– No to będziemy tej działki szukali przez cały rok – zdenerwowała się Janeczka. – Dwie godziny, a tego jest zatrzęsienie i wszystko na końcach miasta! Do niczego. Załatw przynajmniej piwnicę, bo dziury zaczynają mnie niepokoić, a ja spróbuję rano sama pójść na te działki. Możliwe, że trzeba się poważnie zastanowić…
– Jedna robota z głowy! – oznajmił z triumfem Pawełek nazajutrz w samo południe. – Dziury niepotrzebne, wszystko otwarte. Byliśmy w środku.
– Nie mów! – wykrzyknęła Janeczka z ożywieniem. – Poważnie? Opowiedz wszystko natychmiast!
– Wytrychy jak złoto, otworzyły i kłódkę, i drzwi, panu Lewandowskiemu mowę odjęło. Chaber pilnował, raz tylko przyleciał i powiedział, że ktoś idzie, więc wleźliśmy do piwnicy pana Lewandowskiego i udawaliśmy, że coś robimy. Niepotrzebnie, bo ten ktoś poszedł w drugą stronę. Potem już był spokój. Światło w środku świeci i faktycznie melina to jest taka, że oko bieleje. Reflektory, koła, pompy, szczęki hamulcowe, żeby sklep był tak zaopatrzony…! Najwięcej tych rzeczy z wierzchu, reflektorów i wycieraczek, ale bebechy też są. Dobrze zgadłem, że do fiata się zmieści, ale z bagażnikiem. Nie ruszaliśmy niczego, na wszelki wypadek, żeby złodzieje się nie połapali, że tam ktoś był.
– Zamknąłeś z powrotem porządnie?
– A jak? Te wytrychy działają w obie strony. W rezultacie słusznie nie chciałaś, żeby od razu wiercić. Na działkach co?
– Na działkach beznadziejnie. Byłam przy Odyńca i akurat zastałam kawałek zarządu. Wszystko się zgadza.
– Co się zgadza?
– To co mówili obaj, pan Lewandowski i Stefek. Zarządy w niedzielę i tak dalej. Tym sposobem możemy tak szukać jeszcze przez dziesięć lat.
Pawełek zakłopotał się i zdenerwował.
– Rany, nie mamy tyle czasu! Co zrobimy! Janeczka wydawała się dziwnie mało zmartwiona. Usiadła po turecku na swoim tapczanie i wsparła plecy o ścianę.
– Wymyśliłam coś – oznajmiła. – Myślałam i myślałam, bo nie możemy tego zostawić odłogiem. I uważam, że nie ma innego wyjścia. Trzeba zapytać panią Nachowską.
– Iiiiii…
– Nie iii, nie iii, wiem co mówię! Nie tylko zapytać. Trzeba jej o tym w ogóle powiedzieć.
– O czym?! – krzyknął Pawełek niemal ze zgrozą.
– O tej całej robocie, o włamaniach i tak dalej. Pawełek opadł z impetem na fotel i zagapił się na siostrę.
– Kota masz, czy co? – spytał, zgorszony.
– Sam masz kota. Najpierw słuchaj, a potem się zastanów. Nie my jej o tym powinniśmy powiedzieć, tylko pan Lewandowski. My o tym nic nie wiemy, a pan Lewandowski zna młodego Nachowskiego i już dawno miał z nim do czynienia. Powinien jej powiedzieć, że wie o tych złodziejskich machinacjach, wie, że ten jej syn jest niewinny i znalazł sposób, żeby to ukrócić. Nie musi dokładnie opowiadać, w jaki sposób, powie, że to jego sprawa, a ona się może szczegółami nie interesować. Pozbędzie się po cichu kradzionych rzeczy i do widzenia, przecież złodzieje nie polecą ogłaszać, że coś tam było i nie ma. Usunie się porządnie wszelkie ślady. O szantażu pan Lewandowski nie powie ani słowa, o nas też, będzie to niby załatwiał od siebie, żeby pomóc jej synowi, bo go zna. I tak dalej. Co do piwnicy, to już umie się tam dostać, tylko nie wie, gdzie działka, więc niech ona mu powie, to i tam załatwi.
W połowie przemówienia Janeczki Pawełek przestał się krzywić, a pod koniec zaczął kiwać głową.
– No, owszem – przyznał Pawełek. – Może to i niezłe. Tylko czekaj… Trzeba by jednak urwać kłódkę.
– Bo co?
