– Pokażesz nam ten spis? – przerwała chciwie Janeczka.
– Pokażę, oczywiście. Rafał też go ode mnie dostał. Czekajcie, na czym stanąłem…?
– Na tym kimś, kto to widział przez trzecie i czwarte osoby – podpowiedział Pawełek.
– A, właśnie! Otóż upewniłem się ostatecznie, że to było to, kiedy dostałem list od człowieka, który drobną cząstkę kolekcji odkupił od owego pierwszego znalazcy. Nie napisał, kto to był, poinformował mnie tylko, że znaleziono te znaczki w gruzach przy ulicy Chmielnej pomiędzy domami numer 104 i 108. Pan Franciszek mieszkał przy Chmielnej 106.
– Ach…! – wyrwało się Janeczce.
– No właśnie, sami widzicie. Zbiory pana Franciszka. Nadawca listu miał więc część kolekcji i zostało mu to ukradzione przez jakiegoś krewniaka, siostrzeńca chyba, czy coś w tym rodzaju. Ze względów rodzinnych nie robił z tego sprawy, a list napisał, żebym wiedział, że kolekcja ocalała i znajduje się w rękach co najmniej dwóch osób. Usiłowałem się z tym panem skontaktować, co nie było proste, bo nie podał swego adresu i kiedy go wreszcie odnalazłem, okazało się, że umarł. Niczego się nie mogłem dowiedzieć. Po jakimś czasie dobiegły mnie sygnały, że ktoś jeszcze zajmuje się poszukiwaniami. Szuka wśród starszych osób, nie filatelistów. Filateliści znają się między sobą, wiadomo mniej więcej, kto posiada jakie zbiory. Tamta kolekcja, już nie w całości, ale może w większej części, należy zapewnię do kogoś, kto ją po prostu ma. Nie zajmuje się zbieraniem, przypuszczalnie uważa ją za jakąś lokatę kapitału. I tu dochodzę do najważniejszego…
Dziadek zamilkł na chwilę i zaczął zapalać zgasłą fajkę. Janeczka i Pawełek czekali z szalonym zainteresowaniem. Dziadek zdmuchnął zapałkę.
– Otóż okazuje się – podjął – że ktoś szuka u rozmaitych rodzin, spadkobierców, dowiaduje się, czy jakiś niedawno zmarły krewny nie miał znaczków i tak dalej. Proponuje porządkowanie i odkupywanie. No i wyszło na jaw, że tym szukającym jest Fajksat.
– Ha! – zakrzyknął gromko Pawełek. Dziadek pokiwał głową.
– Tak jest, Fajksat. W dodatku postępuje nieuczciwie i nieprzyzwoicie. Ludzie, którzy nigdy nie zajmowali się znaczkami, mają o nich dwa rodzaje pojęć. Jedno, że są to zwyczajne śmieci, nadające się wyłącznie do wyrzucenia. I drugie, że jest to jakaś potężna wartość, wprost niewyobrażalna, a szczególnie każdy starszy znaczek uważają za olbrzymi majątek. Jak sami wiecie, tak jedno jak i drugie jest bzdurą. Otóż Fajksat… przy czym nie jestem gołosłowny, co najmniej o dwóch wypadkach wiem bardzo dokładnie z pierwszej ręki… Otóż Fajksat proponuje odkupywanie tych znaczków po oszukańczo niskiej cenie. Z tymi, którzy uważają je za śmieci, nie ma problemu, każdą sumę przyjmą chętnie, uważając kupującego za zwyczajnego wariata. Z tymi, którzy widzą w nich majątek, też sobie daje radę. Wybiera kilka starych znaczków, cesarza austriackiego na przykład, albo powojennych prezydentów amerykańskich, idzie z tym swoim klientem do sklepu, tam klient dowiaduje się, że te wspaniałe walory kosztują dwa złote sztuka, rozczarowuje się gruntownie i sprzedaje Fajksatowi całą resztę za byle co. Nie jest to działalność godna pochwały.
