– Nie do uwierzenia! – wykrzyknął, wstrząśnięty. – Popatrz…!
– No więc właśnie, na to trafiłam od razu – odparła Janeczka z satysfakcją. – Nie wiem co zrobić, wycinać, czy zostawić na kopercie. Bo listy, przypominam ci, mamy uczciwie spalić.
– Listy tak, ale koperty? Palenia kopert nie obiecywałaś?
– O kopertach nie było mowy.
– Całe szczęście. No no… Pierwszy raz to widzę na zwyczajnym liście. Czekaj, skoczę do dziadka po katalog!
Odłożywszy z szacunkiem na tapczan obracaną w rękach kopertę, Pawełek wybiegł z pokoju. Janeczka sięgnęła po kopertę i przyjrzała się jej jeszcze raz ze wzruszeniem i podziwem. Znajdowały się na niej trzy znaczki z pierwszej powojennej serii, Traugutt, Kościuszko i Dąbrowski, pieczęć „list polecony” i kasownik z datą. List wysłano 9 listopada 1944 roku z Lublina do Kraśnika. Obydwoje z Pawełkiem znali te znaczki, widzieli je wielokrotnie w katalogu, oglądali w zbiorach dziadka, ale o znalezieniu ich na kopercie, na prawdziwym liście, nie śmieli nawet marzyć. Był to olbrzymi skarb.
– Dziadek mówi, że w czterdziestym czwartym roku list polecony kosztował złoty pięćdziesiąt – oznajmił Pawełek, wracając z katalogiem. – Ten tutaj przylepił złoty siedemdziesiąt pięć. Albo rozrzutnik, albo filatelista.
– Nie powiedziałeś chyba dziadkowi, że coś takiego znaleźliśmy? – zaniepokoiła się Janeczka. – Pokażemy mu to razem z Miedziankiem, nie samo!
– Nic nie powiedziałem, powiedziałem, że robimy sobie porządek. O ten czterdziesty czwarty rok tak tylko spytałem, z ciekawości. Czekaj, niech spojrzę… Ty, o rany, to potworny majątek! I ta baba to wyrzuciła…?!!!
– Gorzej, spaliłaby, gdyby miała piec.
– No to ona musi być nienormalna. Jak robimy? Wycinamy?
– Zwyczajne wycinamy, a nadzwyczajne zostawiamy z kopertą.
Siedząc na podłodze pod biurkiem Pawełka, metodycznie opróżniali walizkę. Ulokowanie jej w pokoju Pawełka, a nie Janeczki, było wynikiem głębokich przemyśleń. U Janeczki raczej panował porządek, pokój Pawełka natomiast wypełniony był tysiącem najprzedziwniejszych przedmiotów, wśród których ich matka, pani Krystyna, dawno straciła orientację. Nie mając pojęcia, jaki rupieć jest najcenniejszym skarbem jej syna, na wszelki wypadek nie wyrzucała niczego i nawet starała się tam możliwie rzadko zaglądać. U Janeczki stara walizka rzucałaby się w oczy, u Pawełka była niedostrzegalna.
Równej wspaniałości, jak ta pierwsza, na żadnej kopercie nie było, chociaż część listów pochodziła z dawniejszych czasów i znaczki z nich doskonale mogły uzupełniać zbiory. Większość stanowiła masówkę. Trochę było zagranicznych, odłożyli je na bok, z zamiarem sprawdzenia później.
– Nie będę teraz latał do dziadka po wszystkie katalogi – powiedział Pawełek stanowczo. – Zgadnie, że coś mamy, i zmarnujemy sobie tego Miedziankę.
Na samym dnie walizki znajdował się mały, stary, mocno zużyty klaserek. Na oko sądząc, nie zawierał imponujących walorów. Powtykane weń były niedbale jakieś stare zagraniczne znaczki amerykańskie, austriackie, francuskie i kilka z różnych egzotycznych krajów. Wszystkie kasowane, odklejone z listów, należało oglądać je przez lupę i zostawili to sobie również na później.
– Wyrzucić niepotrzebne listy, to jeszcze, ostatecznie, można jakoś zrozumieć – powiedział zgorszony Pawełek. – Ale wyrzucić klaser ze znaczkami, to już nie do pojęcia!
– Nawet jej pewnie do głowy nie przyszło, że to w ogóle coś jest – zaopiniowała z niesmakiem Janeczka. – Zobaczyła, że stare i obszarpane i do widzenia. Szkoda, że nie wiem, gdzie mieszka, bo może zostało jej więcej do wyrzucenia.
– W okolicy śmietnika, nie?
– Wszystkie domy tam stoją w okolicy śmietnika.
– I nawet nie wiesz, z których drzwi wyszła?
