Pan Lewandowski wrócił po godzinie, rozpromieniony.
– Mieliście świetny pomysł! – zawołał z zachwytem już od drzwi. – Pani Maria odżyła! Mam adres działki!
Zażądali szczegółowej relacji i pan Lewandowski opowiedział wszystko porządnie i po kolei. W pierwszej chwili pani Nachowską w ogóle nie chciała z nim rozmawiać i wypierała się wszystkiego, ale pan Dominik umiał na to zaradzić. Nie żądał od niej żadnych informacji, tylko sam wyjawił, co wie. Było tego tak dużo, że pani Nachowską zrezygnowała z utrzymywania tajemnicy, najpierw się rozpłakała, potem uzupełniła wiedzę pana Lewandowskiego, a potem z coraz większą uwagą zaczęła wysłuchiwać propozycji. Pan Dominik powtórzył je trzykrotnie, główny nacisk kładąc na zachowanie absolutnego sekretu i podkreślając nieobecność jej syna. Do pani Nachowskiej wreszcie dotarło, rozkwitła nadzieja, ożywiła się, zaaprobowała wszystko i nawet zaczęła mieć twórcze pomysły. Postanowiła udawać, że jest chora, wezwać lekarza i przez trzy dni nie opuszczać domu, a gości przyjmować w nocnej koszuli i szlafroku. Nawet specjalnie zaprosić tych gości, żeby wszyscy widzieli jej chorobę i w razie czego mogli świadczyć. Mało brakowało, a zdecydowałaby się iść do szpitala. O zakup nowych zamków poprosiła pana Lewandowskiego i już zaczęła wpychać mu pieniądze, ale nie wziął, bo nie wie, ile te zamki kosztują.
– Zamków nie wolno kupować wcześniej! – ostrzegł Pawełek. – Dopiero po włamaniu. Na wszelki wypadek, żeby nikomu nic głupiego do głowy nie przyszło.
– I gdzie ta działka? – spytała niecierpliwie Janeczka.
– Na Żwirki i Wigury. Blisko dojazdu na lotnisko. Działka numer 248, w samym rogu. Dowiedziałem się, że podobno jest tam zaraz obok stara, nie używana furtka, do której ci złodzieje też mają klucz. Nie noszą tych rzeczy przez bramę i cały teren, tylko przechodzą właśnie tą furtką, o czym nikt nie wie. I działkę pani Nachowskiej mają pod nosem.
– To i z tą furtką trzeba coś zrobić – zatroskał się Pawełek. – Też jej użyjemy, a potem, czy ja wiem…
– Zamek na nic, jeżeli ty potrafisz otworzyć wytrychem, to i oni też – zauważyła Janeczka. – A tę furtkę powinno się im odebrać na zawsze.
Pawełek spojrzał na nią, spojrzał w okno i w zamyśleniu oblizał łyżeczkę po konfiturach.
– Nikt jej nie używa? – upewnił się.
– Nikt. Wszyscy przechodzą przez furtkę w głównej bramie. I klucz wejściowy pani Nachowska ma, ściśle biorąc, miała, teraz ja go mam, dała mi. Także klucz od furteczki na jej działkę.
Pan Lewandowski sięgnął do kieszeni i zaprezentował dwa klucze, jeden mniejszy, a drugi większy. Pawełek machnął łyżeczką.
– Mięta. Już wiem co zrobię. Żadna siła potem tej furtki nie otworzy.
– Co zrobisz? – zainteresowali się równocześnie Janeczka i pan Lewandowski.
– A cristal cement od czego? – odparł z wyższością Pawełek. – Wpuszczę trochę, poczekam dla pewności pół godziny i po krzyku. Nie ma wytrycha na cristal cement. Mogą się powiesić.
– Bardzo dobrze – pochwaliła Janeczka. – Wobec tego jedziemy tam zaraz! Pogoda jest do niczego, więc nie będzie tam tłumu ludzi. Lepiej, żeby nikt na nas nie zwrócił uwagi…
Pogoda była istotnie pochmurna i wietrzna. Przenikliwe, wilgotne zimno zniechęcało do pobytu na świeżym powietrzu, a wiatr przeszkadzał w paleniu ognia. Działki były prawie wyludnione. Na wszelki wypadek jednakże poszli oddzielnie, różnymi alejkami, nie znali się i nie stanowili jednego towarzystwa. Poinformowany o potrzebie konspiracji Chaber przemykał się skrajem alejki w sposób, jak zwykle, niezauważalny.
Działka pani Nachowskiej była ostatnia, w samym rogu od strony ulicy. Od jezdni odgradzał ją gęsty żywopłot, pas zielska i bardzo szeroki, zupełnie płytki rów. Duża, murowana altanka miała otwarty przedsioneczek i dopiero dalej zamknięte drzwi.
