Dziadek był u siebie i nie musiał sięgać do żadnych notatek.
– Pan Korczyński – powiedział od razu, z westchnieniem – Klemens Korczyński. Zapamiętałem go na zawsze.
– A ci jego krewni? – spytała Janeczka po chwili, nieco rozczarowana, bo już nastawiła się na to, że padnie jakieś znajome nazwisko. – Ci podejrzani. Napisał, jak się nazywali?
– Nie, no skąd! Przecież bym do nich dotarł od razu! Ale wiem, że siostra tego pana Korczyńskiego, zamężna oczywiście, nazywała się Barańska. Trafiłem na nią przy tych wszystkich poszukiwaniach dopiero po paru latach i to zupełnym przypadkiem. Ale też niczego nie zdołałem się dowiedzieć, chociaż…
Dziadek urwał i zajął się fajką. Przez dłuższą chwilę panowało milczenie, bo Janeczka i Pawełek nie byli w stanie się odezwać. Wszystko zgadzało im się po prostu za dobrze, odkrycia waliły się istną Niagarą, tyle że były trochę może pogmatwane, a trochę niepewne.
– A ta pani Barańska – zaczęła ostrożnie Janeczka. – Ona miała może jakiegoś syna, albo co…? Dziadek zgasił zapałkę.
– Nie. Miała córkę. Miała także innych krewnych i powinowatych, a ja miałem różne liczne podejrzenia, być może niesłuszne. Nie chciałbym krzywdzić niewinnych ludzi, ani też wprowadzać niepotrzebnego zamętu w wasze głowy. Widzę przecież, że was to zajmuje i uważam, że przesadzacie. Tyle lat… Dajcie temu spokój.
– Dobra – zgodził się Pawełek. – Ale jakby co…
– Jakby co? – zainteresował się dziadek podejrzliwie.
– Jakby się nam przypadkiem udało spotkać osobę, która coś o tym wszystkim wie – powiedziała Janeczka dość zagadkowo. – Albo coś w tym rodzaju. To wtedy przypomnisz sobie więcej i powiesz nam ze szczegółami?
Dziadek w zamyśleniu pykał fajką.
– Gdyby ta cała sprawa odżyła, w co nie wierzę – rzekł wreszcie – gdyby się znalazł ktoś, kto ma znaczki pana Franciszka, albo wie o ich posiadaczu… W co też mi trudno uwierzyć… To wtedy wy mi powiecie wszystko ze szczegółami, a ja już resztę załatwię…
Napisu, wzbraniającego wstępu psom, w klubie filatelistycznym nie było nigdzie, na wszelki wypadek jednakże Janeczka wolała uniknąć przesadnych manifestacji. Zabrała ze sobą wielką, pustą torbę, która doskonale odegrała rolę osłony. Pawełek bardzo długo płacił za dwie osoby, Chaber zaś, w towarzystwie swojej pani i torby niezauważalnie przemknął się na górę. Dalej już sprawa była prosta, korytarzyki na każdym piętrze, różne kąty, stoły i krzesła stwarzały niezliczoną ilość kryjówek dla psa.
– Niech poleży byle gdzie, dopóki któregoś z nich nie znajdziemy – zaproponował Pawełek. – Potem się zastanowimy co dalej.
Janeczka westchnęła z żalem.
– Szkoda. Byłoby lepiej zostawić go w wejściu i kazać czekać na wszystkich po kolei. Przyleciałby i powiedział. A tak, to musimy sami latać.
– Nie.
– Co nie.
– Mówię, że nie tak. Jedno z nas niech lata, a drugie posiedzi przy schodach nad kasą. Tamtędy muszą przejść, nie ma siły inaczej. Możemy się zamieniać. Jak chcesz, to najpierw ty posiedź, a ja polatam.
– Dobrze, tylko powoli. Żeby nikt nie zwrócił uwagi.
Jako pierwszy, zaledwie w kwadrans później, pojawił się Czesio. Stefek miał przykazane pofolgować mu w dniu dzisiejszym i nie przeszkadzać w odwiedzaniu klubu. Sadził po schodach wielkimi susami i nie zmniejszając tempa znikł w głębi dużej sali. Leżący pod stołem przy samej ścianie Chaber powęszył odrobinę i lekko poruszył ogonem. Zaraz potem znów udowodnił, że jego psia pamięć funkcjonuje bezbłędnie, wcześniej od Janeczki bowiem zauważył pana Fajksata. Pan Fajksat wchodził na górę z jakimś drugim panem, wielkim i grubym, który zasłaniał go zupełnie i Janeczka zwróciła na niego uwagę dopiero, kiedy pies cichutko pisnął.
