– Boże drogi, dzwonię do was i dzwonię, już chyba od dwóch godzin, a u was ciągle zajęte! – wykrzyknęła rozpaczliwie pani Piekarska. – Co za szczęście, że wreszcie się dodzwoniłam!
– Pani Piekarska! – wrzasnął szeptem Pawełek i Janeczka w pierwszym momencie spróbowała wyrwać mu słuchawkę, zreflektowała się jednak natychmiast.
– Nic nie mów! Idę do drugiego telefonu!
– Chwileczkę – powiedział Pawełek. – My właśnie dzwonimy do pani i ciągle jest zajęte. Niech pani zaczeka, moja siostra poleciała do drugiego telefonu, bo my mamy dwa aparaty. Niech ona weźmie słuchawkę, żeby nie trzeba było ciągle wszystkiego powtarzać.
– Już jestem – powiedziała Janeczka. – Jak to dobrze, że pani dzwoni!
– Jestem szalenie zdenerwowana – zakomunikowała pani Piekarska. – To rzeczywiście jest cała afera, okropne. Zadzwonił do mnie jakiś pan Fiksat…
– Fajksat – poprawił Pawełek.
– Nie przeszkadzaj! – syknęła Janeczka w drugą słuchawkę.
– Tak, rzeczywiście, Fajksat – przyznała pani Piekarska. – Koniecznie chciał ze mną nawiązać kontakt w sprawie znaczków pana Spayera, to znaczy teraz już pani Spayerowej. Powiedziałam, że ich wcale nie mam i przecież powiedziałam prawdę?
– No oczywiście, że ich pani nie ma – przyświadczyła Janeczka. – Sama je od pani wyniosłam.
– I co? – spytał Pawełek.
– Chyba udawałam przed nim starą wariatkę – wyznała żałośnie pani Piekarska. – Powiedział, że jeszcze zadzwoni. Ale to nie koniec, bo był u mnie także adwokat…
– Który? – przerwała Janeczka. – Okularnik?
– Tak, ten młodszy, w okularach.
– I węszył po kątach? – zgadł Pawełek.
– Skąd wiecie? – zdziwiła się pani Piekarska. – No więc właśnie, takie złe wrażenie to na mnie zrobiło. Czy wasz dziadek…
– Dziadek dostał szału ze szczęścia i właśnie robi specyfikację – odpowiedziała od razu Janeczka. – Osobiście do pani przyjedzie, jak skończy. Tak powiedział. Właśnie mieliśmy panią o tym zawiadomić.
– To znaczy, że tam coś było? – ucieszyła się pani Piekarska.
– Ho, ho! – wykrzyknął Pawełek, ale pani Piekarska nie pozwoliła mu rozwinąć tematu.
– Nie, to nie teraz, opowiecie mi o tym, jak przyjdziecie. Chciałam się z wami umówić, ale nie na dziś, bo dziś będzie to zebranie spadkobierców, wszyscy mamy jechać do mieszkania mojej kuzynki…
– Jak to, przecież to miało być jutro, w niedzielę? – wyrwało się Janeczce.
– Miało być, ale przełożono na dziś. Nie wiem, czy przypadkiem nie w związku ze znaczkami. Jestem zaniepokojona.
– Niepotrzebnie – powiedziała stanowczo Janeczka. – To oni powinni być zaniepokojeni, a nie pani.
– Nie powinni być, tylko są – skorygował z satysfakcją Pawełek.
– Dlaczego? – przestraszyła się pani Piekarska. – Oni coś wiedzą?
– Coś im nie gra – wyjaśniła Janeczka z wielkim zadowoleniem. – W tej sprawie też właśnie dzwonimy. Mówiłam pani, że się czają na te znaczki. Zabrała im to pani sprzed nosa, ale trochę zdążyli ukraść.
– Jak to…?
– No właśnie. Dziadek to pani pokaże. Potem ukradli następną część i zobaczyli, że coś jest nie tak. Pewnie się dziwią…
– Więc jednak rzeczywiście chcieli zamienić! – wykrzyknęła pani Piekarska ze zdumieniem. – Wiecie, że ja w to prawie nie wierzyłam! Co za szczęście, że zdążyłam zabrać!
– Ale na wszelki wypadek niech pani tam doniesie czwarty klaser – poradził Pawełek. – I niech go pani podrzuci po cichu.
– Oczywiście, że to zrobię! Co za historia… Słuchajcie, koniecznie musimy się umówić na jutro!
– Tylko nie rano – przypomniał pośpiesznie Pawełek. – Rano mamy pana Lewandowskiego.
