Выбрать главу

– Leć za nim, a ja tu spojrzę. Zaraz was dogonię…

Janeczka ruszyła za psem. Chaber, przyzwyczajony do tego rodzaju polowania, przestał się oglądać, lekkim truchtem dążył za Czesiem. Czesio opuścił zaplecze budynków i poszedł w kierunku Żwirki i Wigury. Zatrzymał się przed czerwonym światłem.

Zanim dotarli do przystanku autobusowego po drugiej stronie ulicy, Pawełek zdążył do nich dołączyć. Czesio zatrzymał się na przystanku, najwidoczniej zamierzał czekać na autobus. Mieli chwilę wytchnienia.

– Śmietnik jak śmietnik – powiedział Pawełek. – Pojęcia nie mam, czego mógł tam szukać…

– Ja wiem – przerwała Janeczka. – Już zgadłam, o co mu chodzi, teraz musimy sprawdzić, gdzie mieszka.

– O co?

– O rzeczy po nieboszczykach. To co ludzie wyrzucają, jak ktoś umrze. Szuka tego. Rupiecie, książki, albo coś innego, jeszcze nie wiem dokładnie… Pojedziemy za nim.

– Nie zdążymy na kolację.

– Która godzina? Dziesięć po siódmej? Zdążymy, w ostateczności dośledzimy go do połowy drogi. Półgłówek, nie mógł się pokazać trochę wcześniej?!

Kolacja w domu państwa Chabrowiczów była jedynym posiłkiem, na który należało zdążyć koniecznie. Śniadanie jadło się w pośpiechu, obiad wypadał każdemu o innej porze, a czasem także w różnych miejscach, kolacja natomiast była ustabilizowana i matka stanowczo życzyła sobie widywać przy niej swoje dzieci. Spóźnienie się bez istotnego powodu i bez uprzedniego zawiadomienia nie wchodziło w rachubę.

Czesio wsiadł do autobusu 172, rodzeństwo wsiadło za nim. Autobus był doskonały, dojeżdżali nim w pobliże domu, ale nie wiadomo było, jakie są zamiary przeciwnika. W napięciu czekali, co zrobi.

Czesio wysiadł na Odyńca. Wysiedli również. Czesio skręcił w jedną z małych, bocznych uliczek, a zaraz potem w drugą.

– Byliśmy tutaj – zauważył Pawełek. – To jest ten pierwszy nieboszczyk.

– Głowę daję, że pójdzie grzebać w śmietniku – odparła półgłosem Janeczka.

Czesio nie zawiódł jej oczekiwań. Ukryci w możliwie najciemniejszym miejscu, przytrzymując przy sobie psa, przyglądali się, jak wśród zasobników ze śmieciami błyskało światło latarki. Czesio spenetrował śmietnik porządnie i rzetelnie, po czym wrócił na Odyńca i znów zatrzymał się na przystanku.

– Rany, do domu mamy stąd pięć minut! – westchnął Pawełek z rozgoryczeniem.

– Przynajmniej zobaczymy, gdzie wysiądzie – pocieszyła go Janeczka.

Kolejnym autobusem 172 Czesio dojechał aż do Sobieskiego, wysiadł i wolnym krokiem udał się w stronę zamkniętej poczty. Gdyby szedł szybciej, niewątpliwie udaliby się za nim, ale wlókł się tak niemrawo, że do żadnego celu nie miał prawa dotrzeć wcześniej niż za pół godziny. Porzucili go zatem i przybyli do domu punktualnie.

– Więc chyba mieszka gdzieś tam w okolicy – zawyrokował Pawełek. – Możliwe, że jutro pójdzie na pocztę i wtedy go dopadnę. Poza tym mój kumpel też tam mieszka i może go zna przypadkiem. Dużo nie wiemy, ale zawsze coś.

– Przeciwnie, wiemy bardzo dużo – skorygowała Janeczka. – I dopiero teraz naprawdę zaczynani być ciekawa. Muszę wiedzieć, czego on szuka po tych śmietnikach, wszędzie tam, gdzie ktoś umarł, i rób sobie, co chcesz, aleja pęknę, jeżeli tego nie odkryję!

– W porządku, mogę też pęknąć – zgodził się od razu Pawełek. – Lekcje będę odrabiał w szkole, bo potem mi nie starczy czasu. I zaraz rano kupuję Życie Warszawy…

* * *

Tłok na poczcie pozwalał spędzić tam dowolną ilość godzin bez zwracania na siebie czyjejkolwiek uwagi. Czesio pojawił się o piątej po południu, akurat kiedy Janeczka i Pawełek rozważali sprawę podzielenia się obowiązkami, żeby nie marnować czasu podwójnie. Spędził nad książką telefoniczną mniej więcej piętnaście minut i wyszedł.

