Выбрать главу

Pawełek ocknął się po dość krótkim czasie. Głowa go trochę bolała. Przez chwilę nie wiedział, co to znaczy i skąd się bierze ten ból, ale pamięć wróciła mu szybko. Był niesiony i rąbnięty, nie jest już niesiony, leży nieruchomo na czymś wygodnym i miękkim. Nie jest także omotany żadną pętającą substancją, oddychać może swobodnie i nic nie zasłania mu twarzy. Nie zrywał się jednak i nie czynił żadnych gwałtownych gestów, tylko delikatnie uchylił powieki.

Równocześnie zdał sobie sprawę, że słyszy jakieś głosy. W następnym ułamku sekundy pojął, że te głosy rozumie i powstrzymał dalsze otwieranie oczu. Umysł na razie jeszcze miał zastopowany, ale dusza mówiła mu, że znajduje się w jaskini wroga, należy zatem najpierw zorientować się, o co tu chodzi, a dopiero potem spróbować jakichś działań.

Głosy były ciche i przytłumione, prawie szeptane, ale rozlegały mu się tuż nad uchem i nie miał żadnego problemu z rozróżnieniem słów.

– … gdyby nie to, że istnieje drobny kłopot – mówił jeden, spokojny i lodowato zimny. – Mianowicie ja go znam. To jest wnuk starego Chabrowicza.

Drugi głos był jakby chropowaty, zdenerwowany i ponury.

– Cholera – warknął. – Jest pan pewien?

– Całkowicie. A te znaczki wyłożył pan na tacy…

– Myśli pan, że mógł się połapać…? Widział w ogóle…?

– Nie wiem. Ale może o nich powiedzieć. Poza tym, widział mnie…

Zdenerwowany głos pochrząkał chwilę.

– No tak. Chabrowiczowi to wystarczy. Dawno na mnie poluje…

– I właśnie zyska świetną broń – zasyczał zimny głos kąśliwie.

– Nic nie zyska! – rozzłościł się szeptem zdenerwowany.

– Przeciwnie, straci wnuka! Jeszcze ten gnój jest nieprzytomny, szkoda, że nie zdechł od razu…

– Żadnych ryzykownych posunięć! – ostrzegł lodowaty.

– Chodźmy do nich…

Szmer oddalających się po dywanie kroków był cichy, ale wyraźny. Lekko stuknęły zamykane drzwi.

Unieruchomiony dotychczas umysł Pawełka wystartował z szaloną gwałtownością. Zrozumiał wszystko. Miejsce ostrzeżeń zajęła w jego duszy straszliwa mieszanina najrozmaitszych i nieco sprzecznych ze sobą uczuć, wśród których lęk znajdował się na ostatnim, bardzo dalekim miejscu. Olbrzymiej wagi odkrycia, których właśnie dokonał, nie pozwalały się tak od razu sprecyzować i porządnie poukładać, ale z pewnością wymagały energicznej akcji.

Uszy twierdziły stanowczo, że w pokoju nie ma już nikogo. Pawełek odetchnął głębiej i otworzył oczy. Ujrzał obce pomieszczenie, oświetlone małą, stojącą lampką, umeblowane, ale pozbawione ludzkiej obecności. Spróbował się poruszyć, sprawdzić czy ręce i nogi działają i nagle okazało się to niemożliwe. W pierwszej chwili przeraził się śmiertelnie, bo mignęła mu myśl, że uderzenie w głowę spowodowało paraliż, natychmiast jednak uspokoił się, pojął bowiem, że jest po prostu związany. Związany jakoś idiotycznie, cały, od kostek u nóg aż do ramion okręcony czymś, z rękami przyciśniętymi do boków. Ponadto jest przymocowany do kanapy, na której leży. Dość luźno, ale jednak…

Nie zdążył zastanowić się nad sytuacją, bo nagle dotarło do niego, że znów słyszy głosy, a w dodatku te głosy dobiegają jakby zza jego głowy. Głową poruszać mógł. Nie miał na to zbytniej ochoty, bo ciągle jeszcze go bolała, spróbował jednak ostrożnie ją odwrócić. Stwierdził, że za nim znajduje się ściana, a w niej okno, ściana gadać chyba nie potrafi, więc zapewne głosy odzywają się za oknem. Posłuchał uważniej i doszedł do wniosku, że nie. To nie za oknem, to gdzieś bliżej…

Kanapa, właściwie leżanka, stała w samym rogu pokoju. Pod oknem znajdował się grzejnik. Rura tego grzejnika przechodziła przez ścianę do sąsiedniego pomieszczenia i musiała zapewne być wymieniana, albo remontowana w jakikolwiek inny sposób, bo mur wokół niej został odkuty i pozostała dziura. Zwyczajna, porządna dziura na wylot, dostatecznie duża, żeby można było nawet przełożyć przez nią rękę.

