Jedyny wolny stolik znaleźli w pobliżu małego podium, na którym produkował się chłopak, śpiewając standard Franka Sinatry.
Wróciła moda na swing – pomyślał Heinz. Neoswing i stare zdezelowane meble. I on, nie pasujący do takich czasów. Zobaczył, że Karloff niesie dwa piwa.
– No dobra. Jak to widzisz? – zapytał Karloff, gdy wreszcie obaj usiedli.
– Mało wiem. Muszę się zobaczyć z medykiem sądowym.
– Tak przypuszczałem. Dlatego umówiłem nas na jutro z Sierściuchem. – Karloff uśmiechnął się.
– Z kim?
– Sam zobaczysz – blizna przy ustach znów się rozciągnęła. – Więc co myślisz tak na pierwszy niuch zaprawionego kokainisty? – Teatralnie pociągnął nosem.
Heinz nie odpowiedział. Lata pracy w policji nauczyły go, że w tym fachu nie ma przyjaciół. Rzadko miewa się nawet kolegów. Każdy pies obsikuje swoje drzewko i walczy o swój teren. Pytania Karloffa wydały mu się zbyt natarczywe. Może dlatego Osuch bez szemrania dał mu człowieka do pomocy.
Karloff już się nie uśmiechał.
– Nie ufasz mi, tak? Myślisz, że jestem ucholem Osucha? Że będę składał mu raporty zawierające twoje błyskotliwe teoryjki, a jeśli przypadkiem tak się zdarzy, że któraś okaże się prawdziwa, to sukces przypiszemy sobie.
Rozległy się oklaski i piski dziewczyn. Najwyraźniej chłopak miał tu grono wiernych fanek.
Heinz spojrzał na Karloffa, który zaciskał w dłoni szklankę, jakby zamierzał nią zaraz rzucić.
– Wszyscy jesteśmy podejrzliwi – mruknął. – Czytałem niedawno o takim plemieniu. Dobu czy jakoś tak podobnie… Otóż ci Dobu cenią sobie podejrzliwość, śmiech uważają za coś wielce niestosownego, a w centrum wioski umieścili cmentarz…
– Fajni kolesie. Zrobiliby furorę na You Tubie…
– My też jesteśmy jak Dobu z tą obsesją podejrzliwości, tajemnicy. Ty, ja, ona… – skinął głową w kierunku narożnego stolika.
Karloff spojrzał na parę wskazaną przez Heinza.
– Gdy ten jej facet nie widzi, ona wciąż spogląda na zegarek – ciągnął Heinz. – I reaguje nerwowo, kiedy otwierają się drzwi… – Przechylił się przez stół. – Skąd mam wiedzieć, czy gdy stukasz się piwem, drugą ręką nie naciskasz w kieszeni dyktafonu? To teraz nasz taki sport narodowy. Twarz Karloffa przypominała oblicze potwora.
– Skoro mamy pracować razem – mówił dalej Heinz – muszę wiedzieć, że jesteś okej. Spóźniłeś się czterdzieści minut. Dlaczego?
Karloff odstawił piwo. Heinzowi wydawało się, że na szklance powstał odcisk olbrzymiej dłoni.
– Miałem kilka spraw do załatwienia. Do wczoraj – ściszył głos – byłem zawieszony w czynnościach.
– Za co?
– Podobno wywiozłem faceta do lasu i kazałem mu kopać dół, by wymusić zeznania.
– To oczywiście nieprawda?
Karloff uśmiechnął się. Musiał ćwiczyć ten uśmiech, oglądając stare horrory.
– Chyba nie sądzisz, że byłbym do czegoś takiego zdolny.
Uniósł szklankę i wypił zdrowie Heinza.
– Mam jeszcze jedno pytanie. Skąd tam, w hotelu, wiedziałeś, do kogo podejść? Skąd wiedziałeś, że to ja?
– Dostałem dokładny opis. Chcesz usłyszeć jaki?
Heinz przytaknął.
– Powiedzieli mi, żebym szukał gościa, który jest tak zniszczony na gębie, że pewnie łapał jeszcze wampira Marchwickiego. I że będzie w wymiętoszonej marynarce. Pan „Wólczanka”… Sam chciałeś wiedzieć.
Chłopak na podium zapowiedział, że zaśpiewa jeszcze jeden przebój Franka Sinatry, a potem zaprasza na półgodzinną przerwę. Fanki jęknęły rozczarowane.