– Co jest? – zaniepokoił się Pawełek. – Gdzie go znowu niesie? Przecież mieszka gdzieś tutaj?

– Jeżeli wsiądzie do autobusu, nie wiem co zrobić powiedziała Janeczka z troską. – Dla Chabra jest jeszcze za duży tłok.

– Pojadę za nim sam, a ty tu zaczekasz. On może wrócić, a jakbym go zgubił, albo co, to też wrócę.

– Ale tylko do wpół do ósmej. Potem jadę do domu…

Czesio zrobił im głupi dowcip, wsiadł do autobusu 193, Pawełek wsiadł za nim i obaj zniknęli Janeczce z oczu. Westchnęła ciężko i zastanowiła się, jak spędzić ten cały, nie wiadomo jak długi okres oczekiwania, żeby nie było to takie zupełnie beznadziejne marnotrawstwo. Nie miała nic do załatwienia w tej okolicy, nie mieszkał tu nikt znajomy, nikt także ostatnio nie umarł. Nie mogła oddalać się zbytnio, żeby nie przeoczyć powrotu Czesia i Pawełka. Jedynym miejscem, jakie ewentualnie mogłaby odwiedzić, był sklep papierniczy na rogu Sieleckiej i Nowotarskiej, droga do niego nie zajęłaby więcej niż dziesięć minut. Powoli ruszyła w tamtym kierunku, na skróty, przez zieleńce pomiędzy domami.

Śmietniki ciągnęły jej wzrok jak magnes. Nie zależało jej tak bardzo na tym papierniczym sklepie, nie śpieszyła się do niego, skrupulatnie zatem oglądała napotykane po drodze betonowe lub ceglane budyneczki z zasobnikami. Widok wnętrza nie był pociągający, a woń każdego zdecydowanie odrzucała. Nikłą pociechę stanowił Chaber, węszący w nich gorliwie i z wyraźnym upodobaniem i Janeczka pomyślała filozoficznie, że niech przynajmniej pies ma jakąś przyjemność.

Była już blisko Sieleckiej, kiedy minęła ją idąca szybszym krokiem pani. Pani wyszła, z któregoś z sąsiednich domów i zmierzała ku śmietnikowi, niosąc ogromny i skomplikowany bagaż. Na ramieniu miała zawieszoną dużą, skórzaną torebkę, w rękach trzymała kilka toreb foliowych i naręcz łachmanów, a pod pachą ściskała coś, co wyglądało jak wielkie, płaskie pudło. Zatrzymała się na progu śmietnika i zawahała. Widać było, że przynajmniej połowę tych wszystkich rzeczy zamierza wyrzucić, ale nie wie jak to zrobić, bo ręce ma kompletnie unieruchomione. Spróbowała wepchnąć jedną torbę do najbliższego zasobnika, potrącony zasobnik zamknął się z głośnym szczęknięciem, uczyniła wysiłek, żeby go otworzyć i płaskie pudło wypadło jej spod pachy. Bezradnie spojrzała pod nogi, obejrzała się i jej wzrok padł na Janeczkę.

– Dziewczynko – powiedziała żałośnie. – Przepraszam cię, czy mogłabyś mi pomóc?

Janeczka była już blisko. Doskonale odgadła, że pani nie da sobie rady, jeżeli nie zdecyduje się wyrzucić wszystkiego z własną torebką włącznie. Torebka na długim pasku osunęła jej się z ramienia i balansując na łokciu, przeszkadzała jeszcze bardziej. Janeczka podbiegła i otworzyła zasobnik.

– Proszę bardzo – zgodziła się uczynnię. – Które…? Pani usiłowała wypuścić z dłoni właściwą torbę, nie gubiąc pozostałych.

– Nie, weź najpierw to… Tak, teraz zamieńmy… Czekaj, teraz tylko to mi potrzymaj…

– To przecież szkło – zwróciła uwagę Janeczka. – Nie wyrzuca pani?

– Nie, to butelki po śmietanie, idę z tym do sklepu. Chyba wzięłam za dużo na raz… No, wreszcie!

Cofnęła się i wlazła na swoje pudło. Janeczka spojrzała w dół.

Nie było to pudło, tylko zwłoki bardzo starej, niezbyt dużej, tekturowej walizki. Jednego zamka nie miała wcale, drugi puścił przy upadku i wieko odskoczyło. Ze środka wysypał się olbrzymi stos listów.

– To przecież listy! – zdumiała się Janeczka – Pani to wyrzuca?

– Tak, to nie moje. Zostały po osobie, która już dawno nie żyje. Właściwie powinnam je spalić, ale nie mam jak. Nie spalę ich przecież na gazowej kuchence! Mam nadzieję, że śmieciarze je zniszczą.