– Po południu – zadecydowała Janeczka – o piątej.
Przedtem musimy załatwić szalenie ważne sprawy i też ma to związek ze znaczkami. Może być?
– Doskonale, będę czekała o piątej…
– A na tym zebraniu spadkobierców niech pani nic nie mówi – przerwał ostrzegawczo Pawełek. – Nic kompletnie. Może się pani martwić na przykład albo denerwować, ale w milczeniu.
– Dlaczego? – zaniepokoiła się pani Piekarska. – Czy coś
jeszcze się stało?
– Nic się nie stało, ale ten Okularnik to jest w ogóle podejrzany element – zakomunikowała Janeczka z naciskiem.
– On się styka z takim jednym, który właśnie najbardziej czatował na te znaczki. Byłoby dobrze, gdyby pani wydusiła z niego jakieś tajemnice, ale nie wiem, czy możemy tego od pani wymagać. Jeszcze go nie znamy.
– A ten adwokat zna…?
– Pewnie że zna, skoro ma z nim spółkę.
– W takim razie spróbuję mu zadawać podstępne pytania
– zdecydowała się pani Piekarska bojowo, chociaż z lekkim przestrachem. – Ja w ogóle muszę się dowiedzieć, skąd on się wziął, on mi się wcale nie podoba… No dobrze, podrzucę klaser, będę milczeć, zadawać pytania, martwić się… Dobrze mówię?
– Pierwszorzędnie! – pochwalił Pawełek.
– A jutro spotkamy się o piątej…
Pawełek odłożył słuchawkę i poczekał, aż siostra pojawiła się w holu.
– Coś takiego! – mruknął z podziwem. – Ale zgadłaś…! Cały ostrzał na panią Piekarską!
– Mam nadzieję, że nigdy w życiu nie zrobiła nic takiego, co by się nadawało do szantażu – powiedziała zimno Janeczka. – Z jednej strony Okularnik z Barańskim, a drugiej pan Fajksat, a w samym środku siedzi Czesio. Niech ten Stefek przy wiąże się do niego liną okrętową!
– Zadzwonię do niego jeszcze raz. Co robimy? Skoczymy do Barańskiego?
Janeczka zastanowiła się.
– Nie. Do Barańskiego po działce. Żeby znaleźć dobre miejsce, musisz dokładnie wiedzieć, ile tego jest. A teraz odrobimy lekcje, żeby nic nie zostało na jutro, bo zdaje się, że jutro będziemy mieli skomplikowany dzień…
Pan Lewandowski dał się przekonać, zanim jeszcze Janeczka skończyła agitację. Na myśl, że będzie się włamywał do różnych pomieszczeń z wiedzą i zgodą właściciela, doznał ulgi zgoła niebotycznej. W pełni czuł się na siłach nakłonić panią Nachowską do takiego właśnie rozwiązania sprawy.
– Oczywiście muszę to zrobić sam, bez świadków – potwierdził. – Pani Nachowską mnie zna i wie, co robię. Trzeba wybrać odpowiednią chwilę.
– Tu nie ma co wybierać – powiedział Pawełek z wielką stanowczością. – Najlepiej od razu. Mało czasu. Janeczka przyświadczyła, kiwając głową.
– Żadnego z tych szantażystów u niej nie ma, więc można teraz.
– Skąd wiecie, że ich nie ma?
– Wszyscy są w klubie filatelistycznym, specjalnie sprawdziliśmy przed chwilą. Jak pani Nachowską da się namówić, zdążymy obejrzeć ten domek na działce, póki widno. Trzeba się pośpieszyć.
Pan Lewandowski też wiedział, że sprawa musi zostać zakończona przed powrotem młodego Nachowskiego i nie tylko zakończona, ale też rozgłoszona z hukiem. Nie zastanawiał się dłużej.
– Idę. Poczekacie tu na mnie?
– No pewnie! – wykrzyknął żarliwie Pawełek.
– A jakby któryś z nich przyszedł, niech pan udaje, że chciał pan od pani Nachowskiej coś pożyczyć – podsunęła Janeczka. – Klucz do konserw. Albo książkę o hodowli roślin…
Pan Lewandowski wyszedł. 230
– Żeby ta pani Nachowską była w domu! – westchnął Pawełek. – Nie wiem, kiedy ten jej syn wraca i ciągle się boję, że jutro.
– Codziennie tak się boisz?
– Codziennie. I ciągle jestem zdenerwowany. Janeczka nadstawiła ucha.
– Winda nie jedzie, pan Dominik nie wraca, więc pani Nachowską chyba jest…