Выбрать главу

– No to już! – powiedziała energicznie. – Ja tam, a ty tu. Chaber, jedziesz z Pawełkiem!

* * *

Na Bonifacego wszystko wyglądało tak samo jak poprzednim razem. Jedyną różnicę stanowiła ilość oświetlonych okien, teraz było ich trzy, co brało się zapewne stąd, że zapadła już ciemność. Na jezdni przed domem stał samochód Okularnika.

Pawełek przyjrzał się uważnie ogrodzeniu z żelaznymi prętami. Od razu wymyślił, że kradzione rzeczy składać się będzie z brzegu, w samym rogu, jak najdalej od budynku. Nie można ich, oczywiście, przerzucać, bo narobią hałasu, ktoś musi być w środku, ktoś drugi poda mu górą… Właściwie w środku powinny być dwie osoby, odbiorą towar i ostrożnie ułożą na trawie i krzaczkach. Przykucnął nawet i próbował dojrzeć te krzaczki, bo zapomniał, co tam rośnie. Zdawało mu się, że zielsko, zielsko byłoby najlepsze, stłumi stuki i brzęki. Drogę już znał, obmyślił ją wcześniej…

Przykucniętego dopadł go Chaber. Coś tam się zapewne działo przed domem… Na myśl, że może Barański wychodzi, Pawełek poderwał się jak podrzucony sprężyną. Skoczył za psem. Zdążył jeszcze pomyśleć, że znów robi to samo, popełnia identyczne kretyństwo, znów się znajduje za narożnikiem, zamiast po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko drzwi…

Myśl zwiędła w zarodku, bo z domu nikt nie wychodził. Przeciwnie, przybywał nowy gość. Ze stojącej przed furtką taksówki wysiadał Czesio.

We wnętrzu Pawełka pojawiło się nagle coś, co z działalnością umysłu miało związek tylko pozorny. Całym jestestwem poczuł, aczkolwiek wydawało mu się, że pomyślał, iż temu już odpuścić nie może. U Barańskiego jest Okularnik, teraz przyjechał Czesio, wręcz zlot gwiaździsty złoczyńców! Musi, po prostu musi zobaczyć, co oni tam będą robić, może mają znaczki, a gdyby udało się ich podsłuchać…! Okazja poznania ich zamiarów wprost wymarzona…

Rozsądku i rozwagi starczyło mu tylko na myśl, że pies powinien tu zostać, bo ogrodzenie z murkiem jest dla niego za wysokie. Do skakania trzeba by podstawić mu plecy, co może skomplikować i opóźnić ewentualną ucieczkę. A nie wiadomo przecież, co będzie…

– Chaber, tu! Pilnuj! – szepnął rozkazująco i w dwie sekundy później przełaził już przez ozdobne sztachetki. Przemknięcie pod drutem nie liczyło się wcale, działkę sąsiada przebył trzema skokami. W głębi domu zaszczekał jazgotliwie mały piesek, ale Pawełek nawet nie zdążył zwrócić na to uwagi, już był przy następnej siatce. Dach starej szopy lekko zatrzeszczał.

Dwa okna były uchylone, za jednym panowała ciemność, w drugim paliło się światło, przebijające przez lekkie zasłony. Pawełek wspiął się na podmurówkę i natychmiast spadł z powrotem na ziemię, bo blaszany parapet wyślizgnął mu się z palców. Zdążył tylko przez mgnienie oka dostrzec, że w pokoju znajdują się jakieś osoby, niewyraźnie majaczące za półprzeźroczystą tkaniną. Zauważył też, że zasłona jest zaciągnięta niedbale, w narożniku zostawia wąską, trójkątną szparę. Żeby chociaż sięgnąć oczami do tej szpary…!

Przypomniał sobie widoki pod siatką, te szopki, budy i jakieś rupiecie, przez które przełaził. Skoczył znów do narożnika, niecierpliwie obmacał i obejrzał ten śmietnik, blask odległych latarni dawał nieco światła. Trafił na stare taczki i ucieszył się. Taczki nie miały wprawdzie kółka, ale to nie przeszkadzało, Pawełek jeździć nimi nie zamierzał. Z zapałem przewlókł je pod ścianę domu, orząc trawnik i jakieś grządki, ustawił pod oknem do góry nogami i wlazł na nie. Prawie wystarczyło. Wspinając się na palce, mógł zajrzeć przez szparę.

Omal ponownie nie zleciał, bo pierwszą osobą, jaką ujrzał, był pan Fajksat. Tego się nie spodziewał, mignęło mu nawet w głowie, że może pan Fajksat prowadzi podwójne życie, raz jest Fajksatem, a raz Barańskim, ale szybko z tej myśli zrezygnował. Dostrzegł nową postać, która nie była ani panem Fajksatem, ani Czesiem, ani Okularnikiem. Ściśle biorąc, nie była także nową postacią, znał ją doskonale. Ropuch! Gruby, okropny, doskonale zapamiętany. Więc to jest Barański…!

