– Ja bym zaczął od klubu – poradził Pawełek, zaglądając siostrze przez ramię. – Tam możemy znaleźć wszystkich razem. Tylko nie wiem, czy nam się uda wejść z Chabrem.
– O wprowadzaniu psów nigdzie nie ma ani słowa.
– Ale to jest szkoła!
– No to co? W niedzielę jest klub i szkoła się nie liczy. A Chaber się schowa, nikt go nawet nie zauważy, a za to on ich wywęszy. Ale do niedzieli mamy jeszcze trzy dni, więc ja bym najpierw popatrzyła, co tam jest na tego Bonifacego.
– A Saska Kępa?
– Też trzeba popatrzeć.
– To co. Rozdzielamy się?
Janeczka zastanowiła się i kiwnęła głową.
– No, chyba tak. No tak, oczywiście, uważam, że nie należy niepotrzebnie tracić czasu. Ty pojedziesz na Saską Kępę, a ja na Bonifacego i dwie rzeczy będziemy mieli załatwione…
Janeczka wróciła z penetracji niezadowolona i zirytowana bez granic. Niecierpliwie czekała na brata, wykorzystując czas oczekiwania racjonalnie i twórczo. Ponowne posłużenie się dziadkową lupą, połączone z wnikliwym rozważeniem sprawy, dało doskonały rezultat i kiedy wreszcie pojawił się Pawełek, irytacja i niezadowolenie należały już do przeszłości.
Pawełek wpadł do domu tuż przed samą kolacją, w przeciwieństwie do siostry uszczęśliwiony i pełen satysfakcji. Relację zaczął składać w kuchni przy zmywaniu naczyń, tego dnia bowiem wypadała ich kolej.
– Trafiłem, jak w totolotka! – oznajmił radośnie, stawiając tacę na kuchennym bufecie. – Piekło tam było i szatani, mówię ci, a do tego jeszcze musiałem się migać przed Czesiem, bo on też tam był i oczy mu latały dookoła głowy…
– Nie mów wszystkiego naraz, tylko po kolei! – zażądała gniewnie Janeczka i wstawiła talerze do zlewozmywaka. – Ja to chcę dokładnie zrozumieć.
– Dobra, po kolei. Przyjechałem i od razu z parteru usłyszałem, że tam się coś dzieje. Hałasy było słychać, łomoty różne i gadanie. No więc poszedłem sobie wyżej, tak delikatnie, a wyżej okazało się, że siedzi Czesio i gapi się w dół. Nie zauważył mnie.
– Jakim sposobem?
– A czy ja musiałem tupać i śpiewać? Po cichutku sobie poszedłem, pod ścianą, zobaczyłem na trzecim piętrze najpierw jego nogi, a potem gębę i już dalej się nie pchałem To mieszkanie jest na drugim. Czesio tak się gapił, że świata nie widział i było na co!
– No! – popędziła niecierpliwie Janeczka, bo Pawełek uczynił przerwę na pochwalne fuknięcie. Puściła wodę cienkim strumykiem, żeby nie zagłuszać słów brata,
– Włamali się – zakomunikował z uciechą Pawełek. – Znaczy, tak mi się widzi, że ktoś tam od kogoś wycyganił jakiś klucz, albo sobie dorobił, albo może miał wytrych. I wlazł w dwie osoby. A tam piętro niżej jest ten sąsiad, co to kiedyś grzebał w zamku, pilnuje i chyba ma spółkę z drugimi spadkobiercami, bo doniósł. Wtrącał się i wydziwiał. Jak przyjechałem, to akurat wynosili z tego mieszkania takie coś jakby komodę, przenosili przez drzwi, widziałem w przedpokoju jeszcze jakieś paki i kosz. Przymierzali się do znoszenia tej komody ze schodów i na to nadlecieli ci inni spadkobiercy z adwokatem…
– Skąd wiesz, że z adwokatem?
– Mówili do niego „panie mecenasie”, to niby co on miał być? I zrobiła się Sodoma i Gomora. Awanturowali się, że ho ho i wyzywali się od różnych, ale nie zwyczajnie, tylko bardzo wymyślnie, prawie jak ze słownika wyrazów obcych. A tę komodę wydzierali sobie z rąk, aż wyleciały jej szuflady, a jedna prawie na mnie.
– Bo gdzie ty byłeś?
