Poznałem Norberta dwa lata temu. Przeważnie zostawiam mu pieniądze, gdy zbliża się zima, przywożę mu karton z ciepłą odzieżą, czasami wykupuję jego recepty w aptekach, czasami kupuję mu książki. Najczęściej filozoficzne lub tzw. beletrystykę filozoficzną. Przyznaję, że książki kupuję mu z trochę egoistycznych pobudek. Norbert, mając bardzo dużo czasu, uważnie je przeczyta i opowie mi z fachowym komentarzem. Dlatego często, gdy mam czas, siadam przy nim i rozmawiamy. Lubię go słuchać i jeszcze bardziej lubię się od niego uczyć. Norbert jest filozofem egzystencjalizmu, który według niego rozpoczął się (w Danii) od Kierkegaarda, apologety poszukiwania „prawdy dla siebie”, a nie dla jakiegoś „systemu”. Norbert także cały czas jej szuka. Dlatego najbardziej się cieszy, gdy kupuję mu książki Camusa, Sartre'a lub Becketta. Teorie egzystencjalizmu w ustach bezdomnego, głodnego i chorego filozofa-żebraka po nieudanej próbie samobójczej to nie to samo, co te same teorie wypowiadane przez mieszkającego w willi lub apartamentowcu profesora w garniturze, który za wykład bierze pieniądze. Norbert eksperymentuje (niebezpiecznie) z egzystencjalizmem na co dzień, profesor ma problem egzystencjalny raz na 15 tysięcy kilometrów, gdy musi zawieźć swoje auto na przegląd, a kawa podana przez hostessę w przeszklonym pałacu mercedesa jest zbyt mocna. Profesora w sensie filozoficznym także w tym momencie spotyka cierpienie. Jego mercedesa dotykają jacyś obcy ludzie, którym nie ufa, i na dodatek kawa jest nie taka, jak on lubi. Grzech i cierpienie to najbardziej względne rzeczy na świecie…
Ojciec Norberta urodził się we wsi pod Opolem, o czym Norbert za każdym razem mi przypomina, myśląc, że sprawi mi tym przyjemność i połączy nas przez to jakaś dodatkowa patriotyczna linia wspólnej „ojczyzny pochodzenia”. Nie łączy, odkąd wiem, że ojciec Norberta był nie tylko z podopolskiej wsi, ale był także oficerem Wermachtu. Norbert twierdzi, że to wyłącznie skutek „przekleństwa urodzenia się w niewłaściwym momencie”. Wiem, że ma rację, ale jego racja to za mało, aby poczuć jakąś „nić patriotyczną”. Rozsądek i emocje są bardzo często rozłączne. Dzisiaj Norbert także mi o tym przypomniał, gdy usiadłem obok niego na kartonie rozłożonym na chodniku. Zapytany o opaleniznę opowiadałem mu dzisiaj o socjalizmie w raju, czyli o Seszelach.
Potem na moją prośbę, rozmawialiśmy o wolnej woli. Chciałem wyciągnąć od filozofa z praktyką informacje o tym, czy jego zdaniem wolna wola w ogóle istnieje. Norbert z własnej wolnej woli chciał się powiesić, z wolnej woli zabija się powoli alkoholem, z wolnej woli zamiast nienawidzić, kocha swoją żonę, która wykonała na nim egzekucję, i z wolnej woli jest żebrakiem mieszkającym na ulicy (w Niemczech nikt nie musi być żebrakiem, dba oto specjalne biuro Sozialamt i dbają o to, często wcale nie z własnej wolnej woli, podatnicy, którzy pomysł Sozialamtu finansują). Norbert uważa, że podważanie istnienia wolnej woli jest „bestialskim gwałtem zbiorowym na etyce, która powinna zostać dziewicą”. Tego gwałtu dopuszczają się zdaniem Norberta głównie biolodzy i „im podobni heretycy”, którym „się wydaje, że człowiek to tylko trochę więcej niż chomik, któremu nieustannie wycinają mózgi do swoich głupkowatych eksperymentów”. Filozofowie nabrali wody w usta i jak tchórze się temu gwałtowi z boku przyglądają. Etyka, obojętnie na jakim kodeksie moralnym bazuje, stoi na fundamencie woli wolnej. Usunięcie tego fundamentu wyklucza istnienie Dobra i Zła, Winy i Kary, Grzechu i Pokuty. Wyklucza także – zdaniem Norberta – istnienie boga, w którego mimo wszystko on wierzy, chociaż nie potrafi mi powiedzieć, jak nazywa się ten jego bóg. Tak mi odpowiedział Norbert, dodając, że „pod mikroskopem widzi się jedynie neurony, a nie cały mózg, a wolna wola to nie synapsy, podobnie jak jedna mrówka to nie całe mrowisko”.
