Zdążył prawie w ostatniej chwili. Przed domem Barańskiego stał samochód, a Okularnik właśnie zamykał drzwiczki. Pawełek powstrzymał triumfalne sapnięcie, cofnął się za narożnik ogrodzenia, przykucnął i wyjrzał.
Okularnik zadzwonił do furtki, usłyszał brzęczyk, pchnął furtkę i wszedł do środka. Drzwi otworzyły się przed nim, padło z nich światło, być może ktoś się tam ukazał, ale Pawełek ze swego miejsca nie mógł go dojrzeć. Poczuł głębokie niezadowolenie, możliwe, że był to właśnie Barański, sam stworzył szansę oglądania… A on tu. jak kretyn, utkwił za narożnikiem, zamiast patrzeć na przykład z drugiej strony ulicy. Mógł się tam znaleźć dokładnie naprzeciwko drzwi i obejrzeć osobę, która je otworzyła…
Wściekły na siebie, podniósł się, pomyślał, że Okularnik nie zamieszka tu chyba na stałe, będzie wychodził, ten Barański może być dobrze wychowany, odprowadzi go do drzwi i da się zobaczyć, po czym spojrzał na zegarek. Odczytanie godziny nie było łatwe, wymagało źródła światła. Pawełek zapalił latarkę i stracił nadzieję…
Janeczka przyjechała na lotnisko wprost od pani Piekarskiej, bardzo zadowolona z rezultatu wizyty. Pani Piekarska poczęstowała ją świeżo upieczonym, doskonałym biszkoptem i zrozumiała wszystko. Świetnie wiedziała, że znaczki mogą się od siebie różnić zaledwie odcieniem, że napis na jednym może być tylko o włos cieńszy niż na drugim i ma to ogromne znaczenie, orientowała się, na czym polega i co ma na celu zamiana jednych na drugie. Wysłuchała w skupieniu przypuszczeń Janeczki i zapisała sobie numery katalogowe egzemplarzy, które mogły tu wchodzić w grę. Krótko mówiąc, zachowała się jak prawdziwy filatelista, aczkolwiek zamiary Okularnika zdenerwowały ją i oburzyły nad wyraz.
Podróżni z Algieru zaczęli już wychodzić, kiedy pojawił się pełen mieszanych uczuć Pawełek. Jedną z pierwszych była osoba, która przywiozła listy i paczuszkę od ojca, porozumieć się zatem zdołali dopiero w drodze do domu.
– Więc jednak! – wykrzyknęła Janeczka, usłyszawszy relację brata. – Popatrz, dobrze zgadliśmy! Okularnik i Barański, to Barański czatuje na te znaczki i od niego Okularnik dostaje byle co na wymianę! Jestem pewna, że tak musi być!
– Ale go w końcu nie zobaczyłem! – rozzłościł się Pawełek. – Siedzi tam, w tym domu, jak schowany w skorupie i chałę widać!
– No dobrze, ale sam mówisz, że naprzeciwko jest dobre miejsce…
– Naprzeciwko, naprzeciwko… Pewnie, że dobre, tylko ten podlec musi wyjść! Albo żeby chociaż gębę wetknął w drzwi! A czy ja wiem, czy ten Okularnik tam lata codziennie…?
– Trzeba znaleźć jakiś sposób na wywabienie go z domu…
– Podpalić!
– Podpalić… No owszem, może nie zaraz cały dom, ale małą kupkę czegoś…
– Drewna. Z gazetami. Wyjdzie, żeby zobaczyć, co to jest…
– I ogień go oświetli. Bardzo dobrze, będziemy to mieli w zapasie. Na razie jeszcze poczatuj bez podpalania, albo możemy razem. Chciałabym wiedzieć, czy Czesio też tam przychodzi.
– Na Czesia mamy Zbinia i Stefka.
– Zbiniowi trzeba powiedzieć, co wiemy, będzie mu łatwiej. Dziś już za późno, ale może jutro.
– A czatować mam kiedy? W nocy?
– O Boże… Trudno, musimy to wszystko jakoś zmieścić. Jeszcze się zastanowię. Bo może najpierw Zbinio, dowie się czegoś i lepiej wyjdzie czatowanie…
Zbinio zdecydowany był zapracować na koński breloczek uczciwie i rzetelnie. Ogniście zadeklarowaną pomoc brata przyjął bardzo chętnie, nie wnikając w kierujące nim motywy. Rozważył kwestię podziału pracy.
– W szkole i zaraz po szkole ja, a potem ty – zarządził. – Ustalimy jakąś godzinę i odwal lekcje przedtem, żeby nie było, że tego. Przydałyby się jakieś znaczki… Czekaj, zdaje się, że mam myśl!
