– Ja wiem. Włamać się ordynarnie i wszystko wywieźć od razu, żeby złodzieje myśleli, że włamał się złodziej. Można nawet trochę zniszczyć drzwi. Jaki to jest ciężar? Trzy osoby wystarczą?
– Do samego noszenia? Jak silne, to nawet dwie. Kto to ma być, te osoby?
– Pan Lewandowski, Rafał i ty.
– A ty staniesz na świecy?
– Na świecy stanie Chaber. W jeden dzień… Nie, to chyba trzeba w nocy. W jedną noc się załatwi.
– I co z tym zrobimy?
– Wywieziemy gdziekolwiek, zwalimy na kupę i ktoś zawiadomi milicję, że gdzieś tam leży strasznie dużo części samochodowych. I niech się sami interesują. Ci złodzieje mogą nawet do tego trafić, proszę bardzo, pod warunkiem, żeby milicja była pierwsza. Zobaczą, że gliny już są i cały interes im przepadł i niech się zastanawiają dlaczego i jakim sposobem. Może pomyślą, że rąbnął je jakiś kretyn.
– Każdy by pomyślał, że rąbnął kretyn – zgodził się Pawełek. – A pani Nachowska za jakiś czas pójdzie do piwnicy po byle co i zawiadomi ciecia, że ma zniszczone drzwi i wyłamany zamek. Administrację też może zawiadomić. Nikogo to nie obejdzie, powiedzą, że to należy do lokatora, kupi nowy zamek, ktoś jej naprawi drzwi i z głowy. Młody Nachowski wróci po wszystkim.
– Pani Nachowska powie, że klucz jej zginął dawno temu i będzie to święta prawda. O domku na działce może w ogóle nic nie mówić, bo to już rzeczywiście jest jej prywatna sprawa. Własną altankę można sobie nawet porąbać siekierą.
– Bardzo dobrze, znaczy mamy to załatwione…
– Nie, czekaj! – przerwała Janeczka, w nagłym, olśniewającym błysku natchnienia. – Czekaj, mam pomysł…! Zaraz. Po pierwsze, kiedy to zrobimy, trzeba ustalić…
– Tu nie ma co ustalać. Jak najprędzej, póki tego syna nie ma!
– Po drugie: czym przewieziemy? Przecież w rękach nie będziesz nosił? Pawełek zakłopotał się odrobinę.
– No fakt. Kompletnych karoserii nie kradli, więc do fiata wejdzie, ale nie wszystko naraz. Rafał by musiał parę razy obrócić…
– Wujek Andrzej ma dużego fiata i z bagażnikiem na dachu. Może mu pożyczy.
– Może. A jak nie… W ostateczności Rafał sam go sobie pożyczy, przecież to ma być w nocy…
– No dobrze, wobec tego po trzecie: gdzie zwalimy?
– Byle gdzie…
Janeczka nie była w stanie dłużej ukrywać swojego wspaniałego pomysłu.
– Otóż nie. Nie byle gdzie. Na Bonifacego sto trzydzieści!
– Ha…! – wrzasnął Pawełek, natychmiast doceniwszy urok propozycji.
– I delikatnie przełożymy przez ogrodzenie, żeby ta cała kupa leżała w środku. I postaramy się, żeby milicja przyjechała, zanim Barański się obudzi.
Pawełek zapłonął entuzjazmem.
– Pierwszorzędnie! To jest myśl! I nie doniesie na młodego Nachowskiego, bo musiałby się przyznać, że już dawno o tym wiedział…!
– Ukrywał przestępstwo i był szantażystą…
– Jasne! Więc na głowie stanie, żeby się wyłgać, zaprze się i powie, że pierwsze słyszy! Bomba!
– Kiedy to zrobimy?
– Zaraz. To znaczy, przedtem ja tylko muszę zobaczyć te jej drzwi, potem się pogada z Rafałem i z panem Lewandowskim…
– To może być równocześnie, ja pogadam, a ty pójdziesz do drzwi.
– Może być. Potem muszę popatrzeć na Bonifacego, gdzie tam będzie najlepsze miejsce. To się załatwi w jeden dzień, pojutrze w nocy możemy zaczynać! Narobimy się jak dzikie osły, ale nie szkodzi, ja uważam, że warto…
Dziadek przesiedział nad znaczkami prawie całą noc. Rano, kiedy wychodzili do szkoły, jeszcze tę noc odsypiał, ale kiedy wracali, już na nich czekał. Od razu zabrał ich na górę.
– Miałaś rację – powiedział do Janeczki. – Nie mogę oczywiście ręczyć za to, że ktoś tu coś zamieniał, ale wygląda to dziwnie. Ktoś zrobił bałagan. Szczęśliwy czuję się nadal, bo odnalazłem tu mnóstwo znaczków pana Franciszka…
– Skąd wiesz, że to pana Franciszka? – przerwała Janeczka z szalonym zainteresowaniem.