Janeczka przyłożyła twarz do szyby w okienku.
– Nic nie widzę – stwierdziła z niezadowoleniem. – Firanka zasłania, ale chyba tam coś leży. Spróbuj tego wytrycha.
Pan Lewandowski niepewnie obejrzał drzwi.
– Obawiam się, że trzeba będzie trochę je zniszczyć…
– To potem – rzekł Pawełek i zabrzęczał wyciąganym z torby żelastwem. – Na wszelki wypadek zabrałem wszystkie. Odsuńcie się.
Pan Lewandowski przyglądał się przez chwilę jego manipulacjom. Stan posiadania Pawełka nieco go gnębił.
– Przepraszam cię bardzo, czy mógłbym zapytać, skąd masz te klucze i wytrychy? – spytał delikatnie. – I do czego ci służą?
– Do czego służą, wszyscy widzą – odparł bez oporu Pawełek, przymierzając wybrane narzędzie. – Nie, za duży… A mam to od nieskończoności. Kupiłem od jednego kumpla, którego ojciec jest ślusarzem, już dawno temu.
– Musieliśmy wtedy otworzyć drzwi na naszym własnym strychu – uzupełniła z lekkim roztargnieniem Janeczka, wpatrzona w ręce brata. – Chaber, pilnuj…! Nikt ich nie umiał otworzyć przez cale wieki i nam się też nie udało. W końcu otworzyła je milicja.
– Ale wytrychy mi zostały, bo temu ojcu były niepotrzebne. I przydają się od czasu do czasu… No, jest!
– O, twarz piekielna…! – wyrwało się panu Lewandowskiemu, kiedy drzwi do altanki stanęły otworem. Pół domku zapełnione było częściami samochodowymi, jeszcze gorszymi niż w piwnicy. O ścianę oparty był nawet duży zderzak, obok niego błotnik, całe drzwiczki i dwa kompletne tłumiki.
– Furgonetka – zaopiniował Pawełek. – Chyba, że ten fiat będzie miał dwa bagażniki. Albo wózek z tyłu…
– Trzeba będzie obrócić dwa razy – rzekł z troską pan Lewandowski.
– Idź do tej furtki – poleciła Janeczka – i zorientuj się, jak tam jest. Bo najlepiej będzie zepsuć ją od razu.
– Co do tych zamków – rzekł z zadumie Pawełek, spenetrowawszy otoczenie – to trzeba kupić byle jakie i najtańsze. Porządne kupi się i założy dopiero potem.
– Po czym? – zainteresował się nieco podejrzliwie pan Lewandowski.
– Jak te już zniszczą i wyłamią. Niech ja pierzem porosnę, jeśli ich nie rozwalą w pierwszej chwili. Nic im z tego nie przyjdzie, ale zrobią to ze złości i przez zemstę.
– Myślisz, że następne już zostawią w spokoju?
– Zostawią, bo będą zajęci. Albo milicja ich złapie, albo poniosą straty i zajmą się odremontowaniem interesu. Kiedy ten syn pani Nachowskiej wraca?
Pan Lewandowski westchnął.
– Za tydzień. Obawiam się, że zostało niewiele czasu…
– Dobrze, że nie jutro. Więc ja już wiem, jak zrobimy. Tu się podjedzie, przez ten rów, to będzie akurat najbliżej furtki…
Janeczka i pan Lewandowski w skupieniu słuchali poglądów Pawełka na przebieg akcji. Obydwoje ocenili je jako bardzo rozsądne i pogodzili się z myślą, że ten niepokojący transport potrwa całą noc. Pan Lewandowski już czuł, jak cierpnie na nim skóra na myśl o milicji.
– Ilu tragarzy przewidujesz? – spytał z rezygnacją. Pawełek policzył.
– My obaj, Rafał, kumpel Rafała i Stefek. Razem pięć. Ona zostanie z Chabrem. Nie wiem, co prawda, jak się zmieścimy, ale na dwa razy to jakoś pójdzie…
– Jutro?
– Jak się zdąży, to jutro. A najpóźniej pojutrze.
– Wracamy – zarządziła Janeczka. – Wszystko wiemy, a teraz spóźnimy się do pani Piekarskiej…
– Do pani Piekarskiej pojedziesz sama – zadecydował Pawełek po rozstaniu się z niespokojnym i zdeterminowanym panem Lewandowskim. – Ja się teraz muszę poważnie rozejrzeć na Bonifacego. Z hałasem walić nie będziemy, trzeba znaleźć miejsce, gdzie się podrzuci delikatnie. I zabieram psa.
Janeczka bez namysłu wyraziła zgodę. Tego syna pani Nachowskiej należało się wreszcie pozbyć, żeby do końca wyjaśnić wszystkie tajemnice. Pani Nachowska, normalna, przytomna i wolna od obaw, była do tego niezbędna.