– Kochany pieseczek, moje złoto – wyszeptała z czułością, schylając się pod stół. – Masz rację, to pan Fajksat. Fajksat. Fajksat…
Siedziała nadal na swoim krześle, wsparta łokciami o blat stołu, coraz bardziej zniecierpliwiona i niepewna, czy Pawełek ich zauważy i dopilnuje. Pomyślała, że źle zrobili. Powinni byli czekać tu obydwoje i dopiero później, po przybyciu podejrzanych, rozdzielić się i pójść za nimi. Sam Pawełek nie rozedrze się przecież na sztuki…
Wytrzymała jeszcze trzy minuty.
– Waruj tu, piesku! – szepnęła pod stół. – I czekaj!
Gwałtownie zerwała się z krzesła, zreflektowała się od razu i wolnym krokiem podążyła do dużej sali, gdzie kłębił się już tłum ludzi. Na stołach leżały pootwierane klasery i ciągnęło ją do przepięknych znaczków, ale musiała przecież znaleźć Pawełka. Jednym okiem łypiąc na kolorowe karty, drugim usiłowała penetrować ludzki gąszcz. Zaniepokoiła ją nagle myśl, że Pawełek może być właśnie piętro wyżej, iść w przeciwnym kierunku i zejść na dół innymi schodami, ale miała nadzieję, że, nie znalazłszy jej obok Chabra, przynajmniej przez chwilę zaczeka. Przeszła przez sale, zajrzała do sąsiedniego pomieszczenia i weszła na górę.
Dokładnie w tym samym momencie Pawełek, który istotnie zszedł drugimi schodami, nie znalazł siostry na posterunku. Zajrzał pod stół, stwierdził, że pies leży, wyprostował się i nagle zobaczył Okularnika. Okularnik wszedł na schody, zatrzymał się i spoglądał na zatłoczoną salę, odwrócony do Pawełka tyłem.
W ciągu jednej sekundy Pawełek zdążył ucieszyć się, że Okularnik go nie widzi, pożałować, że nie ma peruki i ciemnych okularów i podjąć decyzję. Oczekiwanie na Janeczkę nawet mu do głowy nie przyszło. Okularnik poruszył się i wkroczył w głąb sali, a Pawełek bez wahania podążył za nim.
Janeczka wróciła do psa, nie znalazłszy brata. Zajrzała pod stół. Chaber pisnął cichutko i radośnie, uniósł głowę i zamachał ogonem.
– Był Pawełek! – zgadła jego pani. Chaber poklepał ogonem w podłogę, całym sobą okazując rozradowanie.
– I dlaczego nie poczekał? – spytała Janeczka surowo.
Pies, wyjątkowo, nie potrafił udzielić jej jasnej odpowiedzi. Janeczka skupiła się i zastanowiła intensywniej. Z troską pomyślała, że właściwie postąpili zupełnie idiotycznie, przez te dwie klatki schodowe, dwa piętra i dwa wejścia do każdej z sal mogą się tu szukać do skończenia świata. I tak samo mogą szukać swoich wszystkich podejrzanych, nie trafiając na żadnego. Należało zrobić zupełnie inaczej i teraz już wiedziała jak.
Zrezygnowała z konspiracji i zajrzała znów pod stół.
– Chaber, Pawełek! – powiedziała stanowczo. – Prowadź do Pawełka! I kryj się!
Jednym płynnym ruchem pies wysunął się spod stołu i prześlizgując się zręcznie między ludzkimi nogami ruszył trasą, którą Pawełek przemierzył przed kilkoma minutami. Janeczka ruszyła za nim.
Przed Pawełkiem szedł Okularnik. Przesuwał się powoli, zatrzymując się przy stołach tak, jakby oglądał rozłożone na nich klasery i znaczki, Pawełek zauważył jednak, że wcale na znaczki nie patrzy. Zatrzymuje się, owszem, nawet pochyla głowę, ale wzrokiem omija stoły i pilnie penetruje kręcących się po sali ludzi, chwilami nawet oglądając się do tyłu. Te chwile oglądania stanowiły niebezpieczeństwo. Sunąc za nim jak cień, Pawełek starannie wybierał sobie co grubsze i okazalsze osoby i co gęstsze grupy, żeby w razie potrzeby móc się ukryć za nimi.
Na końcu sali, skręcając powoli w stronę sąsiedniego pokoju, Okularnik zetknął się nagle z panem Fajksatem. Pawełek patrzył pilnie, usiłując nawet nie mrugać. Minęli się obaj bez żadnej reakcji, nie spoglądając sobie w oczy, nie zwracając na siebie wzajemnie żadnej uwagi. Obcy ludzie. Pawełek już ruszył za Okularnikiem do sąsiedniego pokoju, kiedy nagle coś dotknęło jego nogi.
Okularnik lazł ślamazarnie, Janeczka z Chabrem nadrobili zatem z łatwością te kilka minut opóźnienia. Puknąwszy nosem Pawełka, Chaber błyskawicznie znikł pod najbliższym krzesłem. Janeczka dotarła do brata.