– Bo złodzieje muszą myśleć, że zrobił to złodziej. Inaczej padnie na panią Nachowską, posądzają, że zabrała im ten towar i sama sprzedała. O wyrywanie kłódki, ja uważam, że jej posądzać nie będą.
– No więc dobrze, wyrwij tę kłódkę. To nawet dobry pomysł. Pani Nachowską narobi szumu, że ktoś jej wyrwał kłódkę… Albo nie! Pan Lewandowski narobi szumu, poszedł i zobaczył, że u sąsiada jest urwana kłódka, poleci do ciecia…
Pawełek zaczął się zapalać do projektu.
– Może nawet udawać, że nie wie, czyja to piwnica! A potem się założy nowe zamki. I cała heca odbędzie się zanim jej syn wróci, z hukiem trzeba, im więcej zamieszania, tym lepiej! Potem mogą sobie na niego donosić, ile im się podoba, śladu żadnego nie będzie, a pan Lewandowski zaświadczy, że urwaną kłódkę widział na własne oczy. Już ja się postaram, żeby ją dokładnie zobaczył!
Janeczka rozplatała skrzyżowane nogi i zerwała się z tapczanu.
– To już! Dzwonimy do pana Lewandowskiego! I od razu do niego jedziemy, może się dzisiaj załatwi!
Pawełek również zerwał się z fotela i natychmiast opadł nań z powrotem.
– Dzisiaj chała. Pana Lewandowskiego nie ma, wróci dopiero wieczorem. Zadzwonimy i umówimy się na jutro. Dzisiejszy dzień zmarnowany, nic na to nie poradzę.
Ze zmarnowanym dniem Janeczka nie mogła się pogodzić. Milczała przez chwilę, stojąc obok tapczanu i porządkując myśli.
– Okularnik – powiedziała wreszcie. – Fajksat. Barański. Pani Piekarska…
– I co te wszystkie osoby? – spytał niecierpliwie Pawełek, nie mogąc się doczekać dalszego ciągu.
– Nic. Do załatwienia. Panią Piekarską trzeba zawiadomić… Jeszcze jej nie mówiłam, że znaczki zostały zamienione, powinna o tym wiedzieć. Zaraz, ostatnio zamieniał przedwczoraj…
– Musiała tam być niezła polka, jak im pokazał, co przyniósł – zauważył Pawełek z uciechą. – Co pani Piekarska do swoich klaserów włożyła?
– Masówkę absolutną. Mogą coś podejrzewać.
– I uważasz, że co?
Janeczka opanowała zdenerwowanie i usiadła na krześle przy biurku.
– I któryś z nich może się do niej przyczepić. Zaskoczy ją. Czekaj, muszę się zastanowić, co oni myśleli… I co zrobili, jak się okazało, że zamiast pierwszej Polski Okularnik przyniósł dęby rogalińskie. Ty też możesz pomyśleć.
Pawełek nie miał wielkiej ochoty myśleć, co złoczyńcy myśleli. Od razu przyszło mu do głowy tylko jedno.
– Na wszelki wypadek, ja uważam, że powinna tam donieść czwarty klaser – oznajmił stanowczo. – Niech im się chociaż ilość zgadza. Dzwonimy…?
Telefon pani Piekarskiej był zajęty. W oczekiwaniu na możliwość połączenia zadzwonili do Stefka, przyjęli raport o dotychczasowych poczynaniach Czesia i zawiadomili go, że działki może zostawić w spokoju. Następnie Pawełek zadzwonił do pana Lewandowskiego i poprosił jego matkę o przekazanie informacji, że zadzwoni wieczorem w szalenie ważnej sprawie. Telefon pani Piekarskiej ciągle był zajęty. Do holu wyjrzała pani Krystyna.
– Czy mogłabym się jeden raz posłużyć telefonem? – spytała żałośnie. – Krótko będzie.
– Dobra, posłuż się – przyzwolił Pawełek. – Nasze i tak zajęte.
– Wymyśliłam, że Okularnik postanowi porozumieć się z panią Piekarską – rzekła Janeczka w zadumie. – Tylko ona jedna ma pojęcie o znaczkach.
– I ona je dziedziczy.
– No właśnie. Może do niej przyjść niby to w sprawach spadkowych. Trzeba ją natychmiast uprzedzić!
– Zaraz, matka się teraz posługuje…
Ciche brzęknięcie wskazało, że pani Krystyna u siebie odłożyła słuchawkę. Zanim Pawełek zdążył wyciągnąć rękę, telefon zadzwonił.