Выбрать главу

– Czekaj, chwileczkę! Mieliśmy się umówić… Winda przejechała obok nich i zniknęła na dole.

– Przyjdziemy do pana z wizytą – zaproponowała pośpiesznie Janeczka.

– Z psem?

– Z psem. Czy pan ma telefon?

– Mam, oczywiście. Proszę, tu jest numer…

Omal nie urywając sobie kieszeni, pan Dominik wyszarpnął portfel. Wyciągnął z niego wizytówkę. Piętro wyżej znów szczęknęły drzwi. Janeczka wyrwała mu wizytówkę z ręki i skoczyła na półpiętro. Wróciła równie szybko jak Pawełek. Winda jechała ku górze.

– Ale bardzo proszę, nie zwlekajcie z tym! – zawołał pan Lewandowski z niepokojem. – Umówmy się jak najprędzej!

– Zadzwonimy dzisiaj wieczorem – obiecała Janeczka i znikła mu z oczu, zbiegając po schodach.

Winda przejechała, zatrzymała się na trzecim piętrze i natychmiast zaczęła zjeżdżać w dół. Pan Dominik schował portfel i powoli zaczął wchodzić po schodach…

Rodzeństwo spotkało się w bramie.

– Ty mów swoje, a ja swoje – zarządziła Janeczka.

– Ropuch – oznajmił krótko Pawełek.

– Jak to…? Ten sam, co w klubie?

– Ten sam. Dobrze, że go tam zauważyłem. Popruł jak z propellerem, poleciał do Kruczej, wsiadł do fiata i zaraz ruszył. Zdążyłem zapisać numer i od razu wróciłem, bo nie wiedziałem, gdzie jesteś’.

– Okularnik – podjęła sucho Janeczka. – I żeby tylko…!

– Nie mów! I co…?

– Razem z nim poszła pani Nachowska. Trzymał ją pod rękę, poszli pięć kroków w stronę Marszałkowskiej, miał tam samochód, wsiedli i pojechali.

– O rany! Dobrowolnie wsiadła?

– Trochę ją wepchnął. Ale gdyby chciała uciec, mogłaby bardzo łatwo. Mnie się wydaje, że zgodziła się, chociaż wcale nie miała ochoty. Może ze strachu, bo ciągle się boi.

– Jakaś draka – zaopiniował Pawełek po krótkim namyśle. – Afera. Musimy tu wrócić. Janeczka kiwnęła głową.

– Dobrze w ogóle, że zaczekałam. Gdybyśmy polecieli razem, nic by nie było wiadomo o Okularniku. Zła byłam w pierwszej chwili na tego…

Przypomniała sobie o trzymanej wciąż w ręku wizytówce i obejrzała ją.

– Dominik Lewandowski. Zła byłam na tego Dominika, ale okazuje się, że niesłusznie. Akurat się przydał. Możemy mu zrobić przyjemność i zadzwonić dzisiaj wieczorem. I umówić się, bo i tak trzeba tu przyjść.

– Jasne. Trzeba sprawdzić, czy ta pani Nachowska w ogóle wróci do domu. Teraz już wyraźnie widzę, że bez niej nic. Co robimy?

Janeczka nie miała wątpliwości.

– Jedziemy do tej pani Piekarskiej na Zamoyskiego. Ale już, żeby Czesio nie zdążył przed nami!

– Dobra, tylko najpierw wstąpimy po Chabra. Nigdzie więcej nie jadę bez psa!

Dochodziła godzina siódma, kiedy wreszcie dotarli do Zamoyskiego. Obejrzeli listę lokatorów i od razu znaleźli panią Piekarską. Mieszkała pod numerem szesnastym, na trzecim piętrze.

Dom wydawał się bardzo elegancki, również przedwojenny, ale jakby obszerniejszy niż kamienica na Wilczej. Za to nie miał windy. Miejsce na nią istniało, ale był to pusty szyb, nie zawierający w sobie kabiny i wejścia do niego zostały zabite deskami. Weszli po schodach i zadzwonili do drzwi.

– No i masz – mruknął Pawełek, dzwoniąc po raz trzeci. – To samo co u pani Nachowskiej. Też ją porwali…?

W tym momencie zagrzechotał zamek i otworzyły się drzwi, ale nie te, do których dzwonili, tylko obok, w przyległej ścianie. Ukazała się w nich ta sama starsza pani, którą widzieli w sobotę, podpierającą się laską. Ktoś z grona spadkobierców pani Spayerowej…!

– My do pani Jadwigi Piekarskiej – powiedziała grzecznie Janeczka po sekundzie wahania. – Czy tu nikogo nie ma?

– To ja jestem Jadwiga Piekarska – odparła pani i popatrzyła pytająco.

Miała siwe włosy i niebieskie oczy za silnymi okularami. Wyglądała dobrodusznie, łagodnie i bardzo sympatycznie, ale Janeczka na wszelki wypadek obejrzała się na Chabra. Siedział obok nich spokojnie i patrzył na panią. Nie musiała nic mówić, ani wydawać żadnego polecenia, pies rozumiał ją bez słowa, wystarczyło samo spojrzenie, żeby podniósł się, podbiegł do pani i delikatnie zaczął ją obwąchiwać.

