Do tego dochodzi jeszcze testosteron, którego mężczyźni mają o wiele więcej niż kobiety. To zgubny hormon. Nie tylko, że pcha mężczyzn w kierunku poligamii, to jeszcze skraca ich życie. Wieloletnie badania na reprezentatywnych próbach wykazały, że wykastrowani mężczyźni żyję przeciętnie o 13 lat dłużej, a wykastrowani w bardzo młodym wieku nawet do 30 lat dłużej. Podczas gdy wymierali właściciele haremów, ich strażnicy pozostawali tam dalej. Bywało, że ku radości mieszkanek haremu, które – jak pokazuje historia – często najlepszy seks miały właśnie z eunuchami.
W tym kontekście sytuacja mężczyzn nadprodukujących spermę i pozostających nieustannie na „wysokim testosteronie” w pewnym stopniu tłumaczy wyniki badań z amerykańskiego campusa, które Pani zacytowała. Z drugiej strony biolodzy ewolucji, antropolodzy i socjolodzy odchodzą od modelu, według którego geny determinują zachowania ludzkie. Obecnie ocenia się, że nasze zachowania są tylko w 50 – 60% zdeterminowane genomem, który odziedziczyliśmy. Reszta to wpływ środowiska, w którym przyszło nam żyć. Badania na jednojajowych bliźniakach (przeprowadzone na reprezentatywnej próbie w USA), które rozdzielono w wieku niemowlęcym, całkowicie to potwierdzają.
Poza tym nie mogę sobie wyobrazić, że 90 na 100 mężczyzn, nawet z nadmiarem spermy w jądrach i testosteronem we krwi, zgwałciłoby studentkę na amerykańskim campusie, gdyby zagwarantowano im bezkarność. Nie uważa Pani, że danymi statystycznymi można manipulować, tak aby udowodnić własną tezę? Nie ma nic bardziej przekonującego niż ładna tabela z danymi statystycznymi. Wielu naukowcom wydaje się, że jak pokażą liczby, to nikt na sali nie pozna, że uwikłani są w sofizmaty. Statystyka wprawdzie nie kłamie. Ale kłamią statystycy. Przypomina mi się tutaj zabawne zdanie, które wypowiedział kiedyś Winston Churchilclass="underline" „Nigdy nie wierzę w statystykę, której sam nie zmieniałem”.
Ale zostawmy statystykę i spermę. Inicjacja pierwszej bliskości jest o wiele ciekawsza. Znajduję wiele uroku w tym zdaniu. Tak się zdarzyło, że właśnie dzisiaj miałem do tego szczególny powód.
Zadzwonił do mnie Michael, mój niemiecki przyjaciel. Od trzech lat zawsze dzwoni do mnie 5 listopada. Trzy lata temu o czwartej nad ranem przyszedł do mojego mieszkania, zapukał do drzwi i zapytał, czy napiję się z nim wódki. Miał ze sobą do połowy wypitą butelkę z polską żytniówką i zapytał, czy możemy pogadać. Uważał, że w Niemczech tylko do Polaka można przyjść o czwartej nad ranem i poprosić o rozmowę. Niemcy – tak uważa Michael – jeśli nie sprowadziliby policji, to z pewnością zadzwoniliby po karetkę pogotowia i poprosiliby, aby lekarzem w karetce był psychiatra. Nie wypiłem z nim wódki (nie piję wódki, co jest dla Michaela ogromną ciekawostką i łamie jego wiarę w narodowościowe stereotypy), ale otworzyłem wino. Siedzieliśmy w kuchni. Ja przy argentyńskim merlot, on przy polskiej żytniówce, i rozmawialiśmy.
Trzy lata temu Michael miał 37 lat i od dwóch lat mieszkał z dwudziestopięcioletnią dziewczyną. Któregoś wieczoru poszli na wernisaż do muzeum sztuki nowoczesnej we Frankfurcie i tam spotkał Ewę. Michael twierdził, że było to jak porażenie piorunem. Najbardziej poraziło mu mózg. Od tego wernisażu nie mógł przestać o niej myśleć. Z pomocą przyjaciół organizujących ten wernisaż zdobył jej numer telefonu. W trakcie pierwszego wspólnego spaceru wyciągnął rękę po jej dłoń. Po trzech miesiącach wprowadził się do niej. Właśnie wtedy, trzy lata temu. dokładnie 5 listopada miał spędzić z nią swoją pierwszą noc jako „jej mężczyzna”. Cierpiał, uważając, że zdradza i „kaleczy” swoją kobietę. O czwartej nad ranem także cierpiał. Nie mógł sobie z tym sam poradzić. Chciał o tym z kimś porozmawiać. Trafiło na mnie.
Ewa trzy lata temu miała 57 lat, nie była po żadnej operacji plastycznej i starzała się w normalny sposób niezakłócony przez wizażystki, botoks, zastrzyki z kreatyny czy głębokie peelingi, po których przez tydzień nie można wychodzić z domu, aby nie przestraszyć sąsiadów. Michael opowiadał mi tej nocy – z rozczuleniem o jej mimicznych zmarszczkach, z podziwem o mądrości i z radością o tym, że po raz pierwszy w życiu spotkał kobietę, przed którą nie musi niczego udawać. Michael zakochał się w Ewie. Od roku są szczęśliwym małżeństwem. Na jej 60. urodziny zaprosił ją na kolejny wernisaż do muzeum sztuki nowoczesnej. Tym razem do Nowego Jorku.
Po telefonie Michaela dużo myślałem o miłości. O tej, dla której wszystko stawia się na jedną kartę i o tej, dla której nie robi się nic, pozwalając jej umrzeć. A przecież nie musi być tak skrajnie, może być inaczej. Ile czasu musi upłynąć w życiu człowieka, aby zrozumiał, że miłość trzeba pielęgnować? Myślałem również o tym, czy ten czas już w moim życiu nastał i czy ja to już także zrozumiałem. Niestety nie. Nie zrozumiałem…