– Zatem, Karloff, szczerość za szczerość. Powtórzę ci to, co powiedziałem waszym ludziom z zespołu. Wedle mojej wiedzy w Polsce mamy – zawahał się – siedmiu, góra dziewięciu czynnie działających seryjnych morderców. Przynajmniej tak możemy szacować, nie będę ci teraz opowiadał, dlaczego. Nie wydaje mi się, tak na pierwszy niuch kokainisty, jak to ująłeś, by klerycy byli ofiarami któregoś z seryjnych. W takich przypadkach mamy na ogół zabójstwa na tle seksualnym, czasem dochodzi motyw rabunkowy. A tu mamy inscenizację jak w operze. Torby foliowe, trójkąty, cyfry kojarzące się z godziną śmierci papieża… To jakiś – szukał odpowiedniego słowa – żart…
– Żart?
– Może zabawiali się w większym gronie, podduszali tymi torbami dla lepszego efektu i przesadzili. Spotkamy się z medykiem sądowym, to będziemy wiedzieli więcej. Tyle o tym.
– Żart… – powtórzył Karloff. – Ktoś, kto to zrobił, miał szczególne poczucie humoru.
– Tak jak i ty, gdy wywiozłeś tego gościa do lasu…
Tym razem Karloff nie odpowiedział. Znów zacisnął dłoń na szklance. Kobieta przy narożnym stoliku ukradkiem spojrzała na zegarek.
8
A jednak nie powiedziałem mu wszystkiego – pomyślał w hotelowym pokoju. Zdjął z szyi wytarty rzemyk, którym wprawiał wszystkich w osłupienie. Zabawne. Nikogo nie dziwi medalik z Matką Boską ani krzyżyk, ani wisiorek kupiony przez ukochaną podczas wakacji. Dlaczego więc ludzie unoszą brwi albo reagują śmiechem, gdy widzą kostkę do gitary zawieszoną na szyi niczym amulet? Przewiercona fioletowa kostka, wyraźnie starta po jednej stronie, była dla Heinza więcej niż relikwią. Była przedmiotem, w którym żywioł życia połączył się ze śmiercią. Kostka pochodziła z Alpine Valley Musie Theatre w stanie
Wisconsin, gdzie Steve Ray Vaughan zagrał swoje bluesy ostatni raz. Kilkadziesiąt godzin później gitarzysta runął na ziemię wraz z załogą i innymi pasażerami helikoptera. Za grube pieniądze Heinz kupił kostkę na aukcji internetowej, upewniwszy się, że do gitarowej relikwii dołączone są dwa certyfikaty potwierdzające jej autentyczność. Stary, sentymentalny Rudolf Heinz.
Późnym wieczorem nie myślał jednak o śmierci swojego idola. Myślał o mordercy.
Po tym, co usłyszał i zobaczył w Pałacu Mostowskich, było dla niego jasne, że ma do czynienia albo z kompletnym amatorem, albo z wyrafinowanym psychopatą. Bez względu na to, kim był zabójca, nie zadbał o usunięcie śladów. Usunąć ślady to, po pierwsze, usunąć zwłoki. Wystarczyło zakopać je w lesie, a sprawa nabrałaby innego wymiaru. Rodzina albo seminarium duchowne zgłosiliby zaginięcie i cały łańcuch zdarzeń ułożyłoby się inaczej. Bo w sprawie zaginięcia – nawet dwóch kleryków – nie powołuje się specjalnej ekipy. Nie traktuje się takich spraw jako priorytetowych, choć dzisiaj coraz trudniej orzec, co w pracy policji ma bezwzględne pierwszeństwo. Sprawą nie zainteresowałoby się CBŚ, jego też by przy niej nie było. Poza tym morderca nie przeszperał kieszeni ofiar. Kartka z numerem telefonu umożliwiła szybką identyfikację. Kompletna amatorszczyzna, która wyklucza udział chłopaków z miasta znających się na robocie.
Chyba że jest całkiem inaczej. Cały czas nie mógł się opędzić od myśli, że w tej sprawie grozę budzi jakaś dziwna ostentacja. Teatralność. Jakby morderca chciał, byśmy zobaczyli zwłoki dwóch chłopaków. Jakby morderca celowo wystawił na pokaz zwłoki tych dwóch chłopaków. A właściwie więcej niż zwłoki. Skurwysyn ma poza tym nerwy ze stali. Oparł trupy o siebie plecami i przewiązał ciała sznurkiem. Co z tego wynika? Musiał wiedzieć, że teren będzie czysty. Że nikt mu nie przeszkodzi.