– Chyba niczego nie sprzedał. Moja kuzynka też nie.
Chociaż… Zaraz, niech pomyślę, bo wiem, że miała jakieś propozycje… Czekajcie, muszę sobie przypomnieć.
Zajrzała do dzbanka, dolała sobie herbaty i zjadła kruche ciasteczko, nie zdając sobie sprawy co robi, głęboko zamyślona. Znów pokręciła głową, tym razem energiczniej.
– Nie. Jestem pewna, że nie. Rozmawiałyśmy na ten temat, mówiła, że ktoś jej proponuje bardzo dobrą cenę, ale sądziłam, że chodzi o biżuterię. Znaczki mi nie przyszły do głowy. W każdym razie zdecydowana była nie sprzedawać, powiedziała, że zachowa sobie wszystko na czarną godzinę. Znaczki pana Spayera oglądałam bardzo dawno temu, dwadzieścia lat co najmniej, to był przecież mój kuzyn, przez małżeństwo… Owszem miał bardzo ładne, dość drogie, ale nie było w nich aż takich nadzwyczajności. Możliwe, że później coś dokupił…?
Popatrzyła pytająco na Janeczkę i Pawełka. Obydwoje równocześnie kiwnęli głowami.
– Dokupił – zapewniła Janeczka. – To wiemy na pewno.
– No więc chyba one tam jeszcze są. I co? Mówiliście, że wasz dziadek tego szuka?
– Nie jesteśmy pewni, czy akurat tego. Ta kolekcja, której szuka, już się rozleciała, ale dziadek chciałby znaleźć chociaż kawałki.
– I co będzie, jak znajdzie?
– Nic. Możliwe, że będzie chciał odkupić, ale niekoniecznie. Dziadkowi chodzi głównie o to, żeby to nie zostało zniszczone ani wywiezione. Najbardziej by chciał wszystko skompletować z powrotem, ale chyba mu się nie uda. Wszystko mu jedno, kto to będzie miał, byle tylko istniało i było bezpieczne.
Pani Piekarska zastanowiła się przez chwilę.
– Czy wasz dziadek ma dużo znaczków? – spytała z lekkim wahaniem. – Nie klasyków, ale współczesnych?
– Olbrzymią ilość – zapewniła Janeczka.
– Ho, ho! – poinformował wyczerpująco Pawełek. Pani Piekarska przestała się wahać.
– No dobrze. Więc coś wam powiem. Ja zbieram tylko tak sobie, niepoważnie. Rozumiem waszego dziadka. Gdybym w końcu dostała te znaczki i gdyby się okazało, że to jest to, czego szukacie, ja mu to udostępnię. Nie sprzedam, ale mogłabym się zamienić. Na coś dla mojej bratanicy, ona zbiera ochronę środowiska, tematycznie.
– Z jakich krajów? – zaciekawił się Pawełek.
– Cały świat. Już ma bardzo dużo, ale ciągle jeszcze jej mnóstwo brakuje, a ja bym chciała, żeby miała całość. Więc w razie, gdyby udało się tę sprawę załatwić, pozamieniamy się. Bardzo to jest niepewne, ale na wszelki wypadek zapytajcie dziadka, czy zgodzi się na taki interes.
– Jesteśmy pewni, że tak, ale zapytamy – obiecała Janeczka. – Ale musimy pani jeszcze coś powiedzieć.
– No? Słucham.
Pawełek patrzył na panią Piekarską z wielką sympatią i uznaniem. Nagle nie wytrzymał.
– Rany, jak to fajnie rozmawiać z porządną osobą, która od razu wie, o co chodzi! – wykrzyknął z całego serca. – Do tej pory to albo oszust, albo przygłupek!
Pani Piekarska roześmiała się.
– Skąd wiecie, że ja jestem porządną osobą?
– Nasz pies powiedział – wyjaśniła uprzejmie Janeczka. – Zawsze on o tym decyduje i nie pomylił się jeszcze nigdy. Pani mu się spodobała od pierwszej chwili.
– Jaki mądry pies! – ucieszyła się pani Piekarska. – Nie tylko piękny, ale do tego rozumny. Czy on zje ciasteczko?
– Zje, jak mu się pozwoli. Chaber, zjedz piesku. Weź. Możesz.
Chaber leżał pod krzesłem swojej pani. Z godnością przyjął kruche ciasteczko z ręki pani Piekarskiej i życzliwie poklepał ogonem w podłogę. Pani Piekarska dała mu jeszcze drugie i wyprostowała się, wyjmując głowę spod stołu.
– Jaka szkoda, że ja nie mam takiego psa! Ale mieliście mi jeszcze coś powiedzieć? Słucham.
– Musimy panią ostrzec. Na panią jest jakaś zmowa. Pani Piekarska zdziwiła się ogromnie.