Odkrycie tak go zajęło, że przez chwilę nie widział nic innego i niczego nie słyszał. Zmobilizował się i opanował emocję. Stwierdził, że Okularnik siedzi, a pozostali stoją, wszyscy zwróceni do Czesia, który prezentuje postawę pełną skruchy i zakłopotania. Następnie ujrzał doskonale widoczny w szparze kawałek stolika przy samym oknie, na stoliku zaś znaczki, leżące plecami do góry. Na wszystkich znajdowały się maleńkie pieczątki ekspertów. Równocześnie uświadomił sobie, że z rozlegających się w pokoju dźwięków słyszy tylko niewyraźne mamrotanie. Stare okno składa się z dwóch skrzydeł, zewnętrzne otwiera się na zewnątrz i jest uchylone bardziej, wewnętrzne zaś przymknięte…

Znaczki na stoliku zaintrygowały go. Stempelki ekspertów rozpoznał od jednego rzutu oka, znał je doskonale, u dziadka również widywał coś podobnego, nie miał jednak pojęcia, co to mogły być za znaczki. Kształt i wielkość pasowały, ale to za mało. Prawie przeoczył coś, co leżało obok, na małej tace, ledwo zawadził o to wzrokiem. Nagle go tknęło, przyjrzał się uważniej…

Zagapiony w stolik nie zauważył, że pan Fajksat popatrzył nagle w okno. Przeniósł na niego oczy dopiero, kiedy dostrzegł ruch. Pan Fajksat przeszedł gdzieś dalej, do niewidocznej części pokoju, a za nim pośpieszył Barański i Czesio. Na swoim miejscu pozostał tylko Okularnik. Niewyraźne dźwięki umilkły, a po chwili nagle zaczęło grać radio. Pawełek wywnioskował z tego, że teraz będą sobie zwierzać najważniejsze tajemnice i muzyka ma ich zagłuszyć, utrudniając ewentualny podsłuch. Pomyślał, że może odczyta jakieś słowa z ruchu ust, jedyne usta jednakże, jakie widział, należały do Okularnika i pozostawały zamknięte. Po chwili pan Fajksat i Barański znów pojawili się w polu widzenia, ale stali tyłem do okna. Nawet gdyby rzeczywiście umiał czytać z ruchu ust, nic by mu z tego nie przyszło, na wszelki wypadek jednak patrzył ze straszliwym natężeniem.

Cichych, skradających się za plecami kroków nie słyszał wcale. Słyszał je za to doskonale warujący za ogrodzeniem Chaber, widział też ciemną sylwetkę, która umknęła uwadze jego pana. Psim instynktem odgadł, co będzie, ale informacji o tym udzielić nie miał sposobu…

Szmer za plecami dobiegł Pawełka zbyt późno. Usłyszał go i równocześnie coś spadło mu na głowę, i owinęło go szczelnie. Zdławiło okrzyk i spętało wierzgające nogi. Ściągnęło z taczek. Próbował się wyrwać, ale wokół siebie czuł jakby obręcz. Coś, w co został błyskawicznie owinięty, było grube, szorstkie, nie miało końca ani krawędzi, gniotło i dusiło. Poczuł, że jest niesiony, niezbyt delikatnie, głową zwisa w dół, a jakaś twarda rzecz ugniata mu żołądek. Ogłuszony i unieruchomiony, nie zapomniał jednak o obecności psa.

– Chaber, do Janeczki!!! – wrzasnął rozpaczliwie.

Stłumione opakowaniem i zdławione ugniataniem wrzaśniecie zabrzmiało z wnętrza włochatej tkaniny jak głuchy gulgot. Pawełek nie był pewien, czy pies je usłyszał, tajemniczy wróg natomiast rozgniewał się najwidoczniej. Tobołem gwałtownie potrząśnięto, coś walnęło Pawełka w głowę, zobaczył jakby liczne gwiazdy i świat przestał istnieć.

Chaber należał do istot, które w chwilach dramatycznych nie zdradzają swojej obecności niepotrzebnie. Jego panu zagroziło jakieś niebezpieczeństwo. Zaatakowałby przeciwnika, gdyby miał do niego jakikolwiek dostęp, ale znajdował się za ogrodzeniem, zbyt wysokim, żeby je można było przeskoczyć. Nie rzucał się na nie i nie szczekał, z jego gardła wydobył się tylko głuchy, wściekły, chociaż bardzo cichy warkot i w mroku błysnęły ostre, białe zęby. Przez sekundę pies stał jak skamieniały, potem zaś ruszył. Odbił się, aż drobny żwirek trysnął mu spod łap i niczym rudy pocisk pomknął wprost w kierunku górnego Mokotowa.