– Właściwie wszystko polega na przekładaniu tego z miejsca na miejsce – zauważył zgryźliwie. – Całkiem jak urzędnicy w biurze. Gdyby to nie było takie nudne, nawet bym się zgodził, żeby mi za coś takiego płacili pensję.
– Nudne…! – wykrzyknęła Janeczka karcąco i zatrzymała się z jedną kopertą w dłoni. – Popatrz!
Pawełek spojrzał. Nadawcą jednego listu był Zenobi Fajksat, zamieszkały w alei Wyzwolenia.
– Przeczytamy…? – ożywił się. Janeczka pokręciła głową.
– Obiecałam, że nie. Zostawimy na razie. Jak to dobrze swoją drogą, że nie mieliśmy dziś czasu, żeby te listy spalić…!
– To co zrobimy?
– I tak musimy tę panią odnaleźć. Teraz musimy podwójnie. Zapytamy, czy pozwoli ten jeden list przeczytać. Powiemy jej mniej więcej o co tu chodzi, może zrozumie.
– A jak się nie zgodzi?
– Poprosimy, żeby sama przeczytała. Albo zwabimy ją na tajemnicę.
– Jak?
Janeczka miała chwilę natchnienia.
– Powiemy, że jak nie przeczyta, albo nam nie pozwoli, nie powiemy jej czegoś szalenie sensacyjnego i ona poniesie wielką stratę. Gwarantuję ci, że nie wytrzyma, a zaraz potem okaże się, że ta strata to ametyst i wszystko się będzie zgadzało.
Pawełek pochwalił pomysł i ze znacznie większym zapałem przystąpił do kontynuowania pracy.
Zdążyli przepisać wszystkich czternastu nadawców, występujących na kopertach, zanim pani Krystyna przypomniała sobie o swoich dzieciach. Nie wypędziła ich do łóżek wcześniej tylko dlatego, że obie z ciotką Moniką zajęte były wszywaniem podszewek do żakietów, które sobie same uszyły. Było to zajęcie tak skomplikowane, że wszelka myśl o obowiązkach rodzicielskich umknęła jej z głowy.
– Ja bym się w ogóle dłużej wstrzymał z tym paleniem – powiedział ostrzegawczo Pawełek, mijając się z Janeczką w drodze do łazienki. – Nie wiadomo, co tam może być ważne, nie znamy tych ludzi. A na niektórych wcale nie było nadawców!
– Może być – zgodziła się Janeczką. – Pogadamy z tą panią…
Po trzech dniach wytrwałego czatowania przy wejściu do właściwego budynku Janeczką straciła cierpliwość. Upragniona pani nie pokazywała się tam wcale, a w mieszkaniu jej ciotki, rzecz jasna, nikogo nie było. Dalsza strata czasu nie miała sensu, pani mogła odwiedzać lokal w godzinach szkolnych, albo późną nocą, a czatowanie całą dobę na okrągło odpadało. Po krótkiej naradzie z Pawełkiem zdecydowała się napisać dyplomatyczny list i wysłać go na nazwisko nieżyjącej ciotki.
„Szanowna Pani” – brzmiała korespondencja. – „W walizce znajdowało się coś niesłychanie nadzwyczajnego. Mój dziadek uważa, że powinna Pani o tym wiedzieć. Poza tym jest dla Pani specjalna rzecz i muszę się z Panią koniecznie zobaczyć, a nie mogę Pani zastać w domu tej Pani Ciotki, która dawno umarła. Więc bardzo proszę, żeby Pani do mnie zadzwoniła, albo napisała i powiedziała mi, gdzie mogę Panią znaleźć, bo sprawa jest strasznie ważna. Z poważaniem. Janeczka Chabrowicz”.
– Po co ten dziadek? – spytał Pawełek z powątpiewaniem. – Nie lepiej, żebyśmy sami…?
– Dziadek ma inny telefon, więc i tak na niego nie trafi – uspokoiła go Janeczką. – A dorośli mają takie różne głupie poglądy. Będzie uważała, że jeżeli dziadek się wtrącił, to rzeczywiście coś w tym jest. Inaczej mogłaby sobie zlekceważyć.
– No może… Co z tym zrobisz? Wetkniesz w drzwi?
– Wykluczone, mógłby wyjąć ktoś inny. Wyślę pocztą.
– I co?
– I znajdzie w skrzynce, jak tam przyjdzie.
– Może w ogóle nie zajrzeć do skrzynki. Może jej to nawet nie przyjść do głowy.
– Toteż w drzwi wetknę kartkę, że w skrzynce jest list. I będziemy sprawdzać, czy to tam jeszcze jest, czy już nie ma.
– Kartkę ja bym wetknął tak, żeby jej nie było widać – poradził Pawełek po namyśle. – Żeby wyleciała dopiero jak się otworzy drzwi. Inaczej ktoś ją może rąbnąć dla draki.
