Czesio w ostatniej chwili zdążył do nadjeżdżającego właśnie autobusu. Czerwona mgła zasłaniała mu oczy, nie spojrzał zatem nawet na numer i runął do wnętrza. Zorientował się, że źle wsiadł dopiero wtedy, kiedy autobus przejechał skrzyżowanie z Bonifacego nie skręcając, tylko jadąc dalej prosto. Nie było to wcale 172. Poderwał się przepchnął do wyjścia, zdążył wyskoczyć na najbliższym przystanku. Ruszył przed siebie galopem i w tym momencie spotkało go szczęście. Pojawiła się wolna taksówka…
Karolina i Stefek widzieli z daleka, że Czesio wsiadł w 130.
– Będzie się przesiadał – zaopiniował Stefek. – Może go jeszcze dogonimy…
– I tak nie mogliśmy jechać razem z nim – zauważyła Karolina rozsądnie. – Ma nas przecież nie widzieć.
– No fakt. Jakby zaraz przyjechało 172, możemy zdążyć przed nim i gdzieś tam go nie wpuścić…
Autobus nadjechał prawie natychmiast, co Stefek przyjął jako szczególne dobrodziejstwo sił wyższych. Nie był zbyt zatłoczony. Karo znalazła sobie na przystanku tylko jednego wroga, którego zaatakowała znienacka, budząc tym lekki ogólny popłoch. Została od razu odciągnięta, skarcona i uspokojona. Stefek patrzył na nią z szacunkiem, podziwem i zachwytem.
– Jak się ją poszczuje, to co? – zainteresował się.
– Lepiej nie próbuj – odparła Karolina. – Mogę jej nie utrzymać, bo teraz sobie przypomniałam, że nie wzięłam kolczatki. Wsiądź pierwszy, do ciebie ona się już trochę przyzwyczaiła.
Wbrew obawom Karo w autobusie zachowała się przyzwoicie. Wysiedli na Bonifacego i ruszyli przed siebie. Stefek jednym okiem poszukiwał Czesia, a drugim przyglądał się suce, która zachwycała go coraz bardziej. Szła na ugiętych łapach, z ogonem podwiniętym pod siebie, prawdziwym wilczym chodem, czujna i nastroszona.
– Nie zna tej okolicy – wyjaśniła Karolina, ogromnie zadowolona z wycieczki. – Wszystko obce, musi obwąchać i sprawdzić, i w ogóle. Rzuci się na każdego, kto jej pod rękę wpadnie.
– Lepiej, żeby to był Czesio, niż kto inny – mruknął Stefek. – Czekaj, to chyba tu…
Numer 130 był willą w narożniku ulicy, ogrodzoną, z zamkniętą furtką i prawdopodobnie zasłoniętymi oknami, bo światło z nich przebijało dość słabo. Nie mając pojęcia o tym, że Czesio właśnie przed chwilą popędził na poszukiwanie apteki, Stefek zaniepokoił się.
– Rany, spóźniliśmy się chyba? Możliwe, że już wlazł do środka.
– Przecież pojechał nieodpowiednim autobusem – przypomniała Karolina. – To co, przefrunął? A naszym potem nie jechał.
– Nie pętajmy się pod tą furtką, bo nas mogą zobaczyć. Chodź na drugą stronę, stamtąd jest lepszy widok. No nie wiem, może masz rację, może on jeszcze nie zdążył. A może zełgał i pojechał całkiem gdzie indziej.
– To co robimy?
– Nie wiem. Poczekajmy chwilę, muszę się zastanowić…
Przejechał i skręcił w boczną ulicę mały fiat, na co nie zwrócili żadnej uwagi. Stefek wpatrywał się w dal, Karolina pilnowała suki. Karo obwąchiwała wszystko, wciąż czujna i pełna napięcia.
Potrwało to dość długo. Zdesperowany zgubieniem Czesia Stefek czuł się fatalnie, nawalił najgłupiej na świecie, nie spełnił zadania! Może powinien chociaż dokładnie obejrzeć ten dom, do którego on wszedł…? Diabli wiedzą zresztą, czy rzeczywiście wszedł… Wobec tego poczekać może i sprawdzić, czy wyjdzie…?
Otworzył usta, żeby naradzić się z Karoliną, kiedy nagle z daleka ukazała się pędząca sylwetka. W świetle jednej z palących się latarń Stefek rozpoznał Czesia i z miejsca doznał przypływu ulgi i zarazem wigoru. Pierwszorzędnie. Uwięzić Czesia w domu nie zdołał, ale złego psa ma przy sobie i zgodnie z planami może mu przeszkodzić w wejściu do domu, tego, czy innego, obojętnie! Grunt, żeby przeszkadzać…
– To on! – wysyczał przenikliwie.- Leci jak z pieprzem! Będzie się pchał tutaj, trzeba mu utrudniać! Puść tę sukę, poszczuj go!
