– Chyba ci powiem od razu to najgorsze – rzekła z troską. – Bo jest jedna taka okropna możliwość. Ale najpierw powiedz, kiedy będziesz to oglądał dokładnie.
Dziadek z wyraźnym wysiłkiem starał się nieco opanować. Ugniatanie tytoniu w fajce okazało się pomocne.
– Będę to oglądał natychmiast z największą dokładnością, jaka jest mi dostępna. Nie wierzę własnym oczom, nie pojmuję tego cudu, który tu się zdarzył, nie spocznę, póki się nie upewnię, że to nie pomyłka. Nie mówcie babci, ale wcale nie zamierzam iść spać. Do rana pozbędę się już wszelkich wątpliwości.
– Bardzo dobrze – pochwaliła Janeczka. – Wobec tego od razu ci powiem, że jest możliwe, że te znaczki zostały zamienione. To znaczy nie te, tylko niektóre inne.
– Co masz na myśli? – zaniepokoił się dziadek, kładąc rękę na stosie klaserów, jakby je chciał osłonić przed niebezpieczeństwem. – Jakie inne?
– Te są na podlepkach. Akurat ich nawet nie widziałam. W tamtych klaserach nie są na podlepkach, tylko włożone normalnie. I wcale nie jestem pewna, czy jeden taki nie zabrał trochę i nie włożył byle czego w zastępstwie. Zwróć na to uwagę.
– Zwrócę – obiecał dziadek. – Mogę cię zapewnić, że zwrócę. Ale cokolwiek by tu ktokolwiek zamienił, te pierwsze strony, które już widzę, wystarczą, żeby nic na świecie nie zmąciło mojego szczęścia. Jest to wprawdzie zaledwie odrobina, ale odrobina bezcenna!
Z udzielania dalszych wskazówek Janeczka zrezygnowała. Widać było, że dziadek całkowicie przestał słuchać i nic do niego nie dociera. Zaczął wyciągać różne materiały pomocnicze, obłożył się nimi, promieniał i wydawał się młodszy o dwadzieścia lat.
– Koniec przedstawienia – zawyrokował Pawełek. – Dziadek jest załatwiony na perłowo. Chodź, opowiem ci o panu Lewandowskim…
Pan Lewandowski o wygłupie syna pani Nachowskiej wiedział już od dawna. Znał go jeszcze jako chłopca. Z racji studiów, a potem zawodu, z chłopcami miał dużo do czynienia, sam przed niewielu laty też był chłopcem i sposoby popadania w rozmaite konflikty miał opanowane doskonale. Młody Nachowski z chłopięcego wieku już wyrósł, skończył szkołę i zaczął studiować archeologię, wypadł zatem z kręgu zainteresowań pana Dominika. Wiedzę o nim należało odświeżyć i uzupełnić. Stwierdziwszy, iż świeżo wydoroślały młodzieniec uczynił wszystko, co tylko mógł, żeby nadawać się na ofiarę szantażu, przy czym uczynił to całkowicie bezwiednie, pan Lewandowski zdecydował się wtajemniczyć w sprawę Pawełka. Należało przeciwdziałać.
– Więc, rozumiesz, to było tak – relacjonował Pawełek z głębokim niesmakiem. – Najpierw dali mu coś z tych świństw, jakiś haszysz czy inną zarazę, a potem go namówili, żeby w ich altance na działce zrobić magazyn. To jest właściwie prawie domek, bardzo porządny, z drzwiami, zamykany. I zaczęli tam pchać kradzione części samochodowe.
– Kto? – spytała Janeczka.
– Taka szajka. Co ty myślisz, że te samochody to okrada jedna osoba? To jest cała szajka, nawet dosyć porządnie zorganizowana. Niby kumple, znaczy, on się w ogóle wdał w złe towarzystwo, ale wcale o tym nie wiedział. Nie przyszło mu do głowy, bo głupi. Znaczy, właściwie nic nie myślał, bo go haszyszem ogłupili. W piwnicy też. I teraz piwnica pani Nachowskiej i ta jej altanka, to jest złodziejski magazyn, w ogóle nie mają do tego kluczy, ani ona, ani jej syn. Zaczęli ten cały interes, jak on był jeszcze nieletni, trochę to potrwało, pan Lewandowski coś tam wiedział o początkach, a teraz dopracował do końca. Potem on skończył osiemnaście lat, teraz ma dwadzieścia jeden, afera się rozdyma, a on nie wie co zrobić.
– A haszysz? – przerwała Janeczka.
– Co haszysz?
– Jest tym narkomanem, czy nie?
