Zastanawiałem się wczoraj wieczorem, czy jakiejś innej kobiecie opowiedziałem o sobie tyle co Tobie. Może nie wprost, ale najważniejsze i tak rzadko mówimy wprost. Pewnie opowiedziałem, ale nigdzie nikt tego nie zapisał. Nawet ja sam. Napisałem trzy książki, które wielu ludzi uważa za moją autobiografię. Ja, zgodnie z prawdą, zaprzeczam. Są to fabularyzowane opowieści o mężczyznach i kobietach, ludziach, których znałem lub znam, ale nie są to biografie. Ani ich, ani tym bardziej moja. Jest to literacka fikcja, nawet jeśli suto doprawiona fragmentami ich i mojego życiorysu. Nie potrafię napisać nic (poza naukowymi artykułami), co w jakimś sensie nie dotyczy mnie i mojego życia. Ale w listach do Ciebie nie ma żadnej fikcji. Opowiadałem siebie w moim świecie – z całej mocy starając się nie oddalać od prawdy – wystukując te opowieści na klawiaturach kilku komputerów w kilku różnych krajach. Gdy się tylko dało, słuchałem przy tym prawdziwej muzyki, gdy się nie dało, to i tak ją słyszałem. Pewnie podświadomie. Najbardziej kojarzysz mi się z Schumannem, ale także z Czajkowskim, Ive Mendes, koncertami skrzypcowymi Brahmsa i bluesem Joss Stone (ale tylko z bluesem). Z poetyką muzyki Schumanna chyba jednak najbardziej. Przy tej muzyce najwięcej rzeczy chciałem Ci napisać – gdyby to było możliwe – szeptem…
Kojarzysz mi się także z przyjaźnią, czerwonym winem, liniami lotniczymi, zapachem nowych książek (może to infantylna perwersja, ale ja zawsze również wącham książkę, którą kupuję) oraz z dostojną ciszą czytelni w bibliotece na Bornheim we Frankfurcie nad Menem, gdzie czasami chodziłem i czytałem, siedząc przy stolikach ze śmiesznymi nocnymi lampkami. Dla żadnej innej kobiety nie byłem tyle razy w bibliotece. Bardzo lubię wiedzieć, ale przy Tobie i dla Ciebie jeszcze bardziej to polubiłem. Ponadto kojarzysz mi się z nocą…
Podarowałaś mi wyjątkowo dużo własnego czasu. Czas to najcenniejszy podarunek, jaki można dostać od innych. Dziękuję…
Serdecznie,
Janusz L.
PS Uważaj na siebie…
Paryż, lotnisko, czwartek w południe
Januszu,
jak to się stało, że w czasie ostatnich miesięcy zabrałeś mi tak wiele czasu? Wyliczyłeś, że prawie dwa lata, to chyba niemożliwe… A jednak przez wszystkie te dni towarzyszyło mi przyjemne uczucie swoistego wtajemniczenia. Dzieliłam się z Tobą myślami, sprawami, radościami, ale i lękami, o których dotąd z innymi, poza swoimi najbliższymi, nie rozmawiałam. Podczas tych miesięcy zaczęłam także robić coś, co dało mi wiele zawodowej satysfakcji i z czego niespodziewanie zrezygnowałam, żeby znowu po to sięgnąć. „Miałam” gazetę, „nie miałam” gazety, „mam” gazetę. Poza tym nie rozwiodłam się ani nie zostałam porzucona. Ten sam mąż i pies. Przyjaciółki i przyjaciele ci sami. Ja starsza. Każdego wieczoru zaglądałam do swojej skrzynki mailowej. Prawie za każdym razem przestraszona, jak bardzo pilnym nadawcą znowu się okażesz. Złoszcząc się przy tym, że na taką jak Twoja sumienność mnie nie stać. Ale i podziwiając Cię za wiedzę, skrupulatność i za to, że tyle w Tobie ciekawości świata. Jesteś prymusem.
Pisałam do Ciebie, mego mailowego adwersarza, między jednym a kolejnym dniem… czasami wściekła, że zamiast spędzić wieczór z mężem, stukam w klawiaturę komputera. Rzadko zapominając o Twoich ponaglaniach. Pisz, pisz, mamy terminy. Dziś także.
Czy to nie zaskakujące i ufam, że czytający te słowa w nie uwierzą, że Paryż w zupełnie niezamierzony sposób stał się klamrą naszych mailowych spotkań. Przed paroma godzinami w drodze na lotnisko przejeżdżałam przez to miasto taksówką. Mów, co chcesz, ale Remarque miał rację, że to właśnie tu Ravic zakochał się w Joannie Madou. W pierwszym mailu do mnie napisałeś: „Czy Pani chodzi na spacery w innych miastach i z innym mężczyzną?” Zapytałeś także, o to, czy lubię, gdy wtedy ten mężczyzna szuka mojej dłoni, aby zamknąć ją delikatnie w swojej?
To pytanie wydawało mi się wówczas zuchwałe. „Na początku XXI wieku?” – zapytasz. To niemożliwe, a jednak. Nawet emancypantki, a dziś tak zwane kobiety niezależne, chronią swoją prywatność, która przez innych zawsze może być odczytywana jako ich słabość. Bo to jest słabość.
Pozdrawiam i tym razem, to już do zobaczenia…
M.