Ciągle mam w swoim księgozbiorze (przewiezionym z Polski) bardzo zniszczoną i bardzo „wyczytane” „Sztukę kochania” Wisłockiej. Nie przypominam sobie, aby moje córki kiedykolwiek miały (do wczoraj) ją w rękach, chociaż stała dostępna na półce i powinna kusić chociażby tytułem. Ale może kochanie nie jest dzisiaj żadną sztuką? Dla nich ta książka jest okropnie przestarzała, pokolenie „Bravo Girl” traktuje Wisłocką jak książkę historyczną ze śmiesznymi obrazkami. Gdy powiedziałem im, że ta książka była pierwszym z prawdziwego zdarzenia poradnikiem seksuologii w krajach Układu Warszawskiego, to zapytały mnie, co to jest… Układ Warszawski. No cóż… – pomyślałem – kolejne zwycięstwo polityki nad miłością. Odstawiłem książkę na półkę i zacząłem opowiadać wszystko, co wiem o stojących na straży pokoju polskich granic bratnich armiach w Bułgarii i Rumunii. Zdenerwowałem się dopiero wtedy, gdy młodsza córka zapytała mnie, gdzie jest Rumunia i co mogła mieć wspólnego z Polską. Czego oni ich teraz uczą w tych szkołach?!
Dla mnie ta książka jest symbolem. Gdy wyszła po licznych perypetiach (dowiedziałem się o tym z ostatniego wywiadu z Wisłocką udzielonego kilka miesięcy przed śmiercią) w 1976 roku (miałem wtedy 22 lata), była sztandarowym znakiem zmian zachodzących wtedy w Polsce. Peweksy, małe fiaty, fotografie nagich kobiet na ostatniej stronie studenckiego miesięcznika „ITD” (przez pewien czas bardzo wtedy jeszcze młody, szczupły i socjalistyczny Aleksander Kwaśniewski był redaktorem naczelnym tego miesięcznika) i Wisłocka – substytut wolności w Polsce należącej wtedy do Układu Warszawskiego. Ludzie, naczytawszy się zachłannie Wisłockiej, wsiadali do swoich małych fiatów i jechali do lasu kochać się jak szaleni na tylnych siedzeniach samochodów zaprojektowanych dla liliputów z cyrku. Po drodze zatrzymywali się przy Peweksach i kupowali papierosy marki „More”. Pamięta Pan? Czarne i erotycznie długie, po 40 centów paczka. Około 10 mg trucizny na jeden papieros zakupiony za bony lub dolary nabyte nielegalnie od konika.
W „maluchach” robili to samo co Amerykanie na tylnych siedzeniach swoich wielkich jak czołgi cadillaców. Zapalali potem cienkiego, czarnego More'a i chwilowo czuli się wyzwoleni. Jeśli kobiety nie miały na tylnym siedzeniu małego fiata orgazmu, to po powrocie do swoich M2, M3 lub M4 w blokach z betonu, w których nie ma wolnej miłości, otwierały na powrót książkę Wisłockiej i dowiadywały się, że „brak orgazmu zdarza się kobietom bardzo często”. Gdy mężczyźni mieli zaburzenia erekcji lub przedwczesne wytryski, to zrzucali to na sytuację, smród benzyny i oleju dochodzący z komory silnika umieszczonego zaraz za siedzeniem albo brak miejsca w samochodzie. Kobiety nie dość, że martwiły się brakiem swojego orgazmu, martwiły się również dysfunkcją erekcji lub eiaculatio praecox swoich partnerów z tylnego siedzenia. Wisłocka i w tej materii je uspokajała.
Michalina Wisłocka była pierwszą prawdziwą polską nauczycielką seksuologii. Może nawet (na początku) o tym nie wiedziała. Jej książka była oprócz wszystkiego także podręcznikiem. Nowoczesnym i na tamte, i jak się okazuje także na te czasy, jedynym prawdziwie uczciwym. Jakże innym od tych drukowanych w dzisiejszej Polsce wolnej od cenzury Ostatnio wpadł mi w ręce podręcznik wychowania seksualnego dla szkół średnich pod redakcją niejakiej pani Teresy Król wydany przez wydawnictwo Rubikon. Podręcznik jest zalecany przez ministerstwo i powstał za pieniądze podatników (czyli także moje). I co tam czytam? Na przykład to (tylko dwa charakterystyczne cytaty):
(1) pigułka antykoncepcyjna całkowicie rozregulowuje naturalne mechanizmy funkcjonowania kobiety;
(2) masturbacja może być przyczyną niedorozwoju lub innych schorzeń.
Przerzucałem kartki tego „podręcznika” i czekałem z niecierpliwością na fragmenty o tym, że mężczyznom od masturbacji robią się na dłoniach czyraki, kobietom od seksu oralnego wypadają zęby, a prezerwatywy regularnie stosowane powodują łupież lub w skrajnych przypadkach ślepotę. Na szczęście nie trafiłem. Ale cenzura, jak widać, ciągle istnieje…
„Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej nigdy nie była dla mnie tylko zimnym poradnikiem. Pamiętam, że gdy już otrząsnąłem się z pierwszego hormonalnego podniecenia wywołanego tą książką, zrozumiałem, że jest ona także o tym, jak kochać. Pełna ciepła, serdeczności i wyrozumiałości.