Выбрать главу

Zemsta zawiera w sobie zawsze jakiś dramat. Najczęściej wiele spektakularnych dramatów. Jest przez to niesłychanie literacka i stanowi gotowy scenariusz filmowy, o czym najlepiej wiedzą w Hollywood. Jedną z wielu książek, których fabuły oparte są na aktach zemsty i która przychodzi mi akurat na myśl, jest na przykład „Hrabia Monte Christo” Alexandra Dumasa. To dziewiętnastowieczna klasyka. Główny bohater, spokojny marynarz Edmond Dantès, zostaje niewinnie skazany. Traci honor, traci ukochaną kobietę i wskutek tego przeistacza się w łaknącego zemsty i tylko zemsty demona. Na końcu o wiele ważniejsza jest dla niego słodycz zemsty niż słodycz nowej miłości. Książka Dumasa jest przykładem fascynacji niszczycielską siłą zemsty. Innym literackim przykładem apologizacji zemsty jest poruszająca książka pt. „Ragtime” napisana przez Amerykanina E.L. Doctorowa. Pamiętam, że czytając tę książkę, czułem w ustach równolegle z głównym bohaterem słodycz jego zemsty, W Hollywood vendetta jest obecna w wielu obrazach. Ostatnio w superprodukcji kolejnego epizodu „Gwiezdnych wojen” Lucasa („Zemsta Sithów”). Najbardziej chyba jednak do mnie przemawia, sfilmowany przez Quentina Tarantino, „Kill Bill”. Gdy w ostatniej części główna bohaterka filmu, świetnie grana przez Umę Thurman, rozlewa na ekranie krew z mózgów ludzi, którzy ją poniżyli, widownia w kinie podświadomie cieszy się z tej krwi, czując, że bohaterka ma rację, i podziela wraz nią rodzaj nieskrywanej, perwersyjnej satysfakcji. Solidarność z mścicielem, który ma rację, to uczucie bardzo powszechne u ludzi. Pamiętam wypowiedź skrajnej feministki Andrei Dworkin. U niej to nie była tylko solidarność. To była jawna i demonstracyjna pochwała zemsty. Swego czasu Dworkin powiedziała: „Pewna mieszkanka Kalifornii zastrzeliła pedofila, który skrzywdził jej syna – weszła po prostu na salę sądową i zabiła go na miejscu. Zachwyciła mnie”. Potrafię zrozumieć desperację i ból tej kobiety, ale nie podzielam zachwytu Dworkin… Jest niebezpiecznie bliski prymitywnemu zachwytowi linczem. O tym, że ten zachwyt nie ma nic wspólnego z człowieczeństwem i tak naprawdę jest jego poniżeniem, opowiada zupełnie inny film o zemście. Jak mało który nakręcony w USA ma on nastrój i konwencję filmów Kieślowskiego. Mam tutaj na myśli obraz pt. „Za drzwiami sypialni” (pięć nominacji do Oscara w 2002 roku) z przepiękną rolą Sissy Spacek. Pomysł, aby udrękę rozpaczy zakończyć aktem okrutnej zemsty, przynosi tylko kolejne cierpienie. Twórcom filmu udało się najpierw zahipnotyzować widownię pragnieniem „sprawiedliwej” zemsty, potem wprowadzić wątpliwości, czy ona ma jakiś sens, a na końcu pokazać jej całkowity absurd.

Zemsta to najgorszy i najbardziej okrutny przejaw narcyzmu. Czasami zastanawiam dlaczego do Dekalogu nie dodano jedenastego przykazania: „nie będziesz się mścił”.

Pozdrawiam,

Janusz L.

Warszawa, środa

Drogi Januszu,

skąd wiesz? Przecież jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, a było tak…

Siedzi przede mną furia, twarz ma nabrzmiałą, czerwoną z wściekłości. Grymas wykrzywia mu usta. Krzyczy. Może, bo płaci. Nie może. Dziwi się, ale tylko przez sekundę. Na zwróconą uwagę, że nie płaci za wysłuchiwanie wrzasków, wrzeszczy jeszcze głośniej. Mimo to nie czuję się wyróżniona. Ze swoim złudnym poczuciem siły staje się w moich oczach groteskowy. Żałosny. A więc jednak nie ma takich pieniędzy? Niemożliwe. Szok. Wstaję i już nic ani nikt tego nie zmieni. To moja droga do wolności. Idę w stronę drzwi, a na plecach czuję oddech niepohamowanego pragnienia zemsty. Piszesz, że pragnący zemsty czują się tak poniżeni swoim losem, że nie widzą innej drogi powrotu do odtworzenia swojego poczucia godności niż droga zemsty. Być może. Czy jednak jest nią żądanie zwrócenia karty taksówkowej na okaziciela? Miłosierdzie zapukało do mego serca. Znam bowiem sposób na złagodzenie cierpień człowieka spragnionego rewanżu, wystarczy mu uświadomić, że nie na wszystko się godzimy. O ile prostszy byłby świat, a jego reguły gry bardziej czytelne, gdybyśmy w ten właśnie sposób szanowali samych siebie. I naturalną koleją rzeczy – innych.

„My, ludzie o skłonnościach do współuzależnienia, musimy znać swoją miarę. Musimy określić granice tego, co powinniśmy robić dla ludzi i z ludźmi. Musimy określić granice tego, na co możemy pozwalać innym i na co inni mogą sobie pozwolić wobec nas. Ludzie, z którymi jesteśmy związani, muszą wiedzieć, że istnieją pewne granice” – napisała Melody Beattie w swojej książce „Nigdy więcej współuzależnienia”. I tak słowo czynem się stało. Idę spać podekscytowana, ale i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Wobec samej siebie, ale i wobec żadnego zemsty. Nawet jeśli ten mimo wszystko jeszcze nie wierzy, że za pieniądze nie można kupić wszystkiego.