjalny podatek) zachęca się do pozostania w Kościele plakatem, na którym widnieją nagie pośladki młodej dziewczyny z wytatuowanym krzyżem.
A może w tym zaplanowanym przez Boga buncie jest całe sedno sprawy? Może właśnie poprzez umiejętność stłumienia tego buntu dowodzimy, że mając niewiele więcej genów niż kopulująca ze wszystkimi samcami małpka bonobo, jesteśmy ludźmi?
Dziewiąte przykazanie zatrzymuje moją uwagę również z tego powodu, że zdecydowanie wyróżnia kobiety. Nie ma w nim ani słowa o pożądaniu „męża bliźniego swego”. Są woły, są osły, są niewolnicy, niewolnice, ale nie ma mężów. Wynikać z tego mogłoby, że kobiety wolne są od pożądania i wystarczy, że przestrzegają tylko szóstego przykazania: „nie będziesz cudzołożył”.
Z drugiej strony, zważywszy jak dawno ustanowiono te przykazania, oddzielenie „żony bliźniego twego” od „ani jego niewolnika” świadczy o tym, że równouprawnienie kobiet już wtedy było stosunkowo daleko posunięte. Później jeszcze bardziej się posuwało, chociaż raczej powoli. W średniowieczu na przykład (cytuję za podręcznikami historii państwa i prawa) „mężczyzna miał pełne prawo karcenia żony”. Ale już pod koniec XIV wieku zostało one istotnie ograniczone: „nie mógł jej karcić nożem ani łańcuchem”. To już duży postęp. Nie uważa Pani?
Serdecznie,
JLW
Warszawa, piątek
Panie Januszu,
to tak, jakby mnie Pan pytał o to, czy powinno się myć zęby. Nie umyjesz, to prędzej czy później je stracisz. Zgrzeszysz, to prędzej czy później życie wystawi ci rachunek do zapłacenia. Chociaż słyszę już oburzone głosy, że przecież tylu skurczybyków jest na tym świecie i nigdy za nic nie zapłacili. To prawda, ale przecież istnieje jeszcze piekło, jego wyobrażenie i czasem nawet ateista w poszukiwaniu sprawiedliwości powołuje się na męki piekielne. Brałam w zeszłym tygodniu udział w panelu o grzechu najpoważniejszym, o grzechu pychy. Tyle, ile osób, tyle jej definicji. Socjolog koncentrował się na przejawach pychy w antycznej Grecji, znany psychoterapeuta omawiał jej istnienie w relacjach męsko – damskich, ale minę miał jakoś nietęgą. Za parę dni mieliśmy się dowiedzieć o jego wieloletnim romansie z pacjentką.
Dla mnie pycha, to bezpodstawne poczucie wyższości wobec słabszych. Mężczyzny wobec kobiety, młodszego wobec starszego i tego, który nie radząc sobie z własnymi kompleksami, dręczy innych. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Dekalog niedościgły w swoim idealizmie jest TYLKO czy AŻ swego rodzaju kagańcem moralnym. Dla nas wszystkich. Masz go na twarzy, nie ugryziesz, a mimo to nadal możesz szczekać. Chociaż niepełnym głosem. Aby w tym wszystkim się odnaleźć, nie zwariować, nie budzić się każdego ranka z kacem niedotrzymania któregoś z przykazań, każdy z nas tworzy własne, prywatne dekalogi. Gdy nawet zdarzy się nam wezwać imię Pana Boga nadaremno, to przecież możemy sobie odpuścić, bo nigdy nie zdradziliśmy współmałżonka, prawda? A to, że po ślubie jesteśmy dopiero parę miesięcy, jakie to ma znaczenie? Dlatego pytani o to, co dla nas najważniejsze, najczęściej odpowiadamy, że rodzina – to zawsze bezpieczniejsze, niż nie cudzołóż. Praca i jej umiłowanie, to w jakimś sensie zwolnienie nas z przyrzeczenia, że będziesz dzień święty święcił. Chociaż coraz więcej znanych mi ludzi zaczyna mieć serdecznie dosyć wyścigu szczurów. I nawet jeśli sami osiągnęli sporo, to dla swoich dzieci wybraliby już inny los. Wszechobecna świadomość istnienia Dekalogu ustawia nas w mało wygodnej pozycji, bo co prawda, ktoś już za nas zdecydował, co dobre, a co złe, ale to my mamy dać świadectwo prawdzie. W rezultacie każdy z nas żyje z mniejszym lub większym poczuciem winy. Ale czy inaczej wszyscy myliby codziennie zęby? Nobody is perfect.