– Ja wcale nie wiem, czy to był akurat haszysz, żeby potem nie było gadania – zastrzegł się Pawełek. – Możliwe, że coś innego, bo jednak w końcu w to nie wpadł. Żadnych narkotyków nie używa, spróbował i przestał, możliwe, że pani Nachowska go przypilnowała, ale zdenerwowała się niemożliwie…
– A teraz się boi, że on jeszcze wpadnie – zgadła Janeczka.
– No więc właśnie. Czekaj. Zaraz do tego dojdę i zdaje się, że to jest właśnie gwóźdź programu. Dał się namówić jednemu, nazywało się, że kumplowi pomaga, a był już wtedy pełnoletni…
– Kto?
– Syn pani Nachowskiej. Kumpel nas nie obchodzi. Sprzedał kupę różnych części jednemu facetowi, który bał się, że to jest kradzione, więc się zabezpieczył. Przytomny gość. Zrobili spis tych części i głupi Nachowski dał swój dowód osobisty i tak dalej i jeszcze podpisał się, że to sprzedaje jako własne.
– Tak zidiociał?
– Nie, on naprawdę nie wiedział, że to kradzione, myślał, że legalne i tak temu kumplowi pomagał. Tymczasem właśnie kradzione i jest dowód czarno na białym, że Nachowski sprzedał kradzione. W dodatku już ma haka, bo raz go nakryli, jak jeszcze był nieletni, znaczy inni uciekli, a on jeden został jak głupi, zdaje się, że on jest w ogóle trochę niedojda, no więc jakiś tam drugi raz, to już byłaby prawie recydywa. W dodatku jego piwnica i jego altanka pełne są tego towaru i pani Nachowska nic nie może zrobić, bo nie ma kluczy.
– Włamać się – podsunęła bez namysłu Janeczka.
– Po pierwsze, sama nie potrafi, musiałaby wziąć człowieka, a każdy, kto ma oczy w głowie, zobaczy co tam leży.
Pół fabryki. Po drugie, co jej z włamania, przecież własną ręką tego ciężaru nie wyniesie, a nawet jakby wyniosła, to co z tym zrobi? Utopi w Wiśle? Już widzę, jak się złodzieje ucieszą i żaden słowa nie powie, co?
– No tak – przyznała Janeczka, marszcząc brwi – a na milicję lecieć nie może, bo doniesie na własnego syna. Nikt nie uwierzy, że on nie wiedział, co robi. Myślisz, że naprawdę nie wiedział?
– Pan Lewandowski mówi, że tak.
– Co tak? Tak, wiedział, czy tak, nie wiedział?
– Tak, nie wiedział. Pan Lewandowski doszedł do tego porządnie, ale musiał się nieźle wysilić. On jest w ogóle nerwowy.
– Pan Lewandowski?
– Nie, ten syn. Podatny na jakieś tam różne takie. Jak jest wszystko w porządku, to nawet przytomny facet, na studiach mu dobrze idzie, ale jak tylko coś nie tak, od razu się załamuje. Nerwicę ma albo co i pani Nachowska strasznie się o niego trzęsie. A prawnie to tak wygląda, że nie ma siły, uczestniczył w interesie i musi za to odpowiadać.
– No to przez cały czas powinien być załamany…
– A właśnie że nie, bo on nie ma pojęcia, co się dzieje i że się na niego czają. Coś mi się widzi, że to ten Barański z Bonifacego. Wcale nie syna się czepia, tylko pani Nachowskiej.
– I wie co robi – zaopiniowała Janeczka. – Siedzi w znaczkach, zgadł od razu, że z pani Nachowskiej będzie miał o wiele więcej korzyści i szantażuje ją tym synem. A ona od tego traci przytomność umysłu, rozumiem. Gdzie on jest?
– Kto?
– Ten syn.
– Na wykopkach.
– Na jakich wykopkach?
– On studiuje archeologię. I teraz akurat coś tam kopią w ramach praktyki, dopóki nie ma mrozów i ziemia miękka.
– No tak. A pani Nachowska tutaj szału dostaje. Wymyśliłeś już coś?
– Jeszcze nie. Pan Lewandowski mówi, żeby panią Nachowską zostawić w spokoju, bo na razie nic się z niej nie wydusi. Mówi, że ona się nawet słusznie boi, bo jakby co, to ten syn faktycznie leży. Wszystko jedno, więzienie czy narkotyki, same zeznania już mu wystarczą, żeby był załatwiony. To włamanie do części owszem, trzeba będzie odwalić, ale bez nich. Własnymi siłami.
– Pan Lewandowski tak uważa?
– Nie, ja. Pan Lewandowski jeszcze się łamie, ale na moje oko da się namówić. Jeszcze nie wiem, jak to zrobić. Janeczka miała pomysł prawie gotowy.