– Pół piętra niżej. To jest porządny dom i ma kwiatki na schodach, na takich podstawkach z nogami. Schowałem się pod tym, nie bardzo było wygodnie, ale za to nikt na mnie nie zwrócił uwagi. Ta szuflada rąbnęła zaraz obok i prawie była pusta, ale jednak. Zdążyłem pozbierać wszystko, co w niej było, zanim po nią zeszli, bo prawie się pobili i trochę im to czasu zajęło.
Janeczka odwróciła się od zlewozmywaka porzucając szklanki i chlapiąc na podłogę pianą z Ludwika.
– No…?! – wykrzyknęła zachłannie. Pawełek sięgnął do kieszeni i pieczołowicie ułożył na kuchennym stole małą kupkę jakichś śmietków.
– Jak wszystko, to wszystko – rzekł z naciskiem. – Trzy zapałki, jedna wypalona. Dwie pinezki. Takie coś żelaznego, w ogóle nie wiem, co to jest. Papieros, przełamany. Pół koperty. Kawałek filmu, są tu jakieś dwa zdjęcia. I kartka. Pognieciona, ale coś jest na niej napisane.
– Schowaj wszystko z powrotem – poleciła surowo jego siostra, obejrzawszy łup bez dotykania mokrymi rękami. – Zdaje się, że jedyne ważne to będzie ta kartka, chyba że na zdjęciach coś jest. Sprawdzimy spokojnie potem. I mów dalej.
Pawełek obejrzał się, znalazł czystą, plastikową miseczkę i troskliwie zgarnął do niej przedmioty ze stołu.
– Dalej wyrwali sobie w końcu tę komodę z zębów i wnieśli z powrotem do mieszkania. Szuflady też pozbierali. Wszyscy się wepchnęli do środka, zamknęli drzwi i awanturowali się w przedpokoju, ale nie mogłem niczego podsłuchać, bo byłem za daleko. Pod samymi drzwiami podsłuchiwał Czesio i nawet myślałem, żeby mu co zrobić i odsunąć stamtąd, ale wolałem nie. Zresztą i tak nic ciekawego nie wykrzyczeli.
– Skąd wiesz?
– Po Czesiu było widać. Słuchał przy dziurce od klucza jakoś tak beznadziejnie, krzywił się, stękał, ziewał i w końcu zaczął dłubać w nosie. Potem się poderwał i poleciał znów na górę, więc na wszelki wypadek nie czekałem, tylko zmyłem się na dół. I słusznie, bo zaczęli wychodzić. Znaczy nie tak, nie ma co mówić o zaczynaniu, wyszli wszyscy w kupie, nawet się tłoczyli w drzwiach i widać było, że każdy tylko patrzy na drugiego, żeby przypadkiem nie został pół kroku w tyle. Pozamykali drzwi i poszli. Umówili się polubownie na sobotę na po południu.
– Skąd wiesz?
– To akurat podsłuchałem. Ciągle byłem przed nimi, nie zwracali na mnie żadnej uwagi i gadali do siebie. W sobotę po południu mają się zebrać wszyscy razem i porozdzielać jakieś’ rzeczy, a o samo mieszkanie będą się dalej kłócić. Co do rzeczy, też się jeszcze nie pogodzili. Czesio tego nie słyszał, bo był za nimi, kawałek dalej.
– Nie szkodzi. I tak będzie stróżował. Trzeba popatrzeć w sobotę, czy nie wyrzucą czegoś do śmietnika…
– Śmietnika Czesio nie popuści – przerwał Pawełek stanowczo. – Nie mamy szans, chyba że go poszczujemy psem. Trzeba wykombinować coś innego, ale jeszcze nie wiem co.
A co u ciebie?
Sens pytania Janeczka zrozumiała bezbłędnie. Wypłukała ostatni talerz i zakręciła kran.
– Chała najzupełniej dokładna – oznajmiła zimno.
– Jak to? – zdziwił się Pawełek.
– Tak to. W ogóle nie ma takiego adresu. Taki dom nie istnieje.
– Jak to…? A co istnieje?
– Nic. Puste miejsce. Nieużytek. Znalazłam odpowiednią pocztę i spytałam. Nie ma takiego adresu. Pawełek przez chwilę przetrawiał informację.
– To co to ma znaczyć? Wyraźnie było przecież napisane, nie?
– Może nie tak całkiem idealnie wyraźnie… Obejrzałam to jeszcze raz przez różne lupy. Możliwe, że to wcale nie jest trzydzieści, tylko sto trzydzieści. Zupełnie inne miejsce i już nie zdążyłam tam pojechać. Trzeba będzie jutro.
– Jutro mieliśmy iść do tej pani Nachowskiej – przypomniał Pawełek. – Znów się rozdzielamy?