Pozdrawiam,
MD
PS Kalendarze mamy wypełnione coraz to nowymi terminami. Tyle że coraz trudniej zrobić w nich taki oto zapis: termin na miłość.
Frankfurt nad Menem, sobota wieczorem
Joëlle jest Francuzką, która przed 16 laty opuściła Paryż i przyjechała do Frankfurtu. Mówi po niemiecku ze słodkim francuskim akcentem, a gdy się zdenerwuje, to wtrąca, nieświadomie, francuskie słowa. Wtedy jest najbardziej czarująca.
Joëlle jest żonę Stefana, z którym pracuję w mojej frankfurckiej firmie i od czasu do czasu grywam w squasha. Około 10 lat temu Stefan po jednym z naszych squashowych wieczorów zaprosił mnie do swojego domu. Tak poznałem Joëlle.
Joëlle jest wprawdzie po historii sztuki na Sorbonie, ale pracuje w jednym z banków we Frankfurcie. Zna się na homeopatii, maluje na jedwabiu, gra we francuskim teatrze amatorskim, skończyła kurs szybkiego czytania i czyta średnio cztery książki w tygodniu. Często wymieniamy się książkami. Ostatnio, po pracy, wpadłem wieczorem do Joëlle z nową książką. Siedziała przy kuchennym stole, na którym w porcelanowych świecznikach dopalały się dwie świece i stygła pieczeń z indyka w szklanym półmisku. Joëlle piła wino i czekała na Stefana.
– Jak myślisz, jak długo trwa miłość? – zapytała smutnym głosem, podnosząc kieliszek do ust.
Rozmawialiśmy. Głównie mówiła Joëlle. Z tym swoim słodkim francuskim akcentem.
„14 lat i 6 miesięcy nie są aż tak ważnym powodem, aby wrócić punktualnie do domu, prawda Janusz? Wiem to sama. To przecież żaden powód, aby robić mu wyrzuty. Co mam mu powiedzieć?! Zapomniałeś o naszej miesięcznej rocznicy?! Idiotyzm. Nie pamiętamy już o nich przecież oboje od 12 lat. Nie obchodzimy ich. Kiedyś tak. W siódmą miesięczną rocznicę na przykład, w trakcie długiego weekendu na Rugii. W wąskim śpiworze. To były czasy…
Teraz nie rezerwujemy nic poniżej czterech gwiazdek i narzekamy, gdy nie ma mineralnej bez gazu w lodówce w minibarze. A wtedy w 16. miesięczną rocznicę… Spacer i piknik w czasie oberwania chmury w parku w pobliżu szpitala. Teraz? Teraz chodzimy na spacery tylko w niedziele. Dokładnie o 15.30 wychodzimy z psem na spacer wokół osiedla, ale tylko wtedy, gdy nie zapowiada się zachmurzenie.
W 23. trzecią miesięczną rocznicę było śniadanie z szampanem w łóżku. Seks i sałatka z krabów. Te kraby aż do obrzydzenia. Cały dzień w łóżku. Przerwy tylko na wyjście do łazienki lub po następną butelkę szampana do lodówki. Dzisiaj, jeśli chodzi o seks, znajdujemy się poniżej średniej krajowej, a sałatek z krabów też już nie jemy, odkąd przeczytaliśmy w „Spieglu”, że zawierają niebezpieczne metale ciężkie.
Janusz, pewnie jesteś głodny. Nałóż sobie indyka, zanim zupełnie wystygnie…”.
Nie wiem, jak długo trwa miłość. Pamiętam tylko, że w tym samym „Spieglu” opublikowano ostatnio, że 52% kobiet nie wyszłoby za mąż za swojego męża po sześciu latach małżeństwa. Po 11. latach małżeństwa tylko 19% par nie myślało o zdradzie. Ponadto, według danych ze „Spiegla”, pary o długim stażu rozmawiają ze sobą około dziewięciu minut dziennie.