– Po pierwsze, znajduje się na nich malutki stempelek gwarancyjny, bardzo stary, który znam doskonale. Jeden z pierwszych, jakie w ogóle stosowano. A po drugie, te znaczki mają specyficzne uszkodzenie, z jednej strony litery Z jest jakby wygryziony trójkącik. Takich znaczków był tylko jeden arkusz, ponieważ był to ostatni arkusz, wydrukowany starą, zniszczoną matrycą. Następne były drukowane matrycą nową, a poprzednie nie miały tego wygryzienia.
Nie musieli sobie wzajemnie wyrywać lupy, dziadek bowiem miał ich kilka. Razem pochylili się nad biurkiem.
– Ponadto znalazłem zestawienia, z tej właśnie matrycy jeden czysty i jeden kasowany, tak właśnie, jak to kompletował pan Franciszek – mówił dalej dziadek. – Z innych matryc też. Zaledwie kilka takich par, ale znam je przecież, można powiedzieć, osobiście. Znaczki na podlepkach są w porządku, prawie wszystkie błędy, istne cudo! Za to znaczki z tamtych klaserów…
Janeczka uniosła głowę, odłożyła lupę i przeniosła się za plecy dziadka, który otworzył przed sobą pozostałe, nieco młodsze klasery. Pawełek po chwili stanął obok.
– Popatrzcie – powiedział dziadek. – Tu są czyste, cały zbiór błędów, odcieni i gatunków papieru… Źle mówię, właśnie nie cały. Pomiędzy egzemplarzami naszego pierwszego znaczka znajdują się rosyjskie, jak wiecie, one są bardzo podobne, bo nasz był wzorowany na rosyjskim. Bezwartościowe, w dodatku niektóre kasowane. Ni przypiął, ni przyłatał. Naszych brakuje. Dalej, proszę…
Odwrócił dwie kartki i zaczął pokazywać pęsetką.
– Tu jest seria z zaboru austriackiego z odwróconymi nadrukami…
– Gdzie ta seria? – oburzył się Pawełek. – Dwa znaczki, to seria?
– Kawałek serii – poprawił się dziadek. – Przyjrzyjcie się, jak to jest powkładane. Te dwa porządnie, z odstępem, a pozostałe krzywo, byle jak i te pozostałe, to jest cesarz, austriacka masówka. Teraz tutaj, proszę to samo… Tak to wygląda, jakby najpierw ktoś porządnie poukładał skompletowane serie, a potem ktoś inny zabrał z tego część i w pośpiechu wetknął w to miejsce cokolwiek podobnego. Mówiliście o zamianie, owszem, możliwe, że właśnie nastąpiła.
– No tak – powiedziała Janeczka, ze zmarszczonymi brwiami oglądając klaser. – Ale to był półgłówek. Zamieniał te serie kawałkami. Albo się strasznie śpieszył, albo nie znał się na tym kompletnie.
– Zgadza się, nie znał – przypomniał półgłosem Pawełek.
– Albo może robił to po ciemku i nie patrząc. A co jest dalej?
– Dalej wszystko w porządku – powiedział dziadek uspokajająco. – Przeważnie normalnie skompletowane serie. Ze zbiorów pana Franciszka pochodzi jeszcze seria z dużym orłem, z dziewiętnastego roku. Jestem tego pewien, bo nawet umieszczona jest tak, jak on to robił. Ten sam błąd druku, znaczek czysty i kasowany obok siebie. Niczego tu nie brakuje. W tym ostatnim klaserze są zagraniczne…
– To do skompletowania pana Franciszka ile ci jeszcze zostało? – przerwał z zaciekawieniem Pawełek.
– Mniej więcej dwie trzecie – odparł dziadek. – Ale już i ta jedna trzecia, do której dotarłem, zachwyca mnie bez granic. Dotychczas miałem jedną pięćdziesiątą. Ten cały klaser z kasowanymi stanowi po prostu skarb!
– Chociaż raz z tych głupich podlepek jest jakiś pożytek – stwierdziła Janeczka z lekką niechęcią. – Pewnie tylko dlatego nic tu nie zamienił. Nie mógł przecież w tym okropnym pośpiechu przylepiać innych.
– Pan Franciszek używał podlepek? – zdziwił się Pawełek z naganą.
Dziadek westchnął.
– Z początku tak. Na szczęście tylko do znaczków kasowanych, czyste trzymał w takich małych kopertkach. Na początku zbieractwa ludzie w ogóle robili ze znaczkami bardzo dziwne rzeczy, jeden włoski markiz na przykład dziurawił je i nawlekał na nitkę. A dziadek pana Franciszka przylepiał je na arkusz papieru. Całe szczęście, że też tylko kasowane. Przylepiania czystych zabroniła mu żona, która uważała je za coś w rodzaju pieniędzy, takich małych banknocików. Pan Franciszek opowiadał mi o tym…