Stefek czekał niecierpliwie i w napięciu. Zbinio ujawnił swoja myśl zaraz nazajutrz.
– Jest taka sytuacja – rzekł odrobinę niepewnie. – Oni tego mają jak siana w telewizji, szczególnie jeśli robią jakieś konkursy. Ale tam trzyma rękę na pulsie taki jeden gość i taka jedna facetka. Oba chciwe, aż się niedobrze robi. Ale, rozumiesz, to się podobno czyta…
– Co się czyta? – spytał Stefek.
– Te listy, co tam przychodzą. Czekaj. Cholera, nie mamy dojścia…
Na stanowcze żądanie brata Zbinio wyjaśnił sprawę dokładniej. Należałoby dopaść tych worów z listami w telewizji, zanim zabierze je gość lub facetka. Można się zobowiązać do przeczytania wszystkich w zamian za znaczki. Można to robić tam u nich, na miejscu albo zabrać do domu. Do domu byłoby lepiej, bo wówczas bez trudu włączyłoby się Czesia. Pozwoliłoby mu się własnoręcznie wycinać, a na ile Zbinio się orientuje, Czesio od takiego zajęcia dostaje małpiego rozumu. Wszystko rozbija się o brak odpowiednich znajomości, byle komu nie dadzą, a nikt jakoś nie zna nikogo w telewizji…
– Jedna taka z telewizji mieszka prawie naprzeciwko nas – przerwał Stefek. – Rozpoznałem ją z twarzy. Robi programy dla dzieci.
– Ejże! – zainteresował się Zbinio. – Wiesz, że chyba masz rację! Zdaje się, że mnie też w oko wpadła, ale nie zwróciłem uwagi, gdzie mieszka. Jesteś pewien, że naprzeciwko?
– Na mur. Z psem wychodziła. I ze śmieciami.
– No to mieszka, faktycznie. Jakoś by się z nią zapoznać…
– To masz z głowy – zapewnił Stefek energicznie. – Jutro z nią będziemy zapoznani, gwarantowane. I co potem?
– Jak? – spytał Zbinio nieufnie.
– Co cię obchodzi? Już ja to załatwię, ty się możesz wyprzeć. Pytam, co potem?
– Potem można się do niej przypochlebić o te listy. Albo chociaż dowiedzieć się, kto to czyta i czy też zbiera. Dojść do tego kogoś. Coś mu zrobić…
– Ogłuszyć – zaproponował rzeczowo Stefek.
– Głupek. Przysługę wyświadczyć albo co. Może postać za niego w ogonku, no, rozumiesz, coś z tych rzeczy. I tak dalej.
Pomysł Stefkowi wydał się znakomity. Dojście do znaczków z telewizji dałoby im Czesia w ręce, Czesio tym dojściem nie dysponował. Możliwe, że w ogóle było trudne i do tych znaczków stała cała kolejka, ale Stefek zamierzał zastosować metody nietypowe i miał absolutną pewność, że się uda. Przepełniały go uczucia potężne i nie istniały dla niego żadne przeszkody.
Zbinio miał dość rozumu, żeby nie wnikać w szczegóły przedsięwzięcia brata. Ustalił, że jutro zamienią się przy Czesiu o piątej po południu i wycofał się na bezpieczne pozycje. Stefek przystąpił do akcji.
Starą procę znalazł bez trudu. Sprawdził gumę, trochę była sparciała, zajrzał zatem do sypialni rodziców. Stała pustką, matka robiła coś w kuchni, ojciec siedział przed telewizorem. Sięgnięcie do szuflady w komodzie i wymacanie jego najnowszych, zagranicznych szelek było dziełem dwóch sekund. Szelki okazały się świetne, wręcz stworzone na procę, dwie zapinki miały akurat odpowiedni rozstaw, a guma prezentowała elastyczność wymarzoną. Stefek wiedział, co będzie, jeśli te szelki szlag trafi, ale wcale nie zamierzał ich niszczyć. Użyć raz i odłożyć na miejsce. Miotające nim szaleństwo uczuć, acz wulkaniczne, zostawiało jednak chwilami odrobinę miejsca na działalność rozsądku.
Dość długo szukał odpowiedniego kamienia. Nie mógł być za mały, bo nie załatwi sprawy, nie mógł być za duży, bo nie daj Boże, w coś by trafił, na przykład w pieska… Znalazł dwa. Teraz należało ustalić kwestię okien. Jak ta pani się nazywa, powinien to wiedzieć, w telewizji mówili. Że też nie zapamiętał dokładnie!
Wrócił do domu, na czworakach, żeby nie przeszkodzić ojcu, zbliżył się do stolika z telewizorem i wyciągnął program.