Wniosek? Musiał obserwować ten rejon wcześniej, może ktoś go wtedy zauważył, może zapamiętał jakiś samochód.
Heinz wyjął notes i zaczął pisać. Wiedział, że nikt poza nim samym tych notatek nie odczyta.
Teraz trójkąty. Różowe trójkąty narysowane szminką. Przypomniał sobie czytany niedawno artykuł o homoseksualizmie w Trzeciej Rzeszy. Jednym z wymysłów Himmlera była narodowa Centrala do Walki z Homoseksualizmem i Aborcją oraz różowe listy, na których umieszczano wszystkich podejrzewanych o zdegenerowane skłonności. Różowymi trójkątami znakowano homoseksualistów w obozach koncentracyjnych. Różowy trójkąt oznaczał dno w obozowej hierarchii. Zamordowani klerycy byli gejami, a to nadawało całej sprawie specyficzny charakter. Morderca malujący trójkąty musiał o tym wiedzieć. Znacząc ofiary, rzuca nam wyzwanie.
Rzuca mi wyzwanie.
Czy mogła to być zemsta odtrąconego kochanka? Wątpliwe. Kto by aż tak ryzykował? A może rzeczywiście jacyś ultraprawicowcy wyłowili tych chłopaków z jakiegoś klubu, a potem zabawili się z nimi zbyt ostro? Ten trop nie był zły. Tak czy inaczej morderca, zostawiając trójkąty, powiedział: „Ja wiem, kim oni są. I teraz wy się dowiecie, że ja to wiedziałem”.
Heinz usłyszał brzęczenie. Do żarówki podleciała mucha, tłukąc skrzydełkami to o rozgrzane szkło, to o tandetny abażur.
Jeszcze jedna sprawa – pomyślał. – Godzina śmierci papieża wypisana na folii. To, co tak zaniepokoiło CBŚ. Różowe trójkąty to już ostentacja, a tu na dodatek liczby. Dwudziesta pierwsza trzydzieści siedem. Śmierć papieża i śmierć kleryków. A jeśli jednak podwójne morderstwo to dzieło kolejnego nawiedzonego wizjonera? Śmierć nie każdemu wydaje się końcem. Może być także początkiem.
Śmierć jako odrodzenie i odkupienie – notował nerwowo. Czy dla dwóch grzesznych kleryków może być lepsza for ma odkupienia niż śmierć? Czy można lepiej rozpocząć naprawianie świata? Nie można. Koniec końców dwaj homoseksualiści zostali nawróceni, przeszli na jasną stronę.
Mucha biła skrzydłami o żarówkę. Przypomniał mu się dźwięk przeskakującej iskry elektrycznej. Na ułamek sekundy stanęła mu przed oczyma twarz Inkwizytora. Zamrugał.
To byłoby najgorsze. Jeśli mają do czynienia z mścicielem psychopatą, znowu uderzy. Zabójstwo dwóch chłopaków to dopiero początek. Zwłaszcza, że poszło tak łatwo. Jakby splunąć.
Sięgnął po komórkę i wybrał numer syna. Po kilku sygnałach włączyła się sekretarka. Nagrany był nowy komunikat: „Tu Krzysiek. Uczę się do matury. Jak już się nauczę, oddzwonię”. Przez moment wahał się, czy zostawić wiadomość. W końcu się rozłączył.
Nie zdążył odłożyć telefonu, gdy usłyszał sygnał połączenia. „Korn” – przeczytał na wyświetlaczu.
– Podopieczny bardzo się uaktywnił – zaczął Kornak. Heinz poczuł gwałtowne bicie serca.
– W jaki sposób?
– Najpierw chciał wysłać do ciebie esemesa, potem maila, wreszcie zwykły list.
– Jest jeszcze Gadu-Gadu albo skype – skwitował cierpko Heinz.
– Gdy mu oczywiście odmówili, poprosił, by ci przekazać, że nadrabia zaległości lekturowe.
– Imponujące. I chce, żebym przysłał mu trochę książek? – Heinz zaczynał tracić cierpliwość.
– Nie. Chce, żebyś zajrzał do Becketta. Powiedział tak: „Ostatnia taśma Becketta. Finał, że normalnemu człowiekowi ciarki chodzą po plecach. A nienormalnemu? To coś w sam raz dla Heinza”.
– No i? Sprawdziłeś może, o co mu chodzi? Nie jestem chodzącym zbiorem cytatów.
– Nie. Ale niepokoi mnie, że zaczął tyle mówić o tobie.
Otoczony jestem psycholami – myślał Heinz pół godziny później, leżąc w ciemnościach. W uszach miał słuchawki.
Słuchał, jak John Lee Hooker śpiewa o powodzi w Tupelo, i znów długo nie mógł zasnąć.
