– Jej matka i moja matka były ciotecznymi siostrami – tłumaczyła pani Piekarska, ustawiając na stole, obok szarlotki, talerzyk z kruchymi ciasteczkami. – Więc to była moja cioteczno- cioteczna siostra. Miałyśmy wspólnych pradziadków. Dziadków już nie, to znaczy, nasze babki były rodzonymi siostrami. Prawnie to się nie liczy i ja tego w ogóle nie umiem załatwić.
– Ale przecież tam są jacyś adwokaci? – zauważył Pawełek ostrożnie.
Pani Piekarska nie zwróciła uwagi na jego zbyt wielką wiedzę.
– Tak, jest dwóch. Jeden to adwokat szwagierki, a drugi matki tego chrzestnego syna. Żaden mi się nie podoba. Adwokata szwagierki w ogóle nie powinno być. Obrzydliwy typ.
Janeczka koniecznie chciała przy okazji rozwikłać kwestię tajemniczej siostry, która nie miała żadnych praw. Pani Piekarska nie napomykała o niej ani słowem.
– A siostra? – spytała w końcu.
– Jaka siostra? – zdziwiła się pani Piekarska.
– Tam chyba jest jakaś siostra. Myśmy o tym coś słyszeli… Czyjaś siostra…
– A, no tak. To jest właśnie ta szwagierka, siostra męża mojej kuzynki. Rości sobie prawa z tego właśnie tytułu, że jest siostrą męża, ale przecież ten mąż umarł dziewięć lat temu i jego testament był warunkowy, więc stracił ważność…
– Co to znaczy warunkowy?
– W testamencie zapisał wszystko żonie pod warunkiem, że w chwili jego śmierci jeszcze będzie żyła. Sporządzał ten testament bardzo dawno, chyba przed trzydziestu laty i nie wiedział przecież, kto kiedy umrze. Gdyby żona umarła wcześniej niż on, spadkobierczynią miała być siostra. Ale żona nie umarła wcześniej, tylko dopiero teraz, odziedziczyła majątek legalnie i mogła go zapisać komu chciała. Nie szwagierce, to pewne, nie lubiły się bardzo…
Pani Piekarska, najwyraźniej w świecie, spragniona była zwierzeń na temat tej całej awantury spadkowej, opowiadała wszystko bardzo chętnie i bez najmniejszego wahania. Widać było, że jest głęboko rozżalona, czuje się skrzywdzona i niesłusznie pominięta, ponadto poczucie sprawiedliwości każe jej protestować przeciwko poczynaniom chciwej szwagierki. Stanowczo stoi po stronie chrzestnego syna. Chrzestnego syna w ogóle nie ma, akurat jest służbowo za granicą i wróci za kilka miesięcy, tu zaś działa jego matka, która wzięła adwokata, bo sama się nie zna na prawach spadkowych. Adwokat jest beznadziejny, powolny i rozlazły, za to operatywny jest adwokat, którego sobie znalazła szwagierka. Dziwny jakiś. Pani Piekarskiej nie podoba się okropnie, coś w nim jest takiego, niby nic, ale jednak…
– Czy to jest taki nie bardzo stary, w okularach? – spytała słuchająca w skupieniu Janeczka.
– Tak, w okularach. Młody człowiek, energiczny, grzeczny, ale jakiś taki… Śliski.
– Jak glista – podsunął Pawełek.
Pani Piekarska popatrzyła na niego z namysłem.
– Nie – zaprzeczyła stanowczo. – Glista jest zbyt łagodna. Jak wąż.
Janeczka i Pawełek wymienili spojrzenia i równocześnie skinęli do siebie głowami.
– Możemy pani powiedzieć, o co tu chodzi – rzekła Janeczka. – O znaczki.
– To znaczy, my tego nie wiemy na pewno – dodał Pawełek. – My to sobie tylko dedukujemy. Ale że idzie o znaczki, jest murowane jak granit!
Pani Piekarska zaciekawiła się i trochę zdziwiła.
– Naprawdę tak uważacie? Dlaczego? Mnie się wydawało, że raczej złoto…
– Jakie złoto?
Pani Piekarska zupełnie zapomniała, że rozmawia z dziećmi. W głębokim zatroskaniu i niepokoju możliwość znalezienia sprzymierzeńców, obojętnie w jakim wieku, przyniosła jej niewymowną ulgę.
