Выбрать главу

– Na razie nic nie zamierzamy. Chcemy osobiście poznać panią Nachowską i potem się dopiero zastanowić. Poznawanie porządnych osób nie jest niebezpieczne…

* * *

Pani Nachowską mieszkała w przedwojennym domu na Wilczej, na trzecim piętrze. Winda działała. Majestatycznie popłynęła ku górze i zatrzymała się z gwałtownym, niespodziewanym podskokiem.

Zadzwonili do wysokich, dwuskrzydłowych, oszklonych na górze drzwi.

– Może jednak trzeba było przedtem się z nią umówić – zauważył krytycznie Pawełek, kiedy dzwonili trzeci raz. – Nikogo nie ma w tym domu.

– Może i trzeba było, ale jak nie działa, to co ci poradzę? – odparła gniewnie Janeczka. – Pomyłka i pomyłka, a jak nie pomyłka, to albo pralnia, albo urząd.

– Spróbujmy jeszcze… – zaczął Pawełek i nie dokończył. Wysokie, wąskie skrzydło drzwi otworzyło się nagle do połowy i pojawiła się jakaś pani, widoczna w trzech czwartych.

– My do pani Nachowskiej – powiedziała pośpiesznie Janeczka, grzecznie dygając.

– To ja- odparła pani. – Słucham?

Była szczupła, szpakowata, średniego wzrostu, miała miłą twarz, bardzo bladą i niebieskie oczy o jakimś dziwnym wyrazie. Zadała krótkie pytanie i mocno zacisnęła usta. Janeczka doznała wrażenia, że trzeba szybko przystąpić do rzeczy, bo inaczej pani Nachowska znów zamknie te drzwi i drugi raz ich nie otworzy.

– Roman Chabrowicz, ekspert filatelistyczny. Pani go zna, to jest nasz dziadek. My też się nazywamy Chabrowicz. Chcieliśmy panią poprosić… To znaczy, porozmawiać…

– O znaczkach – wtrącił Pawełek.

Pani uczyniła głową maleńki ruch, drgnięcie, jakby się chciała obejrzeć i przemocą powstrzymała tę chęć. Odrobinę przymknęła drzwi.

– Idźcie stąd – szepnęła tak cicho, że prawie nie było słychać, po czym dodała głośniej. – Przykro mi, proszę powiedzieć panu Chabrowiczowi, że ja się już tym nie zajmuję…

– Nie – przerwała Janeczka, niepewna, czy nie doznała złudzenia. – To nie dziadek, to my. Chodzi nam o pana Borowińskiego…

Pani Nachowska jakby się lekko żachnęła.

– Nie znam. Państwo wybaczą. Jestem zajęta… Jestem chora. Już się nie zajmuję znaczkami.

Równocześnie poruszyła się, wyjęła zza drugiego skrzydła drzwi prawą rękę i położyła palec na ustach. Dłonią wykonała szybki gest, odpędzający ich stamtąd i znów dotknęła ust palcem.

– Pomyłka – powiedziała głośno. – Przepraszam bardzo, ale to już nie do mnie. Żegnam państwa.

Po czym zamknęła drzwi.

Rodzeństwo trwało w bezruchu jak skamieniałe. Po dłuższej chwili Pawełek cofnął wyciągniętą szyję, bo zaczynała mu drętwieć.

– Tam ktoś był – zaraportował półgłosem – za nią w tym przedpokoju.

Janeczka poruszyła się również.

– W dalszym ciągu jest, bo przecież nie wyparował – mruknęła i skierowała się ku windzie. – Zobaczyłeś, kto?

– A skąd. Ledwo kawalątko człowieka. Ty, co to wszystko miało znaczyć? Ona chyba faktycznie jest chora?

Janeczka przez dwie sekundy milczała. Przekręciła gałkę u drzwi.

– Ona jest śmiertelnie przerażona. Boi się zupełnie potwornie.

Weszli do windy. Pawełek przycisnął guzik parteru.

– Myślisz…?

– No co ty, ślepy jesteś, czy co? – zdenerwowała się Janeczka. – Widać jej było na twarzy. I w oczach. W pierwszej chwili jeszcze się nie połapałam, ale zaraz potem owszem. Ktoś jej robi coś złego, albo dostała jakieś okropne wiadomości…

Pawełek zirytował się natychmiast.

– To gdzie nas niesie, co ty uważasz, że ja tak sobie stąd pójdę i nic? A chała! Może ją napadli! Jazda do góry, ale już!

Winda z energicznym podskokiem zatrzymała się na parterze. Pawełek nie zwlekając, przycisnął guzik czwartego piętra.

– Napadli nie, powiedziałaby „milicja”, albo „ratunku” – zaprzeczyła równocześnie Janeczka, coraz bardziej zdenerwowana. – To jest coś innego…

– No to chyba trzeba zobaczyć, co!

– Ale nie z góry! Może trzeba będzie za kimś pójść! Z dołu!

