Выбрать главу

– No więc, na moje oko, ten Czesio ma tyle samo lat co Rafał. Ożenienie odpada. Chyba że szuka na zapas, ale mówię ci, że to wyglądało jakoś tak…

Im dłużej Pawełek myślał o niepojętych staraniach Czesia na poczcie, tym głębiej zakorzeniało się w nim przekonanie o tajemnicy. Co prawda Czesio zachowywał się zwyczajnie, nie przepisywał tych adresów ukradkiem i w sekrecie. W skupieniu i z przejęciem, tak, ale nie skrycie, nie usiłował na przykład zasłaniać ani Życia Warszawy, ani zeszytu. A jednak, mimo to… Coś w tym tkwiło…

Wysilił siei spróbował przekazać swoje wrażenia Janeczce. Janeczka pieczołowicie ulokowała kawałek puzzla na właściwym miejscu.

– Idź po Życie Warszawy – rozkazała. Pawełek zerwał się z fotelika i zatrzymał, uczyniwszy jeden krok ku drzwiom.

– Bo co?

– Bo co nam szkodzi sprawdzić. Ja też jestem ciekawa, o co mu chodziło…

Razem z gazetą Pawełek przyniósł książkę telefoniczną. Była wprawdzie o parę lat starsza, ale zmiany w łączności telefonicznej nie następowały w tak szalonym tempie, żeby się miała do niczego nie przydać. Biurko Janeczki zajęte było puzzlem, ulokowali się zatem na tapczanie.

– No dobra, i co teraz? – spytał Pawełek, kiedy już wykonali dokładnie to samo co Czesio na poczcie, tyle że znacznie sprawniej, ponieważ pracowali we dwoje. – Mamy wszystkich. I co?

– Nie wiem – odparła Janeczka, wracając do biurka z puzzlem. – Gdzie ten Czesio mieszka?

– A skąd ja mam to wiedzieć? Do czego nam…?

– Bo przyszło mi do głowy wszystko razem. Po pierwsze, czy on tak codziennie szuka tych nieboszczyków i grzebie w książce telefonicznej. Gdyby mieszkał blisko tamtej poczty, byłoby łatwo sprawdzić, poczatować trochę i już. Ale możliwe, że mieszka gdzie indziej i był tam przypadkiem tylko jeden raz. Po drugie, powinno się zobaczyć, jakie ma mieszkanie, czy im tam ciasno, czy luźno, czy ktoś się ożenił, albo umarł, albo cokolwiek. Po trzecie, uważam, że warto popatrzeć, co się tam dzieje pod tymi adresami i czy on się tam plącze…

– Może sobie dorabiać – przerwał słuchający z uwagą Pawełek. – Jakieś sprzątania, remonty, noszenie ciężkich rzeczy, wyrzucanie śmieci i tak dalej. Sprzedawanie książek, na przykład. Po nieboszczyku. Ciężkie jak tysiąc piorunów.

– Możliwe. Albo jego ojciec robi nagrobki i on ma sprawdzać, czy ten nieboszczyk był bogaty. Albo jeszcze coś innego. Ja bym zaczęła od Czesia. Ilu ich tam jest, tych Wilczaków, w książce telefonicznej?

Pawełek policzył.

– Dziewięciu. I wszyscy gdzieś daleko. Ale on może nie mieć telefonu.

– No więc trzeba na niego poczekać na poczcie. Możesz zacząć od jutra…

– Odpada. Jutro ona jest czynna rano, a po południu dopiero pojutrze.

– No dobrze, więc od pojutrza – zgodziła się Janeczka z lekkim zniecierpliwieniem. – A jutro możemy iść do nieboszczyków.

– Dobra, ale do nieboszczyków trzeba na wszelki wypadek wziąć Chabra, więc nie możemy tam lecieć prosto ze szkoły.

Janeczka obejrzała się. Chaber, ich pies, spał pod drzwiami i na dźwięk swojego imienia otworzył jedno oko. Jego pani kiwnęła głową.

– Pewnie. Jeżeli mamy się czegoś dowiedzieć, bez Chabra nawet próbować nie warto. Nie wiem, czy nie powinien iść z tobą na pocztę.

– Nie, z psami nie wpuszczają. Jak tego Czesia zobaczę, już się od niego nie odczepię, a na psa mógłby zwrócić uwagę. Na pocztę pójdę sam.

