Выбрать главу

Przed furtką czekał na nich do szaleństwa zdenerwowany i przygnębiony Stefek, który, tak samo jak Pawełek, nie nadawał się dziś do niczego i zamierzał wcześnie pójść spać.

Niespodziewane zakończenie znaczkowej afery nagle okazało się dla niego nieszczęściem. Okazje widywania bóstwa wymknęły mu się z rąk, a więzy ścisłej współpracy przestały istnieć. Uświadomił to sobie już od rana i cały czas pobytu w szkole poświęcił na rozpaczliwe szukanie jakiegoś wyjścia, czego wynikiem były dwie dwóje. O coś go tam pytano, ale skąd miał wiedzieć o co, skoro zaprzątały go problemy wagi życiowej! Rozwiązanie znalazł dopiero późnym popołudniem, dzięki Czesiowi.

– Jak małpa wygląda – zawiadomił z satysfakcją.- Podbiła mu oko kagańcem i chyba nos, bo ma spuchnięty z jednej strony. A na czole rozdrapane siniaki, jak ona to zdążyła zrobić w takim tempie, to jest nie do pojęcia. Macie jeszcze co do niego?

Informacji o Czesiu Janeczka i Pawełek wysłuchali w upojeniu.

– Nie – powiedziała Janeczka. – Teraz już mamy go w nosie. Możesz się od niego odczepić. Pawełek zaprotestował.

– Ejże, ja nie wiem, czy w nosie! On będzie dalej latał po nieboszczykach. W końcu poświęcenie poświęceniem, ale ja też bym chciał znaczki!

– I ja – zgodziła się Janeczka. – Tylko z nami pan Fajksat interesów robić nie będzie. I zdaje się, że my z nim tym bardziej. Więc Czesio dla nas do niczego.

– Toteż właśnie – podchwycił Stefek z nadzieją. – A ja mam załatwione skrzyżowanie z telewizją, to jak? Te znaczki teraz mają być dla was?

– Czekaj no! – zainteresował się gwałtownie Pawełek, zanim Janeczka zdążyła się odezwać. – Czy to przypadkiem nie ta pani Polińska, co mieszka naprzeciwko Karoliny…?

– No właśnie.

– To nie ma o czym gadać, jasne, że dla nas. Żebyś się nie ważył wypuścić jej z ręki! Mogę tam chodzić razem z tobą.

Nie było to rozwiązanie przez Stefka wymarzone. Bezpośredni kontakt Pawełka z panią Polińska automatycznie odsuwał go na dalekie tyły, a to wcale nie o to chodziło!

– Ale… – zaczął niespokojnie i nagle przypomniał sobie panią z redakcji i ciocię Julcię. Nie, w porządku, osobiste dostarczanie znaczków Janeczce ma zapewnione. Szybko zmienił zdanie.

– Dobra, mogę cię nawet z nią zapoznać – zgodził się łaskawie. – Oprócz tego mam jeszcze parę źródeł, przez tego piekielnego Czesia specjalnie się starałem, ale tam już muszę załatwiać osobiście. Też wam przyniosę. Umowa stoi, szafa gra!

– A z Czesiem w ogóle rozmawiałeś? – zaciekawiła się Janeczka.

– Rozmawiałem jak rozmawiałem, nie bardzo on dzisiaj wyrywny do gadania. Wdeptany w szpary od podłogi, musieli go wczoraj niewąsko obsobaczyć…

– A pewnie – mruknął kąśliwie Pawełek. – Gdyby się pośpieszył z tymi strzykawkami…

– Mamrotał pod nosem, że ma życie zatrute i że mu niefart przynoszę. Możliwe, starałem się jak mogłem.

– Starałeś się naprawdę bardzo doskonale! – przyznała wspaniałomyślnie Janeczka i obdarzyła go spojrzeniem pełnym uznania, co sprawiło, że Stefek zamilkł. Odjęło mu mowę, ze wzruszenia stracił dech i skamieniał. Musiał odczekać, aż to coś w środku przestanie grzmieć, huczeć i ogłuszać. Nie był w stanie odpowiedzieć na niecierpliwe pytanie Pawełka, kiedy jest z tą panią Polińską umówiony i czy nie można by zacząć już od jutra.

Janeczka zlitowała się bardziej nad bratem niż nad wielbicielem.

– W pierwszej kolejności mamy dziadka i panią Nachowską – przypomniała pobłażliwie. – A Karolinie oczywiście trzeba będzie wszystko opowiedzieć, zasługuje na to. Pewnie będziesz musiał tam iść parę razy.