Karolina jeszcze nigdy w życiu nie szczuła nikogo psem. Zawahała się. Karo znieruchomiała i uważnym spojrzeniem śledziła nadbiegającą jednostkę ludzką. W gardle narastał jej głuchy warkot, a sierść na grzbiecie zaczynała się unosić. Bez wątpienia w zaistniałej sytuacji czuła się znacznie pewniej niż jej pani i doskonale wiedziała, co powinno się zrobić. Zbliżał się wróg.
– Puść ją! – zażądał Stefek wściekłym szeptem. – Puść ją i poszczuj! Zanim wlezie do środka! No, już…!
Czesio zadzwonił do furtki. Nad drzwiami willi zabłysła lampa, a brzęczyk zamka usłyszeli nawet po drugiej stronie ulicy. Karo podjęła decyzję.
Kolejność dalszych wydarzeń została ustalona tylko w pewnym stopniu. Karolina nie odpinała smyczy, w chwili szarpnięcia po prostu wypuściła ją z ręki. Z wściekłym, charczącym szczekaniem, ze szczotką stojącą sztywno od łba do ogona, wielka wilczyca runęła na wroga, niczym kudłaty, eksplodujący pocisk. Czesio właśnie otwierał furtkę. Impet atakującego od tyłu psa wrzucił go do wnętrza. Drzwi domu otworzyły się i pojawił się w nich jakiś człowiek, Czesio runął na ziemię, Karolina krzyknęła i ruszyła przez jezdnię za psem.
Karo miała na pysku kaganiec, wielkiej krzywdy zatem Czesiowi zrobić nie mogła. Jakieś możliwości jednakże jeszcze jej zostały. Walnięty żelaznym supłem najpierw w kark, a potem w rzepkę kolanową, Czesio wrzasnął straszliwie. Człowiek w drzwiach wrzasnął również, wypadł z domu, za nim wypadły dwie inne osoby. Nad przewróconym Czesiem pastwiła się szalejąca, rozwścieczona suka, Karolina dopadła jej z krzykiem i szlochem, trzej ludzie z willi również usiłowali dosięgnąć dzikiego zwierzęcia. Skądś pojawił się jeszcze jeden pies i wziął udział w awanturze.
Za narożnikiem domu poderwały się dwie sylwetki.
– Teraz! – rozkazała bez namysłu Janeczka. – Szarpnij! Nie usłyszą!
– Rany boskie, co się tam dzieje?! – wydyszał Rafał, pędząc do napoczętego okna. – Chaber skoczył…!
– Nie szkodzi… Prędzej!
Rafał nie bawił się już w konspirację. Podłożył kawałek żelaza, szarpnął, zabezpieczenie puściło ze szczękiem. Podsadził Janeczkę, w mgnieniu oka znalazła się w środku.
– Pawełek! – zawołała przeraźliwym szeptem. – Gdzie jesteś!
Pawełek w sąsiednim pokoju usłyszał ją pomimo ogłuszającego hałasu na zewnątrz. Nogi miał już wolne, z rękami kłopot, bo za dużo tam było węzłów.
– Tutaj! – odwrzasnął zduszonym głosem. – Pomóż mi!
W ciemnościach, kierując się głosem, Janeczka znalazła drzwi. Pchnęła je, ujrzała spętanego połowicznie brata ze scyzorykiem w dłoni. Na pytania nie było czasu, widziała, co ma zrobić. Trzema ruchami dokończyła dzieła, razem skoczyli do otwartego okna…
Piekło przy furtce jeszcze trwało, bardziej skomplikowane przez włączenie się Chabra. Gdyby Karo była psem, niewykluczone, że zachowałby rezerwę, Karo jednakże była suką. Odwieczny instynkt nie pozwalał widzieć w niej przeciwnika. W dodatku atakowała Czesia, który po ostatnich wydarzeniach znalazł się na stanowisku wroga numer jeden. Mimo cech nie tyle może nadludzkich, ile nadpsich, nie zdołał pozostać obojętny wobec tego wybuchłego znienacka suko – ludzkiego konfliktu.
Atakowany żelaznym kagańcem Czesio wrzeszczał. Miotający się wokół niego trzej ludzie wrzeszczeli. Pchająca się w środek kłębowiska Karolina wrzeszczała i płakała. Karo warczała dziko, wściekle i przeraźliwie. Chaber miał w gardle głuchy gulgot, ale poza tym zachował się najciszej ze wszystkich.
Łapanie gołymi rękami wielkiego, obcego, rozwścieczonego psa dla nikogo nie bywa przyjemną rozrywką, szczególnie jeśli pies się znienacka rozdwaja. Pan Fajksat odskakiwał na bezpieczną odległość, Okularnik latał dookoła, poszukując jakiegoś drąga. Barański zamachnął się nogą do potężnego kopnięcia. Kopnięcie nie doszło do skutku, na jego kostce zacisnęły się nagle ostre, białe zęby. Zastopowany nagle rozmach nie pozwolił mu utrzymać równowagi, runął obok Czesia, z czego natychmiast skorzystała Karo. Chaber puścił kostkę, ale za to suka rzetelnie rąbnęła dostarczonego jej nowego wroga kagańcem w ucho.