– Na mnie? Jaka?
– Czają się – rzekł Pawełek. – W razie gdyby tu przyszedł taki jeden, nazywa się Czesio Wilczak, niech go pani nie wpuszcza do domu i w ogóle z nim nie rozmawia.
– I niech pani unika pana Fajksata – dodała Janeczka. – Wiemy, że oni obaj, razem albo oddzielnie, wyciągają znaczki od różnych osób i do tego pan Fajksat oszukując na cenie. I wiemy… Ale to jest tajemnica. Czy pani tego nikomu nie powie?
Pani Piekarska zaprzysięgła kamienne milczenie.
– Wiemy, że Czesio ma jakąś spółkę z tym adwokatem w okularach. Napuścił go na panią. Nie wiemy dokładnie jak, ale dał mu pani nazwisko i adres i ma to związek ze spadkiem po pani Spayerowej…
– Na moje oko, chcieli coś stamtąd podwędzić – zakomunikował zimno Pawełek. – Z tamtego domu, w sobotę. Nie udało im się, więc teraz będą próbować u pani. Jakoś panią wykantować.
Pani Piekarska prawie się ucieszyła.
– No proszę, miałam rację! Słusznie mi się ten adwokat od początku nie podobał! Jestem prawie równie mądra jak wasz pies!
– Przy naszym psie każdy rozwija się umysłowo – poinformowała Janeczka. – Dwa lata temu rozwinęła się babcia.
– Ale ja byłam rozwinięta już wcześniej, skoro tak trafnie oceniłam adwokata!
– Możliwe – zgodził się Pawełek. – To tym bardziej niech się pani teraz nie da przerobić na miał. Z tym Okularnikiem też niech pani najlepiej nie rozmawia.
– W każdym razie wie pani już teraz, że Czesio, pan Fajksat i Okularnik to są jednostki najbardziej podejrzane – podkreśliła z naciskiem Janeczka. – Przy okazji ostrzegam panią, że pan Fajksat wygląda bardzo sympatycznie, więc niech się pani przypadkiem na to nie nabierze.
Pani Piekarska wyraziła im wdzięczność. Widać było, że potraktowała sprawę poważnie, uwierzyła i nie zlekceważyła informacji. Nabrała jakoś energii i umocniła się w postanowieniu stawiania oporu szajce wyzyskiwaczy i oszustów, zarówno we własnym imieniu, jak i w imieniu nieobecnego chrzestnego syna- spadkobiercy.
Opuścili dom pani Piekarskiej w okropnym pośpiechu dopiero, kiedy przypomnieli sobie o kolacji.
– Całe szczęście, że zdążyliśmy przed Czesiem – powiedziała z satysfakcją Janeczka, zbiegając po schodach. – Ciekawe, dlaczego jeszcze go tu nie było…
– Stefek działa – zaopiniował Pawełek. – Wszystkiego się od niego dowiemy…
Po wizycie w świątyni bóstwa zapał Stefka nabrał nowego ognia. Niedzielę sobie odpuścił, w niedzielę Czesio miał być zostawiony w spokoju i robić co zechce, poniedziałek natomiast był już dniem służby.
Zaraz po szkole Czesio odwalił swoje obowiązki na poczcie, sprawdzając nekrologi z niedzielnego Życia Warszawy. Wtajemniczony w sprawę Stefek wiedział w czym rzecz i pomysł przyszedł mu do głowy od razu.
Na siadającego przy tym samym pocztowym stoliku upiora Czesio spojrzał ponuro i z najgłębszym obrzydzeniem. Głupi szczeniak pętał mu się pod nogami i przynosił niefart śmiertelny. Już otworzył usta, żeby mu powiedzieć parę słów, ale nie zdążył.
– Mam znaczki z Libii – zawiadomił Stefek bez wstępów. – Całkiem za nic, bo w sobotę tak jakoś głupio wyszło. W domu mam, mogę ci przynieść kiedy chcesz. To po pierwsze, a po drugie, ale chryja! Dwie rodziny się pobiły nad nieboszczykiem!
Wszystko o nieboszczykach interesowało Czesia nad wyraz. Powstrzymał wyrazy, które już miał ma ustach.
– No? – warknął nieufnie. – Bo co?
– Na górnym Mokotowie, w takim jednym domu na parterze. Wykorkował starszy facet, co miał brata i siostrę. I jedna rodzina jest od tego brata, a druga od siostry. Chcieli zająć to mieszkanie, ono jest własnościowe i przylecieli, jak jeszcze ten umarlak leżał w łóżku, każdy chciał wszystko, a potem się okazało, że tam są pluskwy i karaluchy, więc zaczęli wyrzucać. Jedni chcieli spalić, a drudzy nie i wyszła im z tego wojna światów. Jeszcze się pewno biją.