Выбрать главу

– To ja – rzekł mężnie.

Przez chwilę rodzice Karoliny patrzyli na niego w milczeniu. Karolina próbując stłumić śmiech, o mało się nie udusiła.

– To miło z twojej strony, że nie czekałeś z tym do zimy – powiedziała grzecznie jej mamusia.

– Nie mogłem – usprawiedliwił się Stefek. – Spieszy mi się…

– Musisz wyrobić jakąś normę? – zainteresował się tatuś, nie przestając drapać psa. – Dzienną, czy tygodniową? Może twój ojciec jest szklarzem?

Karolina ukryła twarz w poduszce i wydawała z siebie stłumione wycie, przemieszane z pianiem. Stefek zaczął odczuwać w sobie jakiś dziwny zamęt.

– Nie, nie to. Mnie idzie o panią Polińska…

– Może wobec tego powinieneś był wybić szybę pani Polińskiej? – podsunęła mamusia.

– Toteż właśnie! – ucieszył się Stefek. – Tak chciałem, tylko mi źle wyszło. Ale ja zapłacę, mam pieniądze… Ja już jej wszystko wytłumaczyłem.

Wskazał palcem Karolinę, która wyjęła twarz z poduszki i ocierała łzy z oczu, energicznie potakując głową, niezdolna jeszcze do posługiwania się ludzką mową. Zanim zdążyła odezwać się zrozumiale, za drzwiami znów rozległo się radosne popiskiwanie. Wracała pani Polińska ze swoim jamnikiem.

Stefek zdecydował nagle, że tu żadnych więcej wyjaśnień nie będzie, a w każdym razie nie w tej chwili. Nie ma sekundy do stracenia. Ewentualnie może później, ale teraz musi natychmiast, już, bez zwłoki…

– Ja tu zaraz wrócę! – wrzasnął i znikł za drzwiami.

Rodzice Karoliny popatrzyli na siebie, a potem na córkę. Karolina, opanowawszy się wreszcie po kolejnym ataku śmiechu, zdołała wyjaśnić im, co właściwie zaszło i dlaczego. Potrzeby Stefka potraktowała dość lekceważąco, wyeksponowała za to doskonale zapamiętaną, tajemniczą sprawę znaczkowych poszukiwań, prowadzonych przez Janeczkę i Pawełka. Gdyby Stefek ją usłyszał, niewątpliwie zacząłby rwać włosy z głowy i walić nią o ścianę, opowiadała bowiem z największą dokładnością akurat to, co wyrwało mu się niepotrzebnie i co później z całej siły starał się zatuszować.

– Mnie się to bardzo podoba – oznajmiła na zakończenie – ja też tak chcę. Oni mają bardzo grzecznego psa. I byli w Algierii i zdaje się, że mieszkali w naszym dawnym domu, bo obok nich mieszkała pani Violetta z panem Andrzejem. Teraz tam jest ich ojciec.

– Hej, czyżby? – powiedział ze zdumieniem tatuś Karoliny. – Obok Kawałkiewiczów zamieszkał jakiś Chabrowicz…

– No właśnie, oni się nazywają Chabrowicz.

– Violetta mówiła, że bardzo sympatyczny – wtrąciła mamusia Karoliny, chowając kapelusz do szafy. – Cała rodzina bardzo jej się podoba, uprawiają nasz ogródek. Dzieci są grzeczne i dobrze wychowane, tylko trochę przesadnie przedsiębiorcze.

Tatuś Karoliny przestał drapać psa i wyprostował się na fotelu. Obydwoje z mamusią znów popatrzyli na siebie i znów skierowali wzrok na córkę. Karolina była przejęta.

– Pójdę z Karo na spacer i poznam ich – oznajmiła stanowczo. – 1 będę im pomagać!

Spodziewała się oporu i protestów i zaskoczyło ją nieco, że rodzice bez namysłu wyrazili zgodę. Prawie ją zachęcali.

– I pojadę z Karunią autobusem – dodała wyzywająco, tonem, który brzmiał jak groźba. I to również nie spotkało się ze sprzeciwem.

– Tylko nie zapomnij kagańca – powiedziała mamusia. – Pies w autobusie musi mieć kaganiec, taki jest przepis. I ubierz ją w kolczatkę.

– I weź ze sobą plan miasta – poradził tatuś. – A gdybyś się zgubiła, wsiądź w taksówkę i jedź do którejś babci. Każda zapłaci.

– Możesz także przyjechać do domu – dodała mamusia. – Tez zapłacimy. Ale rzeczywiście lepiej do babci, bo nas może nie być.