– Moja kuzynka miała złoto – wyjawiła konfidencjonalnie. – Z zawodu była złotnikiem, bardzo długo pracowała u złotnika, zgromadziła sobie różne wyroby jeszcze w dawnych czasach, zanim wyszła za mąż. Jej mąż bardzo dobrze zarabiał, więc nigdy nie musiała tego sprzedawać. Nikt dokładnie nie wie, co po niej zostało, ale musi być tego dość dużo. Myślałam, że oni chcą zagarnąć właśnie to…
– Zależy kto… – zaczęła Janeczka.
– Dlaczego nikt nie wie? – zainteresował się równocześnie Pawełek.
– Bo mieszkanie nie zostało jeszcze porządnie przeszukane. Tam się wszyscy kłócą i nikt nikomu nie wierzy, czemu się wcale nie dziwię. Dopiero ostatnio, zaraz, w sobotę chyba… tak, w sobotę. Ustalono wreszcie, że sprawdzi się komisyjnie i na razie został przejrzany jeden pokój. Ja wiem, gdzie ona mogła to trzymać, ale im nie powiedziałam.
– Dlaczego?
– Bo ona to przeznaczała dla swojego chrzestnego syna. Nie miała własnych dzieci i tego chrzestnego syna bardzo kochała. Wolałabym z tym poczekać, aż on wróci, albo aż się to rozstrzygnie prawnie. Sądownie. Tymczasem, jeżeli znajdą teraz, rozdrapią wszystko. Najgorsza jest szwagierka. I ten jej okropny zięć. Nie mają do tego najmniejszych praw!
– Ta pani powinna była napisać testament – powiedziała Janeczka z naganą.
– No owszem, powinna była. Nie napisała, może myślała, że wszyscy o tym wiedzą i zachowają się przyzwoicie. Ale okazuje się, że testament może być także ustny.
– To znaczy co?
– To znaczy, że pięć osób razem musiało słyszeć jej polecenia. Że przeznacza wszystko dla swojego chrzestnego syna. I jeśli osoby zaświadczą to przed sądem, zostanie to potraktowane jak testament na piśmie.
– I co? Nie ma tych pięciu osób?
– Ależ są! Mówiła to do dwudziestu osób, wszyscy słyszeli, tylko tak się składa, że nie razem. Oddzielnie. Różni znajomi, także sąsiad, który mieszka piętro niżej, bywał tam często, pomagał jej, potem załatwiał pogrzeb… Chciał to jej mieszkanie zagarnąć dla siebie, ale widzi, że nie ma szans, więc teraz staje po stronie chrzestnego syna na złość szwagierce. Wie o jej złocie i widzę przecież, jak węszy po kątach… Ale doskonale się orientuje, kto po niej ma dziedziczyć!
– No tak – przyznała Janeczka. – Możliwe, że szwagierka i sąsiad pchają się do złota…
– Możliwe, że o znaczkach w ogóle nie wiedzą – wysunął przypuszczenie Pawełek.
– No właśnie! – przypomniała sobie pani Piekarska. – Co z tymi znaczkami? Znaczki miały być dla mnie i bardzo mnie to interesuje. Chciałabym je dostać.
– Możemy pani powiedzieć to, czego się domyślamy. Nawet jeśli szwagierka leci na złoto… Nie szkodzi, niech sobie leci, ale jej adwokat, ten wąż w okularach, czatuje na znaczki. Możliwe, że wcale jej o tym nie powiedział. Nie wiemy na pewno, ale wydaje nam się, że pan Spayer, mąż tej pani, kupił dawno temu znaczki od takiego innego pana. Bardzo drogie…
– Klasyki – wtrącił Pawełek.
Pani Piekarska, jak się okazało, o znaczkach miała pojęcie.
– Polskie czy zagraniczne? – spytała od razu.
– Polskie – odparła Janeczka. – Podejrzewamy, że to mogła być pierwsza Polska i nadruki na austriackich. Pani Piekarska aż się lekko zarumieniła.
– Ależ to szalenie cenne rzeczy! – wykrzyknęła z przejęciem.
– Toteż właśnie. Nasz dziadek bardzo się tym interesuje. Szuka jednej takiej kolekcji i my mu w tym pomagamy. I wyszło nam, że po tych wszystkich sprzedażach mogło to się znaleźć u pana Spayera. To znaczy, potem u pani Spayerowej. Tylko nie wiemy, czy pani Spayerowa tego nie sprzedała.
– Pan Spayer też mógł sprzedać, zanim umarł – wtrącił znów Pawełek. Pani Piekarska pokręciła głową.