– No dobrze, więc jutro… To nawet lepiej, że nie prosto ze szkoły, przynajmniej zostawimy w domu te wszystkie ciężary…

* * *

Około godziny siódmej wieczorem Janeczka przysiadła na murku odgradzającym trawnik od piaskownicy na tyłach budynków przy ulicy Żwirki i Wigury. Dotarli pod czwarty kolejny adres, a wynik penetracji równał się zeru. Mimo racjonalnego ustalenia trasy, odwiedzanie oddalonych od siebie punktów miasta trwało przeraźliwie długo i było nieopisanie męczące, szczególnie, iż w środku tych turystycznych poczynań trafili na godziny szczytu i część trasy przebyli piechotą ze względu na psa. Narażanie go na jazdę zatłoczonym autobusem było absolutnie wykluczone. W odwiedzanych planowo miejscach nie działo się kompletnie nic, drzwi do mieszkań nieżywych osób wyglądały zupełnie zwyczajnie i żadnych odkryć nie udało się dokonać. Nieco rozczarowani i odrobinę zniechęceni dotarli wreszcie tu, na Okęcie. Zadowolony był tylko Chaber, na którym spacer przez pół miasta nie zrobił żadnego wrażenia. Kręcił się i myszkował dookoła swojej pani, z zainteresowaniem obwąchując teren.

Pawełek wolnym krokiem wyszedł z budynku i zbliżył się do siostry.

– Ktoś tam jest w mieszkaniu, bo gra radio i coś słychać – zaraportował. – Z tego wynika, że nie mieszkał sam, jakaś żywa osoba została. Co teraz?

– Teraz musimy zacząć wracać, żeby zdążyć na kolację o jakiejś ludzkiej godzinie – odparła Janeczka. – Ciemno się już zrobiło. Ktoś grzebie w śmietniku.

Pawełek usiadł na murku obok niej.

– Głodny jestem potwornie. W dalszym ciągu nic z tego nie wiemy. Może powinno się dzwonić do drzwi i zaglądać do środka?

– Nie wiem. Uważam, że trzeba się zastanowić…

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, obserwując kręcącego się wokół psa. Słońce zaszło już dawno, mrok zapadł, w oknach paliły się światła. Chaber to pojawiał się w jaśniejszych miejscach, to znikał w cieniu. Ludzie przechodzili dość rzadko, chwile największego ruchu już minęły.

Pawełek nagle jakby się przecknął.

– Co mówiłaś? – spytał z lekką niechęcią. – W jakim śmietniku?

Janeczka gestem brody wskazała obrośniętą dzikim winem ażurową ściankę, odgradzającą pojemniki ze śmieciami.

– W tamtym, tam. Przyszedł z ulicy i nic nie niósł. Wlazł do środka i grzebie.

– Obszarpany?

– Właśnie nie. Całkiem normalnie wyglądał. I nie pijak. Pawełek poczuł cień zainteresowania.

– Okropnie to wszystko męczące! – westchnął, nie odrywając oczu od ukrytego w zieleni śmietnika. – Czy oni nie mogliby poumierać w jednej okolicy? A nie tak, w Śródmieściu, na Żoliborzu, na Mokotowie, na Okęciu… Dobrze chociaż, że nie na Pradze.

Ze śmietnika, przez ażurową ściankę i osłonę z dzikiego wina przebłyskiwało światło.

– Ma latarkę – zauważyła Janeczka.

W Pawełku nieznacznie drgnęła chęć sprawdzenia, czego ten tam jakiś z latarką szuka w śmietniku. Zmęczenie hamowało rozrost chęci. Światełko za ażurową ścianką zgasło, zza zieleni wyszedł jakiś człowiek i skierował się ku ulicy. Padł na niego blask z parterowego okna. Pawełek poderwał się na równe nogi.

– Ty, to on! – syknął zduszonym głosem.

– Jaki on?

– Czesio!

– Achchch…!

W jednym mgnieniu oka na Janeczkę spłynęło olśnienie. Zerwała się również.

– Chaber, tu…! To Czesio, piesku… Idziemy za nim! Chaber, to jest Czesio, szukaj Czesia! Pilnuj Czesia! Pawełek miotnął się w stronę ulicy i z powrotem.

– Czekaj, ten śmietnik…!

– Śmietnik na nic, tam ciemno. Nie mamy latarki.

– Mam zapałki!

– Czesio ważniejszy!

– Chaber…

– Przecież sam z nim nie pojedzie! Miasto śmierdzi!

– Do licha…! No nic, jeszcze tu wrócimy…

Rozumieli się doskonale. Należało równocześnie śledzić Czesia i sprawdzić, co robił w śmietniku, jedno przeszkadzało drugiemu. Chaber jak zwykle, zareagował bezbłędnie, na pierwszy rozkaz Janeczki poszedł za Czesiem, obwąchał ślady jego butów, zbliżył się, powęszył tuż za nim i obejrzał się na panią. Wiadomo było, że już go nie zgubi, chyba że Czesio wsiądzie do jakiegoś pojazdu. Na to nawet pies nie mógł nic poradzić, trzeba go było wspomóc. Pawełek wahał się jeszcze przez sekundę.