Выбрать главу

– Jest możliwe, że pan Borowiński miał te znaczki, których szuka nasz dziadek – kontynuował z uporem Pawełek, nie dając się zepchnąć z tematu. – Możliwe, że je sprzedał. Pana Przeworskiego osobiście nie znamy, też był zapisany…

Urwał, bo ze zdenerwowania zapomniał, gdzie tego pana Przeworskiego znaleźli. Janeczka doznała nagle olśnienia i porządkowała myśli. Pani Nachowska z wielkim wysiłkiem spróbowała się opanować.

– Po co… Po co wam to wszystko…?

– Pomagamy dziadkowi. Też chcemy je znaleźć. Pani Nachowska przeraziła się śmiertelnie i znów straciła równowagę.

– Nie! – zaprotestowała szeptem, który brzmiał jak krzyk. – Nie zgadzam się! Wystarczy jednego nieszczęścia! Nie mieszajcie się do tego!

– Dlaczego? – oburzył się Pawełek.

– Nie możecie się narażać! Ani mnie… Dzieci, to są zbiry, podłe i bezwzględne! Zdecydowane na wszystko! Nic wam nie powiem, macie się trzymać od tego z daleka!

Janeczka uznała za słuszne wkroczyć.

– Nie będziemy się trzymali z daleka – oznajmiła sucho i stanowczo. – Odkryliśmy już bardzo dużo i odkryjemy więcej, i będzie o wiele bezpieczniej, jeśli się więcej dowiemy. Pani nam może powiedzieć. Nie narażamy się na nic i nikt nam nic nie zrobi, bo mamy psa. Musimy tylko wiedzieć, czy znaczki pana Borowińskiego to były te właściwe i czy pan Barański z Bonifacego sto trzydzieści, to jest stryjeczny wnuk tej pani Barańskiej, na którą trafił nasz dziadek. Ja już wiem, że tak, a te znaczki musiał mieć na początku pan Przeworski, wszystko jedno kto to jest, ale z panem Barańskim na pewno miał interesy. My się tego domyślamy, a pani wie na pewno i mogłaby pani nam pomóc.

Pani Nachowska była bardzo blada i wydawała się bliska płaczu.

– Omijajcie tego Barańskiego – poprosiła cicho. – Omijajcie go z całej siły. To nie jest człowiek, to jest jedno wielkie świństwo. Nie mogę wam pomóc.

– Dlaczego? – spytał Pawełek z urazą. – Ona ma rację, bezpieczniej jest więcej wiedzieć…

– Bo to jest zbyt niebezpieczne dla mnie! Dzieci, na litość boską, w jakiej wy mnie sytuacji stawiacie…! Albo was narażam, albo siebie!

– Bo co? – spytała Janeczka ze straszliwym naciskiem. Pani Nachowska załamała się nagle.

– Dobrze, powiem wam prawdę. Oni rzeczywiście chcą zdobyć te znaczki. Za wszelką cenę. Zmusili mnie… Zmuszają mnie do różnych ohydnych rzeczy. Do pomocy. Boję się ich. Jeżeli im przeszkodzicie, posądzą mnie, że wam coś powiedziałam, dlatego was proszę, żebyście dali spokój! Już widzę, że wiecie za dużo, może wam się udać. a cokolwiek wam się uda, dla mnie będzie nieszczęściem!

Janeczka wyraźnie poczuła, że rozchoruje się, jeśli nie zrozumie dokładnie, o co tu chodzi.

– Jak w ogóle mogli do czegoś panią zmusić? – powiedziała z głębokim zgorszeniem. – I co w ogóle mogą pani zrobić, skoro dziadek mówi. że pani jest najporządniejszą osobą na świecie? Nie można się do pani przyczepić!

– Nie idzie o mnie – wyznała cicho pani Nachowska po chwili milczenia. – Ja mam syna. Mój syn zrobił głupstwo i oni mogą mu zniszczyć resztę życia. To są zwyczajni, podli szantażyści…

Janeczka i Pawełek na moment stracili mowę. W kwestii szantażowania synów nie mieli najmniejszego doświadczenia. Wyglądało to na jakieś okropieństwo, większe niż wszystko, z czym się dotychczas zetknęli, ponadto pani Nachowska była tak bezgranicznie zgnębiona, zmaltretowana i nieszczęśliwa, że dalsze znęcanie się nad nią byłoby zwyczajnym świństwem. Nie, już nic więcej, musieli dać spokój…

– Nie zawahają się przed skrzywdzeniem także i was – dołożyła pani Nachowska, niewidzącym wzrokiem wpatrzona w ścianę za wanną. – Osiągną sukces i wtedy… Wtedy może się od nich uwolnię…

Sukces złoczyńców podziałał na Janeczkę tak, jakby jej nagle coś wystrzeliło w środku. W mgnieniu oka odzyskała całą sprawność umysłu, przytłumioną na chwilę zaskoczeniem i może nawet przestrachem.