Karolina zdenerwowała się nagle.

– Sama wiem, co mam robić! Dosyć mam tej waszej opieki i tego pilnowania, zrób to, zrób tamto! Właśnie pojadę i wcale się nie zgubię! I już!

Pełna urazy, z godnością opuściła salon i udała się do swego pokoju. Rodzice popatrzyli za nią, usunęli się do najdalszego kąta i zaczęli szeptać.

– Nie do uwierzenia, że coś ją wreszcie ruszyło…

– Najwyższy czas! Niech nabierze odrobiny samodzielności!

– Zadzwonię do Violetty i spytam o tych Chabrowiczów…

– Te przedsiębiorcze dzieci, to może być czyste błogosławieństwo…

– O Boże, gdyby im się udało przełamać jej lenistwo…

– Temu chłopcu, co wybił szybę, gotów jestem lody postawić…

Nieświadoma poglądów rodziców, zbuntowana i odrobinę zaniepokojona Karolina czekała na powrót Stefka. Musiał wrócić, bo zły pies był mu przecież niezbędny!

Pani Polińska okazała się wręcz aniołem. Zrozumiała wszystko od razu i obiecała załatwić sprawę. Jedna czytająca pani miała prawo zabierać stosy korespondencji do domu i czytać u siebie, kłopot jednakże wynikał z ciężaru. Gdyby ktoś zatem pomógł tej pani przenieść wielkie torby z listami…

Stefek rozbłysnął własnym światłem. Już widział dla Czesia zajęcie, któremu z pewnością nie zdoła się oprzeć. Umówił się, ustalił dzień i godzinę, uzgodnił szczegóły i prawie zapomniał, że ma wrócić do Karoliny. Na szczęście przypomniał sobie o tym na pierwszym piętrze, zawrócił i popędził z powrotem do góry.

Karo zachowała się znacznie spokojniej, znała go już, nie był wrogiem. Tatuś Karoliny pogawędki o szybie odmówił, machnął ręką i poprosił, żeby mu nie zawracać głowy, pieniądze niech sobie Stefek zachowa na następne zawieranie znajomości. Karolina zdecydowała się od razu wyjść z psem na wieczorny spacer.

Na widok tego, co wyprawiała straszliwa suka z obcymi ludźmi na ulicy, Stefek wpadł w szaleńczy zachwyt. Nie czepiała się wszystkich bez wyboru, atakowała tylko niektórych, przy czym niemożliwe było przewidzieć, kto jej się spodoba, a kto nie. Jedne osoby przechodziły bez wrażenia, na inne rzucała się znienacka, wystarczyło też uczynić w czyimś kierunku gwałtowniejszy ruch, żeby natychmiast uznawała to za rozkaz ataku. Na szczęście można ją było powstrzymać i uspokoić, chociaż przychodziło to z pewnym trudem.

– Ona przedtem mieszkała we własnym ogrodzie – wyjaśniła Karolina. – To znaczy, to był w ogóle taki duży ogrodzony kawał. I to wszystko było jej, nikt nie miał prawa tam wejść, więc teraz ona uważa, że wszyscy chodzą za blisko. Ale w przyszłym roku znów przeniesiemy się do własnego ogrodu i będzie spokój.

– Znaczy, znów nikt tam nie będzie mógł wejść? – upewnił się Stefek.

– Nikt. Tylko znajome osoby. Pokaż mi, gdzie mieszka ten Czesio.

Przeszli na sąsiednią ulicę i Stefek zaprezentował właściwe drzwi do budynku. Karolina oceniła teren pozytywnie.

– Możemy się umówić – zaproponowała łaskawie. – Ja tu przyjdę z nią i poczekam, i będę udawała, że nie mogę jej utrzymać. Tylko musisz mi powiedzieć, kiedy.

– Wszystko się zorganizuje, jak trzeba – zapewnił Stefek. – I jeszcze pokażę ci Czesia, żeby nie padło na niewinnego. Ja nie wiem, ale zdaje się, że ten wasz pies to będzie lepsze niż wygrana w totolotka!

Błogość przepełniała go po dziurki w nosie, bo nie tylko widział przed sobą szansę na liczne, wygrane batalie. Wiedział też dokładnie, z czym musi natychmiast popędzić do niebiańskiej istoty i jej brata. Miał informacje epokowe…!

* * *

Telefon od pani Piekarskiej przyjęła Janeczka zaraz po powrocie ze szkoły.

– Jestem bardzo dumna z siebie – zawiadomiła pani Piekarska tajemniczo. – Chciałabym, żebyście do mnie przyjechali jak najprędzej. Kiedy możecie?