– Kurczę piekielne… – mruknął Pawełek. Przeczekał potężny podskok na czwartym piętrze i przycisnął guzik parteru.

Na parterze od dłuższej chwili czekał na windę pan Dominik Lewandowski, młody człowiek, świeżo po studiach, piszący właśnie pracę doktorską na temat psychologii dziecka. Winda była oszklona. Pan Dominik zdążył dostrzec w środku dwoje dzieci, wyglądających inteligentnie i kulturalnie, jeżdżących tam i z powrotem bez najmniejszej przyjemności. Złośliwości również nie było w nich widać. Zaintrygowało go to niezmiernie i wręcz ucieszył się z okazji zdobycia jakichś dodatkowych materiałów do swojej pracy. Postanowił dyplomatycznie zaczepić te dzieci, o ile uda mu się je dopaść. Pilnie słuchał, próbując odgadnąć, na którym piętrze winda się zatrzyma i z dźwięków wywnioskował, że znów zjeżdża w dół. Na wszelki wypadek uchwycił gałkę.

Pawełek wyrobił sobie pogląd w połowie trzeciego piętra.

– A skąd ja będę wiedział na parterze, czy ten jakiś wyszedł akurat od pani Nachowskiej! Trzeba czekać na drugim! On pojedzie windą, zanim ją ściągnie, pięć razy zdążę na dół! A jakby lazł piechotą, zdążę tym bardziej!

Janeczka zgodziła się z nim bez namysłu.

– Nawet trochę wyżej, żeby widzieć drzwi. Możemy robić co chcemy, tu nikt nie chodzi po schodach, wszyscy jeżdżą. To kretyństwo, że nie wzięliśmy Chabra!

– A pewnie. Głupota. W ogóle nie powinniśmy się ruszać bez psa!

Przeczekał podskok na parterze i zamierzał przycisnąć guzik drugiego piętra, ale pan Lewandowski miał refleks. Zdążył otworzyć drzwi.

– My na drugie – mruknął Pawełek i przycisnął guzik. Pan Lewandowski był zupełnie pewien, że przedtem pojechali na czwarte. Postanowił wysiąść razem z nimi.

– Najmocniej przepraszam – powiedział, kłaniając się uprzejmie. – Czy mógłbym o coś zapytać?

– Proszę bardzo – zgodziła się grzecznie Janeczka. Winda podskoczyła na drugim piętrze i znieruchomiała.

– Pozwoliłem sobie zauważyć, że odbyliście tę podróż do góry i na dół kilkakrotnie – powiedział pan Lewandowski, wysiadając. – Chciałbym zapytać o przyczynę i cel tych jazd. Czy to było może dla przyjemności?

– Dla jakiej tam przyjemności! – mruknął gniewnie Pawełek pod nosem.

– Przyjemności? – zdziwiła się Janeczka. – To żadna przyjemność, ona skacze. Nie, myśmy tylko… No… Podejmowaliśmy różne decyzje. I tak nam wyszło.

– Rozumiem. Czy mógłbym wiedzieć, czego te decyzje dotyczyły? Idziecie tu może do kogoś z wizytą?

– Nie – odparła sucho Janeczka i zamilkła.

– Mamy takie tam różne swoje sprawy – rzekł Pawełek po krótkiej chwili, w czasie której pośpiesznie szukał w myśli grzecznego odpowiednika słów „a co to pana obchodzi”.

Pan Lewandowski widział jego wysiłek jak na dłoni. Chłopiec był dobrze wychowany i odruchowo starał się unikać gburowatości. Obydwoje przy tym byli czymś zakłopotani, zatroskani i przejęci. Sądząc z podobieństwa, brat i siostra… Zaabsorbowani jakimiś skomplikowanymi sprawami, mogą w ogóle nie zechcieć rozmawiać… Zdecydował się powiedzieć prawdę.

– Piszę pracę doktorską – oznajmił bez dalszych wstępów – na temat psychologii…

Zawahał się, za „dziecko” mogliby się obrazić…

– Psychologii młodzieży – wybrnął. – Byłbym wam niezmiernie wdzięczny za chwilę rozmowy.

– Akurat z nami? – zainteresował się podejrzliwie Pawełek.

– Tak. Stwierdziłem nietypowe zjawisko. Młodzież wielokrotnie jeździ czymś takim jak winda, albo ruchome schody, przy czym doznanie ma niejako dwa oblicza. Jedno, to jest czysta i nieskalana przyjemność, podobna do wrażenia na huśtawce. Drugie, złośliwość, występuje to przy windzie, nie pozwolić jej użyć komuś innemu, co oczywiście jest również rodzajem przyjemności, wprawdzie nagannej, ale niewątpliwej. Ani jedno, ani drugie nie miało miejsca w tym wypadku i dlatego bardzo mnie to zainteresowało. Jeżeli nie macie nic przeciwko temu, chciałbym omówić sprawę nieco obszerniej.