Janeczka oderwała brodę od pięści, odwróciła głowę i spojrzała na brata. Pawełek wzajemnie popatrzył na nią. Zrozumieli już dokładnie sens poczynań Czesia.
Dziadek przystąpił do czyszczenia fajki.
– Moim osobistym zmartwieniem jest dziesięciokoronówka – oznajmił. – Znaczek dopłaty, z czarnym nadrukiem. Na odzyskanie zestawienia znaczków „Za łót” nie mam nadziei, na pewno nie stanowią już całości, bo sam kupiłem taką parkę, jeden czysty i jeden kasowany, z tej samej matrycy, z identycznymi niedokładnościami. Kupiłem od znajomego, który kupił od pośrednika, a pośrednik kłamał i kręcił. Nie umiałem dotrzeć przez niego do pierwszego posiadacza.
– Nie miałeś psa… – wyrwało się Pawełkowi ze współczuciem.
Na szczęście siedział już na swoich schodkach dostatecznie blisko, żeby Janeczka zdołała kopnąć go w kostkę. Nie należało podsuwać dziadkowi myśli, że do ich metody dedukcyjnej włączany bywa Chaber, który udziela wskazówek w bardzo urozmaiconych okolicznościach.
– Słucham? – zdziwił się dziadek. – Co mówisz?
– Nie, nic. Miałem na myśli, że nie umiałeś wywęszyć.
– Istotnie, z psem pod tym względem równać się nie mogę. Jak sami widzicie, moje zmartwienie trwa nadal. I mogę powiedzieć, że nawet się mocno pogłębiło. Ktoś ma te zbiory. Może nie ma, tylko miał. Może już umarł. Jego rodzina mogła to wyrzucić, zniszczyć, tak jak ta pani wyrzuciła Merkurego. Z dwojga złego wolałbym już chyba, żeby odnalazł to Fajksat, chociaż w takim wypadku zostałoby pewnie wywiezione za granicę…
Zmartwiony dziadek stracił umiar i zwierzał się już bez ograniczeń. Usłyszeli znacznie więcej, niż mogli się spodziewać, sami już nie byli pewni, co im się wydaje wspanialsze, uzyskane informacje czy zdobyte znaczki. Upływ czasu zauważyli dopiero, kiedy do pokoju zajrzała babcia.
– Ja bym przepisała z tych listów wszystkie adresy – powiedziała Janeczka, zszedłszy na dół. – Nie tylko ten tutejszy. Na wszelki wypadek.
– Dobra, to już. I gazu, może zdążymy, zanim matka znów zauważy, że jeszcze nie poszliśmy spać…
Listów było razem 526. Powtarzały się na nich tylko trzy nazwiska, z tym, że jedno należało do dwóch osób, a dwa do jednej. Panna Ludwika Wiślicka, pan Józef Borowiński i pani Ludwika Borowińska. Wywnioskowali z tego, że panna Ludwika Wiślicka wyszła za mąż za pana Józefa Borowińskiego i starannie przechowała wszystkie listy, które obydwoje dostali. Mieszkała kolejno w Kraśniku, w Łodzi i w Warszawie, przy czym w Warszawie miała trzy adresy, pierwszy na Puławskiej, drugi na Koszykowej i wreszcie trzeci na Sieleckiej.
W połowie roboty Janeczka wpadła na pomysł, żeby przepisać także nadawców.
– Po co? – skrzywił się Pawełek. – Tego będzie zatrzęsienie!
– Na wszelki wypadek – rzekła sucho jego siostra. – Nie narobiłeś się chyba do tej pory za bardzo? A nadawcy też mogą być jednakowi i wcale nie wiem, czy któryś nam się nie przyda.
Pawełek stęknął i przystąpił do odwracania kopert drugą stroną do wierzchu.