Janeczka zgodziła się z nim i dokonała stosownych manipulacji. Czas oczekiwania na odpowiedź pani spędzili pracowicie. List do ojca w kwestii breloczków musiał zostać napisany i dostarczony osobie jadącej do Algierii. Czesia należało pilnować. Miedzianko razem ze swoimi podejrzanymi machinacjami niezbyt ich obchodził, ale Fajksata trzeba było koniecznie obejrzeć i na wszelki wypadek zapoznać z nim psa. Metoda czyhania przed domem nie nadawała się do niczego. Wchodziło tam i wychodziło mnóstwo ludzi, nie sposób było odgadnąć, który z nich jest Fajksatem. Nie wiedzieli, jak ów osobnik wygląda, a siedzenie na schodach pod samymi drzwiami niepotrzebnie zwróciłoby uwagę.
– Najlepiej byłoby zwyczajnie zapukać i wejść do niego z czymś – rzekł z zadumie Pawełek. – On może rzadko wychodzi z domu i przez rok się na niego nie trafi. A tak załatwiłoby się od razu.
– Z czym na przykład wejdziesz? – skrytykowała Janeczka. – Zapukasz i zapytasz, czy tu mieszka pan Malinowski?
– Nie, do bani, akurat przypadkiem nie on otworzy drzwi, tylko ktoś inny, jaka żona, albo co. Mówię przecież, że z czymś, co by było do niego. Do pana Fajksata osobiście. Zgubił coś…
– I było podpisane, że to jego, tak?
– Podpisane…! List!
– I skąd weźmiemy ten list? Sam napiszesz?
– Nie, no coś ty! Czekaj, mam pomysł! Zdarza się czasem, że listonosz się pomyli, nie? Wrzuci list do cudzej skrzynki. Temu komuś nie chce się latać po ludziach, albo może akurat wychodzi, bierze taki list i kładzie gdzieś na wierzchu. Na skrzynce, albo wtyka za te różne rzeczy na ścianie. Może to upaść na ziemię. Znalazłem, podniosłem i z grzeczności mu przynoszę po drodze. On mieszka na drugim piętrze, mogę mieszkać na trzecim.
– A jak on zna tych, co tam mieszkają? To po pierwsze…
– Jestem jakiś tam siostrzeniec i przyjechałem do rodziny z Gdańska na dwa dni.
– No dobrze. A po drugie, będziesz czekał na taki omyłkowy list?
– Nie rozśmieszaj mnie – powiedział wzgardliwie Pawełek, wzruszając ramionami. – Znowu mi sztuka, wyjąć list ze skrzynki. Z dwudziestu mogę wyjąć i nikt nic nie zauważy!
– Bardzo dobrze – pochwaliła Janeczka. – W takim razie rozdzielamy się. Jutro zaraz po szkole ja pójdę sprawdzać tę panią, a ty lecisz po list Fajksata. Potem się zastanowimy co dalej, jak już będziesz wiedział, jak on wygląda.
– Jutro akurat on może nie dostać żadnego listu – zastrzegł się Pawełek. – Możliwe, że to potrwa parę dni. Będę sprawdzał codziennie zaraz po szkole.
Wśród tych wszystkich zajęć znaleźli odrobinę czasu na przestudiowanie listy znaczków, dostarczonej przez dziadka. Skonfrontowali ją z katalogiem i wreszcie dokładnie zrozumieli, jak straszliwą stratą było zaginięcie kolekcji pana Franciszka. Przez dłuższą chwilę wzdychali równie ciężko i smutnie jak dziadek.
– Popatrz, takie coś odnaleźć! – zamarzył sobie Pawełek. – Różne mieliśmy zasługi, ale to byłby dopiero sukces, co?
– Ja uważam, że odnajdziemy – zawyrokowała optymistycznie Janeczka.
– E tam. Dziadek szuka tyle lat…
– Ale my szukamy inaczej. Po pierwsze, z psem, a po drugie – no dobrze. Niechby chociaż ćwiartkę tej kolekcji. W ćwiartkę święcie wierzę.
– To byłoby tylko ćwierć sukcesu…
– Lepsze ćwierć, niż nic, nie?
Optymistyczne przeczucia Janeczki jakby zaczęły się sprawdzać. Operacja „Fajksat” powiodła się nadspodziewanie i dała rezultat już po dwóch dniach.
Wbiegając do budynku w alei Wyzwolenia, Pawełek minął wychodzącego listonosza. Ucieszył się i od razu rozkwitł nadzieją. Nie doznał rozczarowania, w skrzynce pana Fajksata znajdował się jakiś list. Pawełek otworzył ją bez najmniejszego trudu jednym ze swoich, od dawna posiadanych wytrychów i wyjął zawiadomienie z banku w małej kopercie. Rozmiar kopertki był wysoce przydatny, pozwalał bowiem uwierzyć, że została upuszczona, małe przedmioty łatwiej się gubi. Dla całkowitego uwiarygodnienia swojej wersji Pawełek położył ją na ziemi i starannie przydepnął. Nie było wprawdzie wielkiego błota, ale ślad przydepnięcia pozostał i nie budził wątpliwości.