Potem zapytał, czy napiję się z nim piwa na powitanie. Usiadłem obok niego na kartonie i pijąc piwo, dalej rozmawialiśmy. Najpierw powiedziałem mu, że także nie zgadzam się z sugestiami ortodoksyjnych (neuro)biologów. Wierzę bowiem, że ludzie posiadają wolną wolę. Powołałem się przy tym na Sartre'a (Norbert chyba zna go na pamięć), który twierdził, że „człowiek jest skazany na to, by być wolnym”. Ucieszył się i stuknął swoją puszką w moją. Potem dodałem, że pomimo to jego argumentacja mieszająca w to boga jest logicznie zupełnie niespójna i gdy przyjrzeć się jej dokładnie, to można uznać, że graniczy z nonsensem. Ludzie wierzący w boga wierzą także w to, że wszystko odbywa się według pewnego bożego planu. Oznacza to nic innego, jak pełną i ustaloną z góry determinację. Jeśli tak jest w rzeczywistości i faktycznie wszystko odbywa się według planu boga, to nie ma w tej konstrukcji zupełnie miejsca na wolną wolę! Podporządkowanie się czyjemuś z góry ustalonemu planowi wyklucza przecież wolność. Wtedy Norbert otworzył (ale tym razem już tylko dla siebie) drugą puszkę piwa i zaczął filozofować. Dowiedziałem się natychmiast, że „pojmuję boga jak naiwne i niedouczone dziecko przed pierwszą komunią”. Bóg to nie jest jakiś starzec z siwą brodą, który kiedyś wszystko zaplanował, łącznie z tsunami, i teraz przygląda się z góry, obserwując, co z tego wynika. Niektórym grozi palcem, a niektórych głaszcze dobrotliwie po głowie. Takiego boga nie ma i nigdy nie było. „Bóg to nic innego – zdaniem Norberta – niż stwórca «materii uduchowionej”„ niemającej nic wspólnego z materią ożywioną”. Dlatego na przykład ewolucja nie jest sprzeczna z kreacjonizmem. Zdaniem Norberta bóg był potrzebny tylko po to, aby obdarzyć człowieka godnością. To, czy człowiek pochodzi od małpy, czy został stworzony w jednorazowym akcie działania w swojej obecnej postaci, nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Ważne jest tylko to, co zdarzyło się na końcu ewolucji lub dajmy na to „stworzenia”: spłynięcie godności na człowieka. Tego, że człowiek ma godność, nie podważa żaden heretyk i także nikt nie potrafi wyjaśnić, skąd się owa godność wzięła. I to jest najważniejsze. To także uzasadnia istnienie jakiegoś „inteligentnego projektu”. Cała reszta to jedynie wytwór religii. Ale nie boga. Bóg nie potrzebuje ani żadnej religii, ani żadnego kościoła. To ludzie ich potrzebują. Bo są zagubieni, chcą drogowskazów i wyraźnego rozróżnienia pomiędzy tym, co dobre, a co złe. Ale chcą tego właśnie dzięki godności. A godność to przede wszystkim prawo wyboru i wolna wola – żeby zabijać, ale także żeby ratować się nawzajem, poświęcając przy tym swoje życie…