9
Gdy się obudził, poczuł, że palce u rąk ma zimne jak lód. Próbował je na przemian to zginać, to prostować, ale każdy ruch sprawiał mu ból. Patrzył na blade palce i wiedział, co się stanie: niedługo przybiorą kolor sinoniebieski, a na koniec sczerwienieją. Zimno wtedy ustępuje, pojawia się obrzęk. Palce wyglądają jak ugotowane kiełbaski.
Objaw Raynauda. Pierwsze symptomy tej choroby o tajemniczym podłożu pojawiły się u Heinza przed trzema laty. Razem z zespołem grał koncert w niewielkim klubie w Sosnowcu. Pamiętał, że grali własną wersję Black Magie Woman i miał zacząć gitarowe solo, gdy poczuł, że nie jest w stanie ruszyć palcami lewej ręki. Zupełnie jakby ktoś przykleił je do gryfu gitary. Potem, już w trakcie leczenia, dowiedział się, że przyczyną objawu Raynauda może być silny stres. Medyk sądowy z Katowic załatwił mu po znajomości konsultacje w Instytucie Reumatologii w Warszawie i przez kilka miesięcy Heinz pojawiał się regularnie w szarym budynku przy Spartańskiej. Przyzwyczaił się wtedy do widoku ludzi powyginanych przez ból na tak wyrafinowane sposoby, jakich nie ogarnęłaby wyobraźnia genialnego rzeźbiarza. Przyzwyczaił się też do osób korzystających z umieszczonego koło Instytutu ujęcia wody oligoceńskiej i proponujących niekiedy swoje sposoby leczenia wszelkich schorzeń. Oswoił się z widokiem ubrań rozwieszonych na parkanie Instytutu i sprzedawanych za grosze. By skrócić czas oczekiwania na wizytę, zaczął się uczyć rozkładu jazdy autobusów, które miały pętlę przy ulicy Spartańskiej, od czasu do czasu chodził oglądać rośliny przez pordzewiałe szkielety szklarni z podziurawionymi dachami. Nie pogodził się tylko z jednym. Z diagnozą.
– Musiał pan sporo przejść – powiedział mu kiedyś doktor Piotr Poraj, lekarz, który zajmował się nim w Instytucie.- Objaw Raynauda może się nasilać przy stresie, a w pańskiej pracy… Poza tym objaw Raynauda może sygnalizować coś znacznie gorszego… Coś, co ujawni się za kilka, może kilkanaście lat. Myślę o reumatoidalnym zapaleniu stawów.
Heinz wolał nie wiedzieć, co to jest. Nie znosił swojej słabości. Znienawidził ją, gdy przyśnił mu się sen. Było to dwa lata temu. Śniło mu się, że ma strzelać do mordercy, sięga po broń, celuje… I czuje, że sztywnieją mu palce. Nie może nacisnąć spustu. Morderca ucieka.
Następnego dnia przestał nosić służbowego glocka.
Teraz też coś musiało być nie tak. Coś, czego Heinz nie umiał nazwać, ale co już intuicyjnie wyczuwał.
Myślał o tym jeszcze wtedy, gdy milczący policjant z komendy stołecznej wiózł go na ulicę Oczki na sekcję zwłok. Heinz w czasie studiów wynajmował kawalerkę na peryferyjnym wtedy Targówku, a Śródmieście uważał za siedlisko psycholi. Troje z nich wspominał nawet dobrze. Pamiętał obłąkaną staruszkę, która stała na skrzyżowaniu w Alejach Ujazdowskich, przy ambasadzie Stanów Zjednoczonych, i samozwańczo kierowała ruchem drogowym, wyposażona w milicyjny lizak i biały kask, jakich pełno było na budowach.
Gdy dwóch chłopaków chciało umyć szyby samochodu, milczący policjant odezwał się po raz pierwszy.
– Spierdalać! – krzyknął. – Bo wezwę straż miejską.
Heinz zdążył jeszcze zobaczyć, jak zbliża się do nich kolejny mężczyzna. Nogi kończyły mu się na wysokości kolan.
Kikuty stały na białej desce z przymocowanymi kółkami. Na rękach miał rękawice, jakich używa się na budowie. Kaleka odepchnął się energicznie od ziemi i minął stojącego przed nimi land cruisera. Był na wysokości drzwi kierowcy, gdy zapaliło się zielone światło. Kierowca parsknął śmiechem.
– Wie pan co? Wie pan, z kim mi się oni kojarzą?
Heinz milczał. Widział oczy wpatrzone we wsteczne lusterko. Pokręcił przecząco głową.
– Z lalkami. Z lalkami w wózku. A zauważył pan jego dłonie?
Heinz powtórzył swój gest.
– Grube budowlane rękawice. Żeby nie poobcierać pięści. Tyle że z poobcinanymi palcami, żeby lepiej chwytać kasę. Zawodowcy. Rozumie pan?