„No, jak teraz wrzaśnie i trzaśnie drzwiami…” – mignęło w głowie Pawełkowej.

Pani nie wrzasnęła i nie trzasnęła. Przeciwnie, rozpromieniła się uśmiechem.

– Jaki piękny pies! – powiedziała z życzliwą czułością. – To wasz pewnie? Czy można go pogłaskać?

Chaber uniósł łeb, pomachał ogonem, obejrzał się na swoją panią i usiadł. Janeczka doznała niebotycznej ulgi.

– Można, oczywiście. Pani mu się podoba.

– Poza tym on nie gryzie – wtrącił Pawełek.

– Mamy do pani bardzo skomplikowany interes – ciągnęła Janeczka, szczęśliwa, że wreszcie natknęli się na osobę bezwzględnie przyzwoitą. – Czy możemy wejść?

– Ależ tak, oczywiście – odparła pani z lekkim zakłopotaniem. – Otworzyłam wejście kuchenne… No nic, trudno, wejdźcie tędy, chociaż tu jest straszny bałagan…

– Nam nie przeszkadza żaden bałagan – zapewnił Pawełek i wszedł za Janeczka.

Pani przeprowadziła ich przez całe mieszkanie. Zaproponowała zdjęcie kurtek w przedpokoju i wprowadziła wreszcie do pokoju, zagraconego dokładnie olbrzymią ilość cudownie pięknych rzeczy. Na każdym meblu stały ozdobne bibeloty, antyczny stolik zastawiony był kwiatami w dekoracyjnych donicach, kąt zajmowała serwantka ze szkłem i porcelaną, na tapczanach leżały poduszki, na ścianach wisiały obrazy i rozmaite inne upiększenia, jakieś rysunki, fotografie, suche bukiety, talerze, jedną całą ścianę zajmowała oszklona biblioteka z książkami, a wszystko pokryte było szaloną ilością przepięknych haftów, po większej części niebieskich. Na szczęście stały tam także przy stole trzy wolne krzesła, niczym nie zajęte. Pani usiadła na jednym, wskazując im dwa pozostałe.

– Słucham. Co to za skomplikowany interes? Czy ja was w ogóle znam?

– Nie – powiedziała Janeczka – ale zaraz nas pani pozna. Tylko nie wiem, od czego zacząć.

Pawełek poczuł nagle, że załatwienie tej sprawy należy do niego. Podniósł się i ukłonił.

– My się nazywamy Chabrowicz – oznajmił. – Janina i Paweł. I mamy dziadka. Też się nazywa Chabrowicz. A pies ma na imię Chaber.

Uznał prezentację za ukończoną i usiadł. Janeczka pohamowała chęć popukania się palcem w czoło.

– Mamy także rodziców – uzupełniła z lekkim naciskiem. – Mieszkamy na Mokotowie. Nasz dziadek jest ekspertem filatelistycznym i właściwie cała sprawa dotyczy znaczków. Czy pani zbiera znaczki?

– Zbieram – przyznała się pani Piekarska. – Ale to nie jest bardzo ważne zbieranie. Trochę zbieram także monety. I co dalej?

– I pani należy również do spadkobierców pani Spayerowej?

Pani Piekarska poruszyła się nagle niespokojnie.

– Och, to taka nieprzyjemna sprawa! Co wy macie z tym wspólnego?

– My osobiście nic. Ale przypadkiem wiemy, że chyba coś tu jest nie w porządku.

– Tu jest wszystko nie w porządku! – wykrzyknęła pani Piekarska i podniosła się od stołu. – Czekajcie widzę, że to będzie długa rozmowa, może ja zrobię herbatę i mam szarlotkę…

Po trzech kwadransach wiedzieli już, że właśnie pani Piekarska jest jedyną prawdziwą spadkobierczynią pani Spayerowej, ale całe grono różnych osób, które roszczą sobie pretensje do schedy, zdążyło ją wyrolować. Pani Piekarska nie zamierzała się z nimi kłócić, nie ma pieniędzy na adwokata, ale chciałaby dostać po własnej krewnej przynajmniej trzy rzeczy. Mianowicie znaczki, trochę przedwojennego bilonu i globus. Globus dostała, stoi w drugim pokoju. Marzyła też o barometrze, który tam wisiał na ścianie, ale już go zgarnął zięć szwagierki. Nie będzie się z nim przecież biła, trudno, przepadło. Chciałaby także dopilnować, żeby najwięcej odziedziczył chrzestny syn nieboszczki, bo wie, że ona tak sobie życzyła, ale nie umie tego załatwić. Wszyscy dalsi powinowaci stanowią stado hien i szakali, drapieżnych i pazernych, a w dodatku pchają się tam jakieś zupełnie obce jednostki, których nigdy w życiu na oczy nie widziała. Krewnych nie ma, jedyną prawdziwą krewną jest właśnie pani Piekarska.