Dostrzegłszy dziurę, Pawełek zrozumiał wszystko. Rozmawiali w pokoju obok, normalnie, głośno, bez szeptania i gdyby zdołał przyłożyć do dziury ucho, usłyszałby każde słowo. Musi zatem przyłożyć ucho, żeby nie wiem co…

Trwało to całe dwie minuty. Owo coś, mocujące go do leżanki niezbyt ściśle, dało się jeszcze bardziej rozluźnić i spocony z wysiłku Pawełek przesunął się ku górze, aż do końca wezgłowia. Ciemieniem dotykał ściany. Przekręcił się jeszcze trochę na bok i osiągnął cel. Miał dziurę dokładnie przy uchu. Wstrzymał oddech…

Wszystkie te głosy znał, jeżeli nie szeptały, mógł je doskonale rozróżnić. Czesio, pan Fajksat i Okularnik, ostatni głos, ten chropawy i nieprzyjemny musiał należeć do Barańskiego. I to on tutaj przedtem mamrotał, z panem Fajksatem chyba, bo tylko ten jeden odzywa się chłodno i spokojnie, pozostali są zdenerwowani…

– … nie waliłem! – mówił głos Czesia. – Rzucał się jak epileptyk i sam się walnął! O futrynę…

– Zdecydujmy się, dopóki jest nieprzytomny – zażądał głos Okularnika. – Bo jak oprzytomnieje…

– Zatka się gębę – przerwał szorstko głos Barańskiego.

– Bez przesady, panowie – powiedział pan Fajksat.

– Bez przesady, bez przesady! – rozłościł się głos Barańskiego. – Ja mam poważnego kupca, jedyna okazja, zapłaci i wyjedzie! Przez tego głupiego gówniarza mam ponieść taką stratę…? Nie zgadzam się, trzasnąć, zakopać i nie ma sprawy!

– Co za nonsens – powiedział pan Fajksat. – Ustaliliśmy już chyba, że utrata pamięci lepsza? Wstrząs insulinowy…

– Ma pan insulinę? – spytał głos Okularnika.

– Mam – odparł głos Barańskiego. – Może być. Zdechnie od tego…

Głos pana Fajksata znów zaprotestował.

– Liczę raczej na trwały debilizm. Kwestia ilości. Ktoś go znajdzie na tych działkach, odwiezie do szpitala…

– Trzeba zasugerować narkotyki – podsunął głos Okularnika. – Szczeniaki się kłują, jakaś pomyłka…

Pawełek przestał ograniczać się do samego słuchania, zaczął myśleć. Nie było słodko, zamierzali mu zrobić coś złego. Odkrył potężne tajemnice, te tajemnice za wszelką cenę chcą ukryć, chcą go ogłupić, ma stracić pamięć, słowa jednego na ich temat nie powie. Pomysł nawet niezły, ale nie będzie przecież czekał bez protestu na realizację! Okno tu jest, gdyby zdołał się uwolnić z tego kretyńskiego opakowania…

W sąsiednim pomieszczeniu zapanowała nagle jakaś konsternacja.

– O, do diabła! – powiedział ze złością głos Barańskiego. – Nie mam strzykawki!

– Jak to? – zdenerwował się głos Okularnika. – Ani jednej?

– Ani jednej, niech to szlag trafi. Zapomniałem kupić… Jazda, leć! Masz tu forsę, kup od razu z dziesięć, tych jednorazowych…

Skierowane to było niewątpliwie do Czesia. Pawełek odzyskał ducha, zanosiło się na zwłokę, zyskiwał odrobinę czasu. Doznał przypływu sił tak fizycznych jak umysłowych i przypomniał sobie, że w kieszeni ma scyzoryk. Palcami poruszać może, gdyby udało mu się dosięgnąć tego scyzoryka… Jedno malutkie, świetne ostrze wyskakuje przez przyciśnięcie guziczka…

Trzasnęły jakieś drzwi. Czesio prawdopodobnie poleciał do tej apteki…

* * *

Janeczka wróciła od pani Piekarskiej pełna emocji i jadowitej satysfakcji. Pawełka jeszcze nie było, czekała na niego niecierpliwie, chcąc podzielić się z nim sensacjami i usłyszeć, co ustalił w kwestii składowania złodziejskich łupów. Powinien pojawić się już lada chwila…