Nigdy dotychczas przekonanie o niezwykłej mądrości siostry nie wybuchło w Pawełku z taką potężną siłą…

Dziadek miłosierdzia nie miał żadnego, przez całe dwa dni zachowywał absolutną tajemniczość, połączoną z szampańskim humorem. Trzeciego dnia urządził przyjęcie. Zostali o nim zawiadomieni pisemnym zaproszeniem, które przyniósł na dół Rafał.

– Dziadek wygląda, jakby za chwilę miał pęknąć – oznajmił, wręczając im kopertę. – Chodźcie prędko, żeby nie było nieszczęścia.

Zaproszenie przeczytali na schodach.

– Dlaczego tak…? – zaciekawił się Pawełek, potrząsając sztywną kartką papieru.

– Żeby było bardziej uroczyście. Powiedział, że chętnie by to wyrył na granicie i pomalował złotą farbą, ale szkoda mu czasu.

– Znalazł wszystko? – spytała chciwie Janeczka.

– Nie wiem, nic mi nie chciał powiedzieć. Zaraz się dowiemy, jazda!

Dziadek rzeczywiście czcił wielką chwilę z całej mocy. Na stoliku stał tort, czekoladki i coca cola. Babcia przyniosła herbatę.

– Wszyscy jesteście opętani, ale znam to od lat i nie będę wam przeszkadzać – oznajmiła wielkodusznie. – Zdziwię się, jeśli was nie zemdli, radzę wam tę herbatę pić gorzką.

– Siadajcie – powiedział dziadek, rozpromieniony i przejęty. – Chociaż nie, może lepiej w pierwszej chwili postać. Uczcimy sukces minutą stania.

Podniósł się z fotela i popatrzył na trójkę swoich wnuków.

– Otóż zawiadamiam was – rzekł tonem wzniosłym i wielce uroczystym – że tu oto leży przed nami cała połowa kolekcji pana Franciszka. Po czterdziestu latach starań i utracie wszelkiej nadziei zdobyłem to wreszcie, dzięki wam!

Sukces został uczczony minutą nie tyle stania, ile grzmiącego i straszliwego ryku. Także oklaskami. Zarówno w jednym jak i w drugim dziadek wziął entuzjastyczny udział, chociaż wrzeszczał nieco ciszej. Potem potrójne pytania padły równocześnie, a trzy głowy zderzyły się nad blatem biurka.

– Ja chcę to oglądać spokojnie! – zdenerwowała się Janeczka. – I przez lupę! Zabierzcie te łby!

– Sama zabierz! – oburzył się Pawełek. – Każdy chce obejrzeć przez lupę!

– Ja mogę później – powiedział z godnością Rafał. – Nie będę się tu z wami przepychał. Poza tym pół kolekcji, to jest tylko pół sukcesu. W razie osiągnięcia całości będę się domagał szampana, a teraz chciałbym usłyszeć jak to było.

– Zestawiłem parami, tak jak pan Franciszek – zwrócił uwagę uszczęśliwiony dziadek. – Może on ma rację, warto obejrzeć później, na spokojnie. Popatrzcie, tu na przykład… Czysty i kasowany, z tej samej matrycy, charakterystyczne uszkodzenie napisu…

Dopiero po półgodzinie można było przystąpić do zasadniczej części programu. Emocje trochę przycichły. Czujnym wzrokiem wpatrzony w znaczki dziadek sięgnął po fajkę.

– Słuszną uwagę uczyniłeś – zwrócił się do Rafała. – To jest pół sukcesu. Szampana się chyba nie doczekasz, bo reszta została rozproszona po świecie w sposób nieodwracalny. Szczęście, że chociaż tyle ocalało.

– Dziadku, Barański to miał? – spytała z zachłanną niecierpliwością Janeczka. – I ten Barański to jest siostrzeniec tej starszej pani, do której kiedyś dotarłeś?

– Ten sam. Trochę się zmienił przez trzydzieści lat, ale, jak widać, słusznie od początku żywiłem do niego antypatię.

– Nie wiedziałeś, że to on? – zdziwił się Pawełek, oblizując łyżeczkę. – Przecież go znałeś w twarzy. Z klubu.

– Wyobraźcie sobie, że nie. Zbieżność nazwisk mogła być przypadkowa, w końcu sam znam trzech Barańskich… A wygląd zewnętrzny nic mi nie mówił. Przed laty był chudym młodzieńcem i nosił długie włosy, nie poznałem go. Znałem go, oczywiście, nie tylko z widzenia, także ze słyszenia i wiedziałem, iż jest to osobnik wyjątkowo bezwzględny i brutalny w interesach, ale nic więcej. Wiedziałem także, że pieczątki ekspertów są fałszowane, ale nie miałem pojęcia, kto to robi. Nawet mi do głowy nie przyszło, że on jest tu główną sprężyną!