Pozdrawiam,
M.
Frankfurt nad Menem, piątek nocą
Małgosiu,
wróciłem…
Trudno mi jest zacząć normalne życie, bo to na Seszelach było przecież nienormalne. Zaduch miasta z samochodami, śniadanie w pośpiechu, szarość zamiast błękitu za oknem, przerażające wiadomości o zamachach, partiach, bezrobociu, skandalach, kryzysach, płynące potokiem z radia, dzwoniący telefon, nieotwarte listy, na które wcale nie czekałem, i dominujące uczucie niepokojącego pośpiechu. Jestem tutaj dopiero kilka godzin i czuję się zagoniony. Kilkanaście nieodsłuchanych wiadomości na sekretarce telefonu w biurze, setki e-maili w skrzynce, terminy, które trzeba zapamiętać, decyzje, które trzeba podjąć. W okolicach Beau Vallon decydowało się, czy iść na leżak przy basenie, czy raczej położyć się pod palmą na plaży, jaką książkę czytać, czy wypić guinessa, czy raczej jakiś koktajl z maracują i rumem. Dziewięć i pół godziny lotu boeingiem stąd znajduje się świat zupełnie innych decyzji. Dzisiaj, przez pierwszych kilkanaście godzin po powrocie, byłem przekonany, że „tutejszych” decyzji nie chcę podejmować.