– Nie wiem, nie patrzyłam. Zobaczyłam ją dopiero, jak przeszła obok. I Chabra nie zawołałam, wcale jej nie wąchał.
– No, to już niefart! – skrzywił się z niezadowoleniem Pawełek. – Ja nie wiem, ale może warto na ten śmietnik popatrzeć codziennie…
Janeczka zmieniła pozycję, przyklękła i zaczęła zgarniać z powrotem do walizki powycinane koperty.
– To już teraz łatwo zrozumieć, dlaczego Czesio siedzi w śmietnikach – zauważyła cierpko. – Nam też niewiele brakuje, ale zdaje się, że tamtego śmietnika on prędzej dopadnie, ma go pod nosem. Zwykły cud, że to ja na tę walizkę trafiłam. Spalimy to jutro w ogrodzie, a teraz chodźmy do dziadka.
– Dobra, czekaj, weźmiemy wszystko. Tu mam jakieś pudełko… O, po butach, bardzo dobre…
– Dzieci, ja nie jestem przesadna, ale dzień pracy trwa tylko do dwudziestej drugiej – powiedziała ich matka, zaglądając przez uchylone drzwi. – Jest pięć po. Mam mówić coś więcej?
– O rany! – zdziwił się Pawełek i zaniechał wytrząsania z pudełka jakichś drobnych śmietków. – Myślałem, że najwyżej ósma!
– Nie musisz – westchnęła Janeczka, podnosząc się z podłogi. – No trudno, niech będzie. Z dziadkiem załatwimy jutro…
Dziadek z babcią mieszkali w dwóch pokojach na piętrze. W jednym pokoju babcia siedziała przed telewizorem, w drugim dziadek zajmował się tym, czym powinien, mianowicie znaczkami. Na widok wnuków oderwał się od pracy.
– Dziadku, trochę tu mamy byle czego, a trochę bardzo piękne – powiedziała Janeczka tajemniczo już od drzwi. – Chcieliśmy ci to pokazać.
– I zapytać, czy to najpiękniejsze wyciąć, czy lepiej, żeby było z kopertą – dodał Pawełek, stawiając dziadkowi na stole duże pudło od butów, wypełnione znaczkami. – Wolisz oglądać najpierw gorsze, a potem lepsze, czy odwrotnie?
– Zawsze najlepsze należy zostawić na deser – odparł dziadek i sięgnął po fajkę.
W pudełku na wierzchu leżała mała kupka znaczków zagranicznych, a razem z nią zniszczony klaserek. Janeczka i Pawełek na oko ocenili to wszystko jako przeciętne. Dalej znajdowały się polskie, od najmłodszych do najstarszych, a koperta z trzema najcenniejszymi wetknięta została na samo dno. Dziadek spojrzał i odruchowo sięgnął najpierw po klaserek.
Otworzył go i skamieniał. Odłożył fajkę, znalazł lupę, popatrzył przez lupę, podniósł głowę i spojrzał na dzieci prawie ze zgrozą.
– Dzieci, na litość boską…! Przecież to gazetowy Merkury!
Janeczka i Pawełek stropili się odrobinę. Wiedzieli, co to jest gazetowy Merkury, ale oglądali go w naturze tylko raz w życiu i nie rozpoznali w klaserku. Nie przyszło im nawet do głowy, że tam mogłoby się znajdować coś takiego, okrzyk dziadka nieco ich oszołomił.
– Jak to…? – bąknął Pawełek.
Dziadek, na zmianę, to spoglądał na nich, to wpatrywał się przez lupę w znaczek. Wyglądał, jakby nie wierzył własnym oczom.
– Czy to miało być to coś gorszego? – spytał wreszcie jakimś dziwnym głosem. – Mam zrozumieć, że na końcu pokażecie mi Guyanę?
Janeczka otrząsnęła się z wrażenia i szybko pomyślała, że doskonale się składa. Zaskoczony dziadek może im wyjawić różne tajemnice, które w stanie pełnej równowagi starannie by ukrywał. Merkury, owszem jest to nadzwyczajność jeszcze większa, niż ta koperta pod spodem, ale tym zajmą się później. Teraz należy wykorzystać sytuację.
– Nie – powiedziała ze skruchą. – Myśmy nie zwrócili uwagi, że to Merkury, nie sprawdzaliśmy jeszcze w katalogu…
– A osobiście go słabo znamy – wtrącił przepraszająco
Pawełek.
– Sprawdzaliśmy tylko polskie – ciągnęła Janeczka. – Lepiej od razu zajrzyj na dno. Wszystko inne jest zwyczajne.
Dziadek przyjrzał się jej podejrzliwie, odłożył klaserek, ostrożnie wyjął znaczki z pudełka i znalazł kopertę na spodzie. Znów na chwilę znieruchomiał, obejrzał ją przez lupę i znów uniósł głowę.