– Rozumiem – powiedziała w skupieniu. – Pani musi udawać, że jest pani po ich stronie…

– Ja powinnam być po ich stronie, a nie tylko udawać – przerwała pani Nachowska ze straszliwym rozgoryczeniem.

Janeczka zamilkła. Przez te kilka sekund zdążyła się zastanowić. Panią Nachowska muszą zostawić w spokoju, to pewne, ale na dobrą sprawę dowiedzieli się już od niej wszystkiego, co trzeba. Nie powinni się do tego przyznawać, żeby jej nie zdenerwować jeszcze bardziej. Najsłuszniej będzie wyjść…

– Nie przychodźcie tu więcej – powiedziała pani Nachowska rozpaczliwie. – Bardzo was przepraszam. Wczoraj was nie widzieli, zasłaniałam drzwi, pytali mnie, kto to był, powiedziałam, że jacyś państwo, skierowani ze sklepu. Idźcie już, ja się boję. Nie mam siły bać się także i o was…

W milczeniu, z ciężkim westchnieniem, podnieśli się z wanny i wyszli do przedpokoju. W tym samym momencie Chaber zerwał się z podłogi. Stał z nosem przy szparze, a sierść na grzbiecie zjeżyła mu się lekko. Obejrzał się błyskawicznym ruchem, warknął cichutko i znów zniżył łeb.

Janeczka zatrzymała się jak wryta.

– Idzie któryś – zaraportowała pełnym przejęcia szeptem.

– O Boże…! – jęknęła pani Nachowska. Pawełek pociągnął siostrę za rękę.

– Do łazienki! Chowamy się! Chaber, tu…! Pani go weźmie do pokoju… I niech pani nie zamyka na klucz ani na łańcuch, bo będzie brzęczało. Tylko zatrzask…

W łazience przytomnie skupili się za drzwiami. Gdyby je ktoś otworzył, chcąc zajrzeć, ujrzałby puste pomieszczenie. Pani Nachowska wpuściła gościa, zobaczyli go przez szparę, kiedy przechodził do pokoju. Znajoma postać. Ropuch…!

Przejście na palcach przez przedpokój, bezszelestne otwarcie drzwi i równie ciche ich zamknięcie za sobą trwało dokładnie cztery sekundy. Nie wsiadali do windy, od razu ruszyli po schodach na górę.

– I w rezultacie nie powiedzieliśmy jej, że bywamy tu wcale nie u niej, tylko u pana Lewandowskiego – powiedziała Janeczka w połowie piętra z wielkim niezadowoleniem. – To było bardzo ważne!

– Nie jej trzeba było powiedzieć, tylko tym podlecom – sprostował chmurnie Pawełek. – Ciekawe, co ten półgłówek mógł zrobić…

– Jaki półgłówek?

– Ten jej syn. Już się nie miał kiedy wygłupiać, tylko akurat teraz!

– Może się wygłupił dawniej, a dopiero teraz wyszło na jaw. Jak ty to sobie wyobrażasz?

Pawełek zatrzymał się cztery stopnie przed podestem.

– Co sobie wyobrażam?

– Powiedzieć podlecom, że bywamy u pana Dominika. Ogłoszenie zawiesić na klatce schodowej?

– Jakoś im dać do zrozumienia. Nie wiem… Ten Ropuch tam akurat jest, wyczekać aż będzie wychodził i trzaskać drzwiami na górze, albo schodzić ze schodów razem z panem Dominikiem, albo zjeżdżać z nim windą…

– Żeby nas sobie dobrze obejrzał, tak? Ja wolę nie.

Pawełek wsparł się o poręcz i zastanowił.

– Czekaj no! Czy Chaber go zna osobiście?

– O Boże, przecież nie! Dobrze, że mi przypomniałeś…

Wrócili pod drzwi pani Nachowskiej. Chaber powęszył porządnie i został poinstruowany, iż to co tam weszło nosi nazwę Ropuch. Nie ropucha, tylko Ropuch. Ropuch. Ropuch. Ropuch…

– Może byśmy tak poszli wreszcie do tego pana Dominika – zaproponował zgryźliwie Pawełek. – Jest dziesięć po piątej.

Pan Dominik postarał się rozpędzić całą rodzinę i przyjąć ich samotnie, bez niepotrzebnych świadków. Pochwalili ten pomysł i w pierwszej kolejności zaprezentowali pana domu psu. Chaber ledwo się zbliżył i raz pociągnął nosem, już miał wyrobione zdanie. Pomachał ogonem, usiadł u nóg pana Dominika i spojrzał na Janeczkę, wyraźnie rozpromieniony.

– Wyjątkowo przyzwoity człowiek! – wyrwało się Pawełkowi, zanim się zdążył powstrzymać.