– Dobra, bierz – zadecydował Pawełek. – Umowa stoi. Mamy do ciebie zaufanie…
– Więc właściwie zostali nam ci dwaj, Przeworski i Barański – stwierdziła Janeczka, studiując akta sprawy w zeszycie w kratkę. – Nie znamy ich osobiście, ani my, ani Chaber.
– W dodatku nie mamy adresu Przeworskiego – przypomniał Pawełek.
– Nic nie mamy. Wobec tego najpierw Barański. Kompletnie leży odłogiem, nie wiemy, jak wygląda i co robi. Jeszcze nie wiem, jak się dowiedzieć.
– Bezpośrednio – zaproponował Pawełek. – Obejrzeć go, to primo, a potem poczatować.
– Gdzie obejrzeć?
– Głupie pytanie. Tam gdzie mieszka. Bywa chyba we własnym domu, nie?
Janeczka patrzyła przez chwilę to na zeszyt, to w okno.
– Z nim jest kłopot – oznajmiła. – Jeżeli akurat ten Barański ukradł znaczki stryjowi, przypomnij sobie, była kradzież w rodzinie… I jeżeli sprzedawał je na prawo i na lewo, to sprzedawał wszystko i jest nam teraz kompletnie niepotrzebny…
– E tam. Ty też sobie przypomnij. Ukradł część. I w ogóle mógł sprzedawać tylko trochę z tej części, bo mu była potrzebna forsa, a resztę sobie zostawił…
– No więc właśnie, jeżeli sobie zostawił, trzeba się dowiedzieć, co ma. Ciągle nie wiem jak, bo przecież, skoro ukradł, nie przyzna się za skarby świata!
– Może się przyznać. Przedawnione. Janeczka odwróciła się na krześle i ze zgorszeniem popatrzyła na brata.
– No to co, że przedawnione? I uważasz, że tak poleci między ludzi i powie ha ha, ja to mam, bo dawno temu ukradłem stryjowi? Puknij się. Wszyscy się dowiedzą, że to złodziej, już go widzę, jak się przyznaje!
– Ten stryj umarł. Może teraz mówić, że dostał w prezencie.
– Ale dziadek ma list! On tam napisał, że zostało ukradzione!
– I co z tego? Już widzę dziadka, jak leci i donosi.
Janeczka zawahała się. Odwróciła się z powrotem do biurka i wsparła łokcie na blacie. Pawełek miał słuszność, tajemniczy Barański mógł się wyprzeć kradzieży, mógł także nie wiedzieć o liście do dziadka i zachowywać się zupełnie swobodnie, a nawet zgoła bezczelnie. Dowiedzieć się, co posiada, można w gruncie rzeczy bardzo łatwo, wystarczy wyrazić chęć kupienia. Obojętne kto, mogą oni sami, do zbierania znaczków każdy wiek jest odpowiedni. Byle dotrzeć do niego…
– No dobrze – powiedziała, odrywając łokcie od biurka i w tym momencie przypomniało jej się, co mówiła pani Nachowska. – Czekaj! Zaraz, czekaj…
– Na co? – zdziwił się Pawełek. – Przecież nigdzie nie lecę.
– No właśnie. Już chciałem powiedzieć, że trzeba lecieć na tego Bonifacego, ale przypomnij sobie! Pani Nachowska kazała go omijać! Pamiętasz?
– Takiej sklerozy jeszcze nie mam, żeby już zdążyć zapomnieć. Kazała się od tego trzymać z daleka. To co?
– No jak to co, to ja nie wiem…
Pawełek ostrzeżenie potraktował wzgardliwie.
– A czy ja mu się muszę rzucać na szyję? Możemy go oglądać z daleka, jakby co, to nawet przez lornetkę. To po pierwsze, a po drugie, ona mogła trochę przesadzać, bo była zdenerwowana. Chyba ten Barański nie gryzie?
Janeczka doznała nagle przypływu natchnienia.
– Mnóstwo rzeczy przychodzi mi razem do głowy – oznajmiła, przechylając się do tyłu na krześle. – Po pierwsze, owszem. Barańskiego trzeba obejrzeć czym prędzej, ale z daleka, tak, żeby nas nie widział. Wymyśl jakiś sposób. A po drugie, trzeba koniecznie powiedzieć pani Piekarskiej o tej zamianie Okularnika. Niech robi co chce, ale niech dopadnie tych znaczków i sprawdzi, co tam jest, żeby on już nie mógł zamienić na nic innego. Czekaj, jeszcze mam po trzecie. Czesia trzeba do niej dopuścić i zobaczyć, co będzie załatwiał…
– Nic nie będzie załatwiał, tylko jej nawciska kitu, a załatwiał będzie Fajksat.
– Nie szkodzi. Chcę wiedzieć, jakiego kitu. Trzeba uprzedzić panią Piekarską, żeby miała oczy w głowie. I to też czym prędzej, bo może Czesio już tam jedzie.
– W tej chwili to może nie, bo jest prawie wpół do dziesiątej, pani Piekarska na kolację na pewno go nie zaprosiła. Ale w ogóle fakt, że trzeba z gazem. Jak robimy?
– Pojedziemy zaraz jutro. W oba miejsca.
– Razem?
– A co…?
– Nie damy rady. Ta szkoła niemożliwie przeszkadza, ja mogę zacząć dopiero po czwartej. A wieczorem musimy być na lotnisku.
– O Boże, zapomniałam o lotnisku…! No dobrze, to ja pojadę do pani Piekarskiej…
– A ja zaraz po zajęciach praktycznych na Bonifacego. I wezmę psa. Panią Piekarską już zna, a Barańskiego trzeba mu pokazać.
– I wieczorem spotkamy się na lotnisku…
Wolnym krokiem Pawełek obszedł dwie strony narożnej działki i zaczął się przymierzać do pozostałych dwóch. Jedna z przyległych posesji była ogrodzona, druga bezproblemowo dostępna, stanowczo jednak wolał tę ogrodzoną. Przeleźć przez siatkę, żadna sztuka, lepiej byłoby jednakże, żeby go nikt przy tym nie widział. Działka bez ogrodzenia była prawie pusta, niczym nie osłonięta i przełażenie odbywałoby się jak na patelni, tę drugą natomiast porastały liczne krzewy i drzewa, tworzące doskonałe kryjówki. W dodatku zauważone wcześniej budy stały tuż przy jej ogrodzeniu i w razie czego ułatwiłyby sprawę. Czyli najpierw dostać się tam, a potem przez te budy tu…
Rozważał na razie kwestię czysto teoretycznie, nie zamierzał się bowiem nigdzie wdzierać. Zasadniczym jego celem było doczekanie się na powrót, ewentualnie wyjście z domu właściciela willi, owego piekielnego Barańskiego. Wewnątrz domu ktoś siedział, o czym świadczyło uchylone okno i paląca się gdzieś w głębi lampa. Zaczynało się zmierzchać i Pawełek miał nadzieję, że przy wychodzeniu z domu właściciel zapali dodatkowe światło, może takie nad drzwiami, inaczej bowiem w zapadającym mroku nie mógłby go wcale zobaczyć. No, zobaczyć owszem, ale nie przyjrzeć mu się. Latarnie na ulicy stały, ale z tych najbliższych akurat nie paliła się żadna.
Sterczał tu już całe wieki, zrobiło się ciemno, poza tym nie działo się nic. Chaber wykazywał anielską cierpliwość. Pawełek przeciwnie, tracił ją do reszty. Posępnie myślał, że ten Barański może na przykład jadać w restauracjach i do domu wracać po północy. Może być inwalidą i nie wychodzić wcale, a ze znajomymi porozumiewać się przez telefon. Może wychodzić i wracać tylko rano, kiedy oni są uwiązani w szkole, a potem już tkwić nieruchomo w środku i oglądać przez lupę bezcenne, ukradzione przed laty znaczki. Może, obrzydliwiec, wszystko, a to wszystko jest akurat całkowicie sprzeczne z jego, Pawełka, potrzebami.
Konieczność przedostania się na teren posesji i popatrzenia do wnętrza budynku przez którekolwiek okno jawiła się coraz wyraźniej. Z irytacją Pawełek pomyślał, że trzeba to było zrobić od razu, bo teraz przeszkodzi mu lotnisko, lada chwila będzie musiał tam jechać, nie osiągnąwszy żadnego rezultatu. Na wszelki wypadek przeszedł dalej i zbadał trzecią kolejną działkę, następną za tą ogrodzoną. Była niezła. Niskie, ozdobne sztachetki na ceglanym murku pozwalały się pokonać prawie jednym krokiem, siatka od strony sąsiada też wyglądała dobrze, na kawałku zastępował ją zwyczajny drut… Tak, w razie potrzeby przejść tędy, potem pod drutem, potem przez siatkę z drugiej strony i przez te budy…
Sprawdzał właśnie, czy rosnący w narożniku krzak stanowi dostateczną osłonę, kiedy dopadł go nagle pozostawiony na posterunku Chaber. Okazywał lekkie, ale wyraźne napięcie, pisnął cichutko, nagląco, zawrócił w miejscu i pobiegł
z powrotem, oglądając się, czy Pawełek za nim podąża. Pawełek nie zwlekał, popędził wielkimi susami, starając się biec na palcach i broń Boże nie tupać.