Выбрать главу

– Toteż właśnie. Nie podoba mi się, że go nie ma. Może oni się umówili na ósmą wieczór i będziemy tu siedzieli jak półgłówki przez cały dzień.

– No i cóż takiego, pogoda ładna, a prowiant mamy. Nic nie poradzę, siła wyższa.

Janeczka westchnęła i spróbowała pogodzić się z sytuacją. Pogoda, jak na jesień, istotnie była prześliczna, słoneczna i bezwietrzna. Skwerek przed wejściem do pilnowanego budynku zawierał w sobie liczne ławki, trzepaki i murki, było na czym siedzieć. Z irytującym czekaniem nie łączyły się przynajmniej żadne uciążliwości.

Rozejrzała się uważniej i zastanowiła.

– Nie wiem, czy dobrze robimy – powiedziała z lekkim wahaniem. – Znów będzie to samo.

– Jakie to samo?

– Jak poprzednio. Czesio bliżej, a my dalej. Przyleci i od razu pójdzie wyżej na te schody. W kwiatkach się razem nie zmieścimy, a z góry lepiej widać.

– No to go przecież nie zepchniemy…!

– Głupi jesteś. Ja myślę, co zrobić, żeby było odwrotnie. My w lepszym miejscu, a on w gorszym… Pawełek wpadł na pomysł od razu.

– Możemy lecieć wyżej, jak tylko Chaber powie, że idzie. Jakby się też pchał do góry, namówimy Chabra, żeby zawarczał. Czesio pomyśli, że tam jest pies…

– Nawet dosyć słusznie pomyśli.

– … i nie będzie się upierał. Może się nie bać, ale pomyśli, że pies narobi hałasu, więc da spokój i zostanie na dole. Janeczka przez chwilę rozważała następną kwestię.

– Nie wiem jeszcze, co tu zrobić, żeby zobaczyć, czy tam są znaczki…

– Powinny być! Bez powodu Czesio tu nie lata!

– … i kto je weźmie, jak się podzielą wszystkim. Żeby było wiadomo, z kim potem gadać. Niekoniecznie my, może gadać dziadek, ale musimy mieć pewność. Poza tym oni mogą je rozdzielić, każdemu trochę. Nie wiem, co jeszcze mogą. Same zmartwienia.

– Z góry, w każdym razie, zobaczy się najwięcej. Klasery są ciężkie, może ktoś się będzie uginał…

Przez dłuższą chwilę zastanawiali się nad rozwiązaniem tych wszystkich, wysoce kłopotliwych problemów. Zadanie wcale nie było łatwe i uzyskanie pożądanej wiedzy nie zapowiadało się różowo.

– Najgorsze właściwie jest to, że nie wiemy, jak oni się nazywają – zaopiniował Pawełek z niezadowoleniem po kolejnej chwili milczenia. – Nie wiemy, gdzie mieszkają i pojęcia nie mam, jak ich potem dopaść.

– To będzie można załatwić z sąsiadem – odparła Janeczka. – Mam nawet pomysł, z tym, że nie od razu. Po przeczekaniu. A tymczasem, jeżeli ktoś z nich przyjdzie piechotą, spróbujemy go wyśledzić.

– Ejże! A jeśli samochodem, to numer! Byle nie taksówką!

– Martwi mnie ciągle, że Czesia nie ma. Ta ławka trochę twarda.

– No dobra, może są umówieni na trochę później. I tak cieszmy się, że nie musimy siedzieć na schodach, niewygodnie i cały dom by nas zobaczył. A tak, proszę, możemy lecieć w ostatniej chwili, jak Chaber powie o Czesiu…

Zaprogramowany na Czesia pies obiegał skwerek bez pośpiechu, wąchając wszystko po drodze. Wiadomo było, że przeciwnika wyczuje z daleka i poinformuje o nim natychmiast. Obserwowali go przez jakiś czas z uczuciem zbliżonym do nabożnego uwielbienia.

Pawełek odwrócił wreszcie wzrok od Chabra i spojrzał w stronę dojazdowej uliczki za śmietnikiem.

– Rany kota, są…! – wrzasnął zduszonym głosem, zrywając się z miejsca.

Janeczka wzdrygnęła się gwałtownie i poderwała również.

– Jak to…? A Czesio…?

Za śmietnikiem stał wiśniowy duży fiat, z którego wysiadały jakieś osoby. Zasłaniał je nieco gęsty krzak i betonowa ścianka. Pawełek przemknął się z drugiej strony i po chwili wrócił.

– Są! To oni! Poznaję dwie sztuki, tego trzeciego tu przedtem nie było. Nie wiem gdzie Czesio, też nie rozumiem, dlaczego go tu nie ma, ale to lepiej. Idziemy na górę?

Janeczka usiadła z powrotem na ławce.

– Nie, jeszcze nie. Powinno ich być więcej, nie? Nie mogą tam wejść inaczej, jak tylko razem, sam mówiłeś. Poczekamy na wszystkich.

– I jak potem wejdziemy?

– Zwyczajnie po schodach. Chyba po schodach wolno chodzić? Będą myśleli, że idziemy gdzieś na górę, to co ich obchodzi.

– Czekaj, sprawdzę numer tego samochodu…

Trzy osoby wysiadły wreszcie i wolnym krokiem zbliżyły się do budynku. Jedna starsza pani i dwóch znacznie od niej młodszych panów, jeden z nich w okularach, a drugi z niewielką bródką. Weszli do środka, ale po chwili pan w okularach wyszedł, zatrzymał się przed drzwiami, zapalił papierosa i rozejrzał się dookoła.

– Czeka na resztę – stwierdził Pawełek. – Siedźmy spokojnie, nie potrzeba, żeby na nas zwracał uwagę. Nie widziałem go tu przedtem, byli tylko tamci dwoje.

– On mi się nie podoba – zakomunikowała Janeczka.

– Bo co?

– Nie wiem. Wydaje mi się podejrzany.

– W jakim sensie?

– Mówię przecież, że nie wiem! Muszę się nad tym zastanowić…

Nie umiejąc sensownie sprecyzować swoich doznań, Janeczka wyraźnie czuła, że z tym panem jest coś nie w porządku. Wyszedł i czeka, niby nic, zapalił papierosa, tamci państwo siedzą może na schodach, albo u tego sąsiada, sąsiad może być niepalący, więc ten pan z papierosem wyszedł na zewnątrz. Normalna sprawa. W dodatku ma uzasadnienie, czeka na pozostałych… Ale jednak czeka jakoś nie tak, nie patrzy na ulicę, tylko rozgląda się wokół, jakby ukradkiem… Jakby chciał udawać, że nic podobnego, wcale na nikogo nie czeka, chociaż przecież właśnie do czekania na resztę spadkobierców ma pełne prawo…

Podzieliła się swoimi wrażeniami z Pawełkiem w sposób dość niejasny i chaotyczny. Pawełek zgodził się z nią bez wahania.

– Niech go Chaber obwącha! – zażądał stanowczo. – Na wszelki wypadek.

– W takim razie musimy go jakoś nazwać, bo coś trzeba powiedzieć psu.

– Ma okulary. Okularnik!

Następne dziesięć minut zostało poświęcone tresurze. Chaber powinien obwąchać i zapamiętać Okularnika dyplomatycznie, żeby nie zwrócić na siebie jego uwagi. Trudno było oczekiwać, że obwąchiwany nie zauważy dużego, rudobrązowego, lśniącego psa, jedyną metodą zatem pozostało wzięcie byka za rogi.

Rozglądający się nieznacznie dookoła Okularnik ujrzał nagle obok jasnowłosego, zakłopotanego chłopca. Chłopiec ukłonił się.

– Przepraszam pana bardzo, czy może mi pan powiedzieć, która teraz jest godzina? – spytał grzecznie. Okularnik spojrzał na zegarek.

– Pięć po pierwszej.

Chłopiec podziękował i spojrzał na swój zegarek. Wskazywała wpół do dwunastej.

– Stanął, czy co? – mruknął z troską i zaczął go nastawiać. Potem ukłonił się jeszcze raz i odbiegł.

Mimo woli Okularnik obserwował jego manipulacje z zegarkiem, jakieś dziwaczne i wyjątkowo niezręczne i prawie przeoczył dużego, brązowego psa, kręcącego się pod nogami. Pawełek zrobił, co mógł, żeby zająć rozmówcę. Pouczenie Chabra wzięła na siebie Janeczka.

Ledwie obaj zdążyli wrócić do niej nieco okrężną drogą, nadjechała taksówka. Wysiadły z niej trzy osoby, tym razem dwie panie i jeden pan, wszyscy dość wiekowi. Zatrzymali się na chwilę, witając z Okularnikiem, po czym weszli do środka.

– To jest adwokat – poinformował Pawełek.

– Ten co teraz przyjechał?

– Tak. To do niego gadali „panie mecenasie”.

– I co? To już wszyscy?

– Nie wiem. Chyba nie…

W tym momencie podjechał mały fiat i wysiadło z niego jeszcze dwóch panów, jeden starszy, a drugi znacznie młodszy. Z Okularnikiem przywitali się dość sztywno. Weszli do domu już wszyscy razem, z tym, że Okularnik puścił ich przodem, wchodził ostatni i jeszcze